Trump jest przyjacielem Syjonu!

0
0
0
/

14 maja 2018 roku niezwykle uroczyście obchodzono 70. rocznicę powstania państwa Izrael. W tym dniu nastąpiło też oficjalne przeniesienie ambasady Stanów Zjednoczonych z Tel Awiwu do Jerozolimy, co wywołało wśród Żydów „kumulację szczęścia”, manifestowaną na ulicach, na których wywieszono wielką liczbę transparentów i plakatów sławiących Donalda Trumpa. Widać też było liczne billboardy z jego wizerunkiem, a żydowscy mieszkańcy Jerozolimy ozdobili zdjęciami prezydenta amerykańskiego okna i balkony swych domów, a nawet samochody. Wśród haseł widniejących na plakatach wyróżniały się szczególnie dwa: „Trump czyni Izrael wielkim” i „Trump jest przyjacielem Syjonu”. Z tej okazji zapowiedziano także wybicie specjalnej edycji monet z wizerunkiem Trumpa, a klub piłkarski Beitar ogłosił, że zmienia nazwę i od teraz będzie się nazywać – Beitar Trump Jerozolima. Uroczystego otwarcia ambasady amerykańskiej dokonała córka prezydenta USA Ivanka, której asystował mąż Jared Kushner. W ceremonii brali także udział: zastępca szefa dyplomacji amerykańskiej John Sullivan, sekretarz skarbu Steven Mnuchin oraz licznie przybyli senatorowie i kongresmeni. Stronę izraelską reprezentowali prezydent Reuwen Riwlin i premier Benjamin Netanjahu, który w swoim przemówieniu podkreślił, że to „historyczny moment”, oraz że „to dzień, który będzie wygrawerowany w naszej narodowej pamięci na pokolenia”. Podziękował również prezydentowi amerykańskiemu „za odwagę w dotrzymaniu obietnicy”, a swoje wystąpienie zakończył stwierdzeniem, że Jerozolima to „wieczna i niepodzielna stolica Izraela”. Jednostronna i arbitralna decyzja administracji amerykańskiej, nielicząca się ze skomplikowanymi uwarunkowaniami i opinią międzynarodową, doprowadziła do tego, że ceremonię zorganizowaną przez izraelskie MSZ zbojkotowało 54 z 86 ambasadorów, w tym większość państw UE, spośród których wyłamały się tylko: Austria, Węgry, Rumunia i Czechy. Sytuacja ta jest konsekwencją działań podjętych przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, który 6 grudnia 2017 roku uznał Jerozolimę za część terytorium Izraela i za jego stolicę oraz postanowił przenieść do tego miasta ambasadę swojego państwa. USA broniąc tej decyzji doznały jednak prestiżowej porażki na forum międzynarodowym, bowiem już 18 grudnia 2017 roku odbyło się głosowanie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, podczas którego wszyscy jej członkowie, oczywiście poza przedstawicielem Stanów Zjednoczonych, głosowali za projektem rezolucji potępiającej działania Amerykanów. Pomimo tego, że rezolucja została zablokowana wskutek weta amerykańskiego, to należy podkreślić, że taki wynik głosowania (14:1) „bardzo rzadko zdarza się w Radzie Bezpieczeństwa, zwłaszcza przeciw supermocarstwu o globalnej sieci sojuszy”. Kolejną porażkę administracja Trumpa zaliczyła 21 grudnia na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, które w przyjętej rezolucji potępiło jej poczynania dotyczące zmiany statusu Jerozolimy. „Stany Zjednoczone głosowały przeciw wraz z Izraelem i 7 innymi państwami. Lecz za projektem było 128 państw, stanowiących dwie trzecie członków ONZ i aż trzy czwarte uczestników głosowania, bo 35 krajów – w tym Polska – wstrzymało się od głosu, a 21 nie uczestniczyło w głosowaniu”i. Jednak nie zniechęciło to Trumpa do forsowania „swoich” koncepcji w stosunku do Bliskiego Wschodu, czego ostatnim przykładem jest wystąpienie USA z Rady Praw Człowieka