Problem z kryzysem Kościoła w Polsce

0
0
0
/

Kiedy ostatnio opublikowano informacje, z których wynika, że mamy do czynienia ze spadkiem powołań w Polsce, siłą rzeczy rozpoczęto dyskusję o kryzysie w polskim Kościele. Dla wielu autorów jest to jednak wciąż temat tabu, który negują na wszelkie sposoby. Widać to na przykładzie dyskusji, jaka przetoczyła się przez jezuicki portal Deon.pl. Ks. Artur Stopka zauważył tam słusznie, że „Wygląda na to, że sytuacja w seminariach i nowicjatach w Polsce jest skutkiem i symptomem bardzo poważnego zjawiska, które dotyka Kościół w naszej Ojczyźnie. I leczenie objawowe niewiele tu pomoże”. Zaraz jednak dodał za ks. Markiem Drzewieckim, że nie powinniśmy mówić o kryzysie powołań, lecz o kryzysie powołanych i osób im towarzyszących (rodziców, duchownych oraz grup i wspólnot). Ostatecznie więc ten kryzys, choć jest kryzysem wiary, polega głównie na braku zdolności odkrycia w sobie powołania. W ten sposób spłaszcza się całe zagadnienie do trafnego rozpoznawania powołania. Ks. Grzegorz Kramer SJ wprost neguje istnienie kryzysu w polskim Kościele. Mówi natomiast o tym, że księża są źle traktowani przez przełożonych, świeccy za mało są zaangażowani w życie parafii i stąd biorą się różne problemy. Trudno w ogóle się do tego odnosić. Najbardziej kuriozalne tłumaczenie, a może najbardziej sztampowe i pospolite, przedstawił jednak Dariusz Piórkowski SJ. Napisał bowiem, że owszem jest kryzys, ale nie jest on niczym złym. Z jego doświadczenia osobistego wynika, że człowiek dzięki niemu wzrasta, bo może zastanowić się nad własnymi błędami. Nazwałem je sztampowym i pospolitym, bo takie przedstawianie kryzysu w Kościele, dominuje od czasów Soboru Watykańskiego II. Już od 50 lat na wszelkie objawy kryzysu odpowiada się, że jest to kryzys wzrostu – podobnie dziecko, kiedy rośnie, cierpi, ale przecież jest to oznaka wzrostu a nie upadku. Podobnie w chorobie kryzysowy moment z reguły poprzedza wyzdrowienie. Problem w tym, że to nie z takim kryzysem mamy do czynienia. Porzucanie wiary, zwłaszcza przez ludzi młodych, lekceważące traktowanie sakramentów przez kapłanów i wiernych, przypadki pedofilii w Kościele i zgorszenie nimi spowodowane to nie są oznaki wzrostu, jakkolwiek by go nie pojmować. Coś z tego można się nauczyć, ale przecież nie można powiedzieć, że przez to takie zjawiska to coś dobrego. Żeby jednak właściwie zdiagnozować taką sytuację trzeba sięgnąć głębiej. Trzeba dojrzeć, że nie tylko społeczeństwo, ale nawet wierni i kapłani ulegają zeświecczeniu. Dla wielu ludzi Msza święta to już tylko uczta miłości, a liturgia to czysto ludzki obrzęd, komunia święta to prawo człowieka, a świętokradztwo nie istnieje, bo przecież Bóg wybacza wszystko i wszystkim. Teologia skażona modernizmem skupia się wyłącznie na człowieku, kapłani są źle uformowani, a reforma liturgiczna doprowadziła do zatarcia granicy między kapłaństwem hierarchicznym a tzw. powszechnym kapłaństwem wiernych (jak w protestantyzmie). W związku z tym młodzi nie mają motywacji żeby iść do seminarium, ślubować celibat i rezygnować z posiadania rodziny. Równie dobrze, jeśli mają taką potrzebę, mogą zostać liderami, prowadzić nabożeństwa, w ich ramach uzdrawiać ludzi. Takich liderów się ostatnio namnożyło. Czy nie są to potencjalni kandydaci do kapłaństwa, którzy zobaczyli, że można zjeść ciastko i mieć ciastko? Problemów jest wiele i są niezwykle głębokie. Rzadko się je publicznie diagnozuje, a jeszcze rzadziej wystawia się recepty na nie. Pozostaje więc wskazywanie drugo- i trzeciorzędnych powodów takiej sytuacji, a nie innej, negowanie kryzysu bądź dopatrywanie się w nim samych pozytywów. To jednak nie jest droga do uzdrowienia obecnej sytuacji.

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną