Tuż przed wybuchem II wojny światowej symbolem przemian była "Poezja integralna" Jana Brzękowskiego, wywołując burzliwe polemiki i dyskusje. Poezja „pięknych zdań” Tadeusza Peipera została zastąpiona postulatem nieograniczonej eksploatacji metafory. Dla polskich odbiorców surrealizmu "Poezja integralna" była rodzajem suplementu do "Manifeste du surréalisme"
Z perspektywy historii „polskiego surrealizmu” cenniejszy był pogląd Czechowicza o „poezji importowanej”. „Chciał rozluźnić budowę zdania, zwolnić słowa do innych niż potoczne używane związków, ale nie przeciw duchowi języka” – pisał o nim Czesław Miłosz.
Debiutancki zbiór utworów Czechowicza "Kamień" z 1927 roku kryje sobie kosmiczną wręcz wyobraźnię autora, wrażliwość na symbolikę światła i barw, odrealniony, jakby z dziecięcych bajek, ubogacony obecnością istot fantastycznych, ludzików, marionetek i dzieci (niczym przeniesionych z obrazów Tadeusza Makowskiego) świat lubelskich wsi i miasteczek, świat „oksymoronicznych” emocji: lęku i poczucia bezpieczeństwa. Surrealistyczna wyobraźnia i wrażliwość poety emanuje przede wszystkim z utworu: "Inwokacja", "Pędem", a także kosmicznej wizji zatytułowanej "We czterech":
Rozwija się dróg gwiezdnych rulon
ziemia się toczy za Zwierzem
jak przetrwać noce cwałujące do bólu
dni fabrykę huczącą jak przeżyć
Wyobraźnia Czechowicza antycypuje surrealistyczne źródła i inspiracje romantyczne (w utworze pobrzmiewają echa Wielkiej Improwizacji – rodzaj filozoficznej przerzutni). I oto w kosmicznej przestrzeni Czechowicza, w splocie epok i czasów ruszają na starcie czterej poeci. Czterej niczym pierwotne żywioły według Arystotelesa, niczym cztery rzeczy ostateczne w eschatologii, czterej niczym czwarty wymiar w teorii względności:
(...)
Jest nas czterech na starcie
jest nas czterech na złotej linii komety
jest nas czterech ( to ja jestem czwarty)
jest nas czterech celujących do mety
W przód!
Podrywają się grzbiety wygięte
głowy biegną rozkrzyczane przed ciałem
bieg smaga nagich jak prętem
gdzie radość gdzie żałość
Czyż nie brzmi to jak sarkastyczna replika na rzecz o bohaterstwie Louisa Aragona 'Poèmes de cape et d’épée"? Pseudoheroizmowi aragonowskich rycerzy przeciwstawić należy kwartet szybujących w „kosmosie” Czechowicza poetów („czterech rzuconych jak globy, czterech pijanych sobą”). „W wonnych snujących się dymach biegnie Konrad” (czyż nie jest to Konrad Bielski?)
Może jednak są to projekcje kolejnych alter ego podmiotu lirycznego, znajdujących spełnienie jedynie w nadrzeczywistości, rywalizujących nieustannie ze sobą niczym biegacze („finisz biorąc z wysiłkiem nadmiernym zbyt ciężko”). Tak wielka przecież jest jego wątpliwość, skierowana do matki, wielokrotnej adresatki utworów Czechowicza – i tych, będących retrospektywą dziecięctwa („Matusiu, Lublin taki srebrny” – z wiersza "Mój Lublin". Poeta igra z wyobraźnią odbiorcy, oczekującego hiperbolizacji misji poety, urastającej do rozmiarów wszechświata. wyznaje skromnie: „ale nie wiem matko czy dobiegnę”.
Analizowanie twórczości Czechowicza pod kątem wypełniania – w sposób mniej lub bardziej świadomy – „dyrektyw” zawartych w "Pierwszym Manifeście" groziłoby rygorystyczną schematyzacją interpretacji jego poetyki. Dążąc do wydobycia wszelkich subtelności surrealizmu obecnych w poezji Czechowicza, należy sięgnąć do presurrealistycznych definicji, kładących nacisk na interferencje między poezją, estetyką, złudzeniem – halucynacją poetycką.