ONZ, co ma związek z „nadmiernym” krytykowaniem Izraela przez tą instytucję. I jeśli nawet można się zgodzić z krytyczną opinią wyrażoną przez ambasador Nikki Haley, która powiedziała, że „po raz kolejny ONZ pokazuje swoją hipokryzję piętnując Stany Zjednoczone, podczas gdy jednocześnie ignoruje naganną kartotekę praw człowieka wielu członków swojej Rady”, oraz że organizacja ta jest „protektorem państw łamiących prawa człowieka i szambem (kloaką) politycznych uprzedzeń”ii. To jednak należy zwrócić uwagę na to, że administracja amerykańska swoim bezwarunkowym poparciem dla Izraela ośmiela to państwo do dokonywania kolejnych bandyckich czynów, co niewątpliwie przyczynia się do eskalacji napięcia w całym regionie. Nie można też inaczej rozpatrywać, jak tylko w kategoriach wzmocnienia pozycji Izraela, ostatnich posunięć Trumpa wobec Iranu, z którym zerwał on niedawno porozumienie dotyczące irańskiego programu nuklearnego i zapowiedział nałożenie na ten kraj dotkliwych sankcjiiii. USA zaostrzając kurs w stosunku do Persów nie tylko nie liczą się z opinią pozostałych sygnatariuszy porozumienia, ale także zachowują się w taki sposób, jakby szukały pretekstu do wywołania wojny z tym państwem. Przypomina to rozgrywkę z Irakiem, który posądzano o „posiadanie broni masowej zagłady i o gotowość udostępnienia jej Al-Kaidzie”, ale do dzisiaj nie przedstawiono na to wiarygodnych dowodów, chociaż podobno intensywnie ich poszukiwano. Także domniemane „powiązania reżimu Saddama z Al-Kaidą i innymi organizacjami terrorystycznymi nie znalazły potwierdzenia”iv. Nie może więc dziwić, że cały świat z niepokojem obserwuje, jak prezydent USA wygłasza groźby wobec Teheranu, które najwyraźniej nie mają innego uzasadnienia poza troską o interesy sojusznika izraelskiego. W tych okolicznościach wcale mnie nie zdziwi, gdy Stany Zjednoczone zdecydują się na kolejną inwazję, zapewne pod wielce „humanitarnym” hasłem – „Irańska Wolność”, przypominającym do złudzenia podobny slogan propagandowy zastosowany podczas rozprawy z Irakiem. Tyle tylko, że poza pozbyciem się brutalnego dyktatora nie osiągnięto w Iraku nic znaczącego, a powstały w wyniku tej awantury wojennej chaos kosztował setki tysięcy istnień ludzkich i biliony dolarów strat. Czy więc zanosi się na to, że tym razem będzie podobnie? Nie można się też dziwić, że pomimo zapewnień prezydenta Trumpa, który w specjalnym nagraniu wideo skierowanym do uczestników ceremonii odbywającej się w Jerozolimie, powiedział, że „USA pozostają zaangażowane w proces pokojowy między Izraelem a Palestyńczykami” i że „wyciąga dłoń do Izraela, Palestyńczyków oraz ich sąsiadów”, to mało kto uwierzył w szczerość jego intencji. Trump bowiem robiąc prezent Izraelczykom doprowadził do wzrostu napięcia w regionie, co zaskutkowało masowymi demonstracjami w Strefie Gazy, które zostały krwawo stłumione przez wojsko izraelskie. Już pierwszego dnia protestu zginęło ponad 50 demonstrantów, a tysiące zostało rannych. Ten straszliwy rozlew krwi spowodowany był głównie tym, że żołdacy izraelscy strzelali nie po to, aby rozproszyć manifestujące tłumy, lecz żeby zabić jak największą liczbę osób. W ten sposób chcieli zapewne sterroryzować Palestyńczyków, a całemu światu pokazać, że Izrael mając poparcie Stanów Zjednoczonych może sobie pozwolić nawet na ludobójstwo i uprawianie terroru. I pomimo tego, że przekaz płynący z mediów został zdominowany doniesieniami o masakrze w Gazie, oraz że padło wiele słów potępienia pod