Owa „hallucination poétique” staje się szczególnie wyrazista, wręcz hiperrealistyczna (tu w znaczeniu: metoda „szkła powiększającego” rejestrująca szczegóły onirycznych wizji) w utworach „prowincjonalnych”. Wśród nich wymienić należy wiersz prowincja noc ze zbioru Dzień jak co dzień, opublikowanego w 1930 roku:
1
na wieży furgotał blaszany kogucik
na drugiej zegar nucił
mur fal i chmur popękał
w złote okienka gwiazdy lampy
lublin nad łąką przysiadł
sam był
i cisza
dokoła
pagórków koła
dymiąca czarnoziemu połać
mgły nad sadami czarnemi
znad łąki mgły
zamknęły się oczy ziemi
powiekami z mgły"
Utwór rozpoczyna sekwencja iście hiperrealistyczna („na wieży furgotał blaszany kogucik”) przechodząca w udźwiękowioną personifikację zegara oraz symboliczną interferencję żywiołów: wody i powietrza, współtworzących światłość niczym w poezji Paula Eluarda. I oto „Lublin” niczym zbłąkany ptak „nad łąką przysiadł”.
„Lublin” odarty z epitetów, „Lublin”-żywa istota, ale zarazem „Lublin”-uczucie, „Lublin”-metafora samotności, jakiej doznają artyści i poeci. „Sady we mgle”... znów realistyczna wręcz fotografia ziemi lubelskiej i oto ziemia obdarzona „powiekami z mgły”, skazana na oniryczne metamorfozy, niczym eluardowska ziemia „bleue comme une orange”.
Metaforycznym narodzinom Lublina Czechowicz przeciwstawia portret współczesny Wilna nocą, Wilna „kościelnego”:
2
noc to koło
w ciszy niebieskiej wełnie
wilno kościelne śpi białe jak gołąb
...nad zaułkiem arkada
dom domowi dłoń tak uścisnął
i zastygł z nagła
jest i latarnia blada
nad chodnikiem drewnianym nisko
i ogród na wietrze zagrał
wilia się łuszczy
pluszcze o brzeg
Litwa ziemia puszczy
jak dobrze
Czechowicz – podobnie jak francuscy surrealiści ma nieustanną potrzebę do stolicy prywatnego świata. Paryż przeraża go, Bretania jest alter ego lubelskiej prowincji. prowincja noc jest w gruncie rzeczy tryptykiem miejskim, i to wbrew obecności w dwóch pozostałych skrzydłach dyptyku Wilna i Zamościa, jest nieustanną laudacją Lublina, który zawładnął nie tylko wyidealizowanymi obrazami z dzieciństwa:
siedemnastego maja o siódmej godzinie
złoty wieczór się kładzie na siwym lublinie
lampy na smukłych słupach bija jak wodotryski
płynące złotem szemrzą o zachodzie okna
ulic klingi placów regularne dyski
futra skwerów zlał blask tego ognia
tak w śródmieściu się pali dzień dogasający
inaczej tu o milę od murów
za sitowiem zapada słońce
jak ciężka szala wagi na której zmierzch urósł
Lublin Czechowicza ulega kolejnej metamorfozie („krzyczący wir wybuchem znienacka uderza”, „wir niepokoju powstał może z przeczytanych książek”). Architektura miasta ustępuje miejsce ruinom, tworzącym – z perspektywy kosmicznej – układających się w retrospektywę wydarzeń:
(...)przez rękę wiru smagłą uczyniony wyłom
widać jak w teleskopie gwiazdę to co było(...)
W utworze pojawiają się nieustanne interferencje między przeszłością odległą a teraźniejszością:
(...)nagle zwinęły się liście paprotne po gajach
zaszumiały pianą
to nic to ta chwila odchodzi
U Czechowicza z obrazu realistycznego wyłania się „vision prémonitoire”. W 1942 roku, w wystąpieniu kierowanym do studentów amerykańskich Breton przewidział eksplozję bomby atomowej w Hiroshimie i Nagasaki. W przypadku Czechowicza wizja nadchodzącego kataklizmu nie jest kwestią jednorazowego impulsu, illuminatio poetyckiego, ale stanem nieustannego doświadczenia, antycypacji wojennych cierpień.