adresem Izraela, a RPA i Turcja na znak protestu odwołały swoich ambasadorów z Tel Awiwu. To jednak trzeba przyznać, że otwarcie ambasady amerykańskiej w Jerozolimie jest sukcesem Netanjahu, który buńczucznie ogłosił, że dzięki poparciu USA „Izrael jest liderem całego regionu”. W tym przypadku również gospodarz Białego Domu pokazał po raz kolejny, że niezależnie od kosztów gotów jest realizować „swoją” politykę. Dlaczego obecna administracja amerykańska stała się tak gorliwym rzecznikiem interesów izraelskich? No cóż, wiele wskazuje na to, że Trump stara się podreperować notowania Republikanów przed wyborami do Kongresu, które mają się odbyć w 2018 roku, a poparcie bardzo wpływowego lobby izraelskiego (lub szerzej żydowskiego) może się w oczywisty sposób przełożyć na szczodrość koszernych sponsorów, co zwiększy szansę partii prezydenckiej na sukces wyborczy. Czym więc jest to wpływowe lobby? Wydaje się, że najlepiej wyjaśnili to John J. Mearsheimer i Stephen M. Walt, autorzy książki „Izraelskie lobby w USA”, którzy uznali, że: „Lobby to jest luźną koalicją ludzi i organizacji, która chce tak wpłynąć na amerykańską politykę zagraniczną, by jak najbardziej sprzyjała ona państwu Izrael. […] Lobby nie jest zjednoczonym ruchem z centralnym kierownictwem, a tym bardziej koterią czy grupą spiskowców, która kontroluje amerykańską politykę zagraniczną. To po prostu wpływowa grupa interesu, złożona zarówno z Żydów, jak i z gojów, której celem jest przeforsowanie sprawy Izraela w Stanach Zjednoczonych i wpłynięcie na amerykańską politykę zagraniczną w taki sposób, który według członków tej grupy przysłuży się państwu żydowskiemu. Rozmaite grupy tworzące to lobby nie zgadzają się we wszystkich kwestiach, choć łączy je chęć promowania specjalnych stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem”. Henry Kissinger stwierdził, że obecnie w Białym Domu „toczy się wojna między Żydami i nie-Żydami”. Ostatnie wydarzenia pokazały, że wojnę tę wygrywają Żydzi, co przejawiło się nie tylko w tym, że stanowisko doradcy prezydenta stracił w sierpniu 2017 roku Steve Bannon, którego zięć Trumpa określił mianem antysemity i oskarżył o to, że kreuje się „na prawicowego obrońcę Izraela po to, aby realizować własne antysemickie pragnienie szkodzenia jego interesom”. O rosnących wpływach żydowskich świadczy też obranie przez USA kursu konfrontacyjnego w stosunku do krajów wrogo usposobionych do państwa żydowskiego. Ważną rolę w tej rozgrywce wypełnia zgrany duet małżeński – Ivanka Trump i Jared Kushner – zwany w skrócie „Jarvanką”, który właściwie gra pierwsze skrzypce w zakresie polityki związanej z Żydami i Izraelem. Oboje mają w Białym Domu „zupełnie niezależną pozycję i status wyższy niż inni”, a przy tym są bardzo ambitni. Ivanka marzy podobno o tym, aby kiedyś wystartować w wyborach prezydenckich i konsekwentnie do tego zmierza. Doskonale dogaduje się z ojcem, którego zawsze wspierała w jego ambicjach politycznych, a także w sprawach prywatnych, aż w końcu dorobiła się tytułu mini-Trumpa. Ojciec zaś okazuje jej szczególne względy, nawet do tego stopnia, że nie miał „problemu z przejściem swojej córki na ortodoksyjny judaizm, gdy stało się to niezbędnym krokiem poprzedzającym zawarcie małżeństwa”, co podobno było dla niego nietypowym zachowaniem. Michael Wolff, będąc dobrze poinformowanym o funkcjonowaniu dworu Trumpa, stwierdził, że Ivanka jest „obecnie w praktyce Pierwszą Damą, przeszła na judaizm i w rezultacie została pierwszą Żydówką w Białym Domu”vii. Nie ma on jednak na myśli jej pochodzenia etnicznego, tylko wyznanie religijne. Pozycja prezydenckiej córki wzmocniła się też dlatego, że Melania Trump w widoczny sposób dystansuje się od wielu poczynań swojego męża. Dla Jareda zaś najważniejszym powodem do zaangażowania się po stronie teścia „była dźwignia – rozumiana przez niego jako bliskość” do ośrodka władzy prezydenckiej, która miała mu utorować drogę do kariery. Jest on synem miliardera Charlesa Kushnera, który dorobił się fortuny na rynku nieruchomości i wnukiem ofiar Holokaustu przybyłych z Polski do USA w 1949 roku. Jest też ortodoksyjnym Żydem, gorliwie przestrzegającym nakazów swojej religii. W Białym Domu otoczył się współwyznawcami i dlatego w piątkowe popołudnie jego biuro przestaje funkcjonować, ponieważ personel rozpoczyna świętowanie szabasu. Podobnie jest w jego domu, bowiem „nie da się do nich dodzwonić pomiędzy zmierzchem piątkowym i sobotnim, bo mają wtedy wyłączone telefony”. Jared uczęszczał do prywatnej szkoły żydowskiej, a potem studiował na Harvardzie, gdzie podobno nie szło mu najlepiej, lecz szczodra ojcowska darowizna na rzecz uniwersytetu w wysokości 2,5 mln dolarów rozwiązała jego problemy z nauką. W wieku zaledwie 27 lat przejął rodzinny biznes, co miało związek ze skazaniem jego ojca na karę dwóch lat więzienia „za unikanie podatków, nielegalne działania związane z finansowaniem kampanii i manipulowanie świadkami”. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że po latach, gdy dzięki zwycięstwu Trumpa dochrapał się znaczącej pozycji w polityce amerykańskiej, zemścił się na byłym prokuratorze Chrisie Christie, który wsadził do więzienia Charlesa Kushnera. Jared doprowadził do tego, że usunięto go z otoczenia prezydenta. Trzeba przyznać, że Trump bardzo wiele zawdzięcza swojemu zięciowi, ponieważ w dużej mierze to dzięki jego zaangażowaniu w kampanię wyborczą, szczególnie w mediach społecznościowych, uzyskał zwycięstwo. Młody Kushner naraził się przy tym na niezadowolenie swojej rodziny, bo „ojciec Jareda był zdecydowanym zwolennikiem Demokratów. Wpłacił na ich rzecz milion dolarów w 2002 roku. Dwa lata wcześniej, gdy Hillary Clinton ubiegała się o fotel senatora, wsparł ją kwotą 90 tys. dolarów” . Jared również wpierał finansowo kampanię przeciwników obecnego prezydenta. Wolff skomentował tę zadziwiającą metamorfozę pisząc, że: „Jared Kushner w dość krótkim czasie – w ciągu niespełna roku – przeszedł od standardowych poglądów demokratycznych, w których został wychowany, do trumpizmu, czym zszokował wielu swoich znajomych. Zadziwił między innymi swojego brata, którego firma ubezpieczeniowa Oscar, finansowana z pieniędzy rodziny Kushnerów, miała ponieść olbrzymie straty wskutek cofnięcia ustaw Obamacare”. Z uznaniem natomiast wypowiada się o nim jego teść, który stwierdził podczas jednego z wieców, że: „Jared odniósł sukces w nieruchomościach, ale wydaje mi się, że bardziej lubi politykę niż nieruchomości”. W dowód uznania mianował Kushnera swoim doradcą ds. umów handlowych i Bliskiego Wschodu. Nie jest to zbyt eksponowane stanowisko, ale ma kluczowe znaczenie dla wielu decyzji zapadających w Białym Domu. Jared zresztą woli pozostawać w cieniu głównych aktorów, pełniąc rolę szarej eminencji. Stara się jednak wzmacniać swoją pozycję w konfrontacji z rywalami wywodzącymi się z kręgów prawicy amerykańskiej. Dlatego „ściągnął do Białego Domu własnych żydowskich twardzieli – Żydów z Goldman Sachs”. Jednym z nich jest Gary Cohn były prezes banku Goldman Sachs, w którym Jared odbywał podczas studiów letnią praktykę. „Cohn – demokrata z przekonania, globalistycznie i kosmopolitycznie nastawiony mieszkaniec Manhattanu, który głosował na Hillary Clinton”, stał się dla niego cennym sojusznikiem. Kolejną „gwiazdą” ściągniętą z tej samej kuźni kadr jest Dina Powell, lecz pozyskanie jej było zasługą Ivanki, która włożyła wiele wysiłku, aby ją przekonać do przyłączenia się do drużyny Trumpa. Zdaniem Wolffa „Powell zdecydowała się wziąć udział w politycznie ryzykownej grze, w której jednak mogła zdobyć bardzo atrakcyjną nagrodę. Uznała, że przy pomocy Jareda i Ivanki, a także Cohna, jej przyjaciela i sojusznika z Goldman Sachs, mogłaby przejąć kontrolę nad Białym Domem. Takie było założenie jej ambitnego tajnego planu”. Cohn i Powell nie są jedynymi ludźmi z Goldman Sachs w otoczeniu Trumpa, bo funkcję sekretarza skarbu w jego gabinecie pełni wywodzący się z rodziny żydowskiej Steven Mnuchin, który pracował w tej firmie przez 17 lat, jako bankier, a był też współpracownikiem George Sorosa. W tym kontekście nie może więc dziwić, że po wyeliminowaniu Bannona, który w końcu doszedł do wniosku, że „Trump w głębi serca jest miękki”, to właśnie „Jared i Ivanka, wspierani przez swoich doradców z Goldman Sachs, zmienili przesłanie i styl Białego Domu”. O silnej pozycji lobby izraelskiego w otoczeniu prezydenta USA świadczy wymownie to, że „Trump bezzwłocznie przekazał Jaredowi sprawy Bliskiego Wschodu, czym uczynił go jednym z najważniejszych graczy do spraw stosunków międzynarodowych w tej administracji, a tak naprawdę na całym świecie”. Dlaczego to zrobił? Ponieważ, jeśli ufać informacjom przekazanym przez Wolffa, to „z punktu widzenia Trumpa powierzenie Kushnerowi odpowiedzialności za Izrael było nie tylko sprawdzianem, ale wręcz żydowskim sprawdzianem – prezydent wyróżnił go w ten sposób, nagrodził za takie, a nie inne pochodzenie. To niemal niemożliwe do wykonania zadanie wyznaczył mu, właśnie dlatego, że był Żydem – dając w ten sposób wyraz stereotypowemu przekonaniu, że Żydzi są świetnymi negocjatorami”. Czy Trump podjął słuszną decyzję? Wątpię w to, ponieważ już dzisiaj można zauważyć, że podjęta przez Kushnera i lobby izraelskie próba poukładania na nowo spraw na Bliskim Wschodzie, oczywiście w interesie państwa żydowskiego, jeszcze bardziej skomplikowała sytuację w tamtym regionie. Żydzi wbrew intencjom Trumpa nie wykazali też zbyt wielkich uzdolnień negocjacyjnych, za to Izrael z upodobaniem realizuje politykę szantażu i brutalnego gwałtu wobec swoich sąsiadów. Uznanie zaś Jerozolimy za stolicę Izraela stało się na osobiste życzenie Sheldona Adelsona, największego donatora Partii Republikańskiej, syjonistę i magnata kasynowego, który za 25 mln dolarów przekazanych na fundusz wyborczy „kupił sobie amerykańskiego prezydenta”i jego wdzięczność. Można się tylko domyślać, czego będą sobie życzyli inni sponsorzy kampanii Trumpa, a jest ich całkiem sporo, bo na jego zapleczu grasują tacy koszerni krezusi, jak: Roy Cohn, Carl Icahn, Isaac Perlmutter, Ronald Perelman czy Steven Roth. Nie można oczywiście zapominać o „Bibi” Netanjahu, starym przyjacielu rodziny Kushnerów, dokładającym wielu starań, aby na bieżąco monitorować politykę Waszyngtonu. W tym roku odwiedził już kilkakrotnie stolicę USA, gdzie czuje się jak u siebie, otoczony życzliwością przyjaciół żydowskich.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną