Koncepcja "długu miłości" według św. Bernarda z Clairvaux

0
0
0
/

[caption id="attachment_72800" align="alignleft" width="300"] By The Yorck Project (2002) 10.000 Meisterwerke der Malerei (DVD-ROM), distributed by DIRECTMEDIA Publishing GmbH. ISBN: 3936122202., Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=149688[/caption]

Św. Bernard pisząc dla kardynała Emeryka traktat teologiczny, który w tłumaczeniu polskim nosi nazwę O miłowaniu Boga zaczyna go od motywów, które powinny skłonić nas do tego, co tak jasno jest wyrażone w tytule. Pierwszym jest ten, że nikt nie jest bardziej godny miłości niż Bóg. Drugim, że nikt z ludzi nie może kochać czegokolwiek innego z większym pożytkiem dla siebie.

Pierwszy z nich, jak zaznaczył Doktor Miodopłynny skłania nas do kochania Boga ze względu na to kim jest, drugi zaś z powodu dobra, którego od Niego oczekujemy. Wyjaśniając dalej, czemu Bóg zasługuje na naszą miłość św. Bernard zdaje się zacierać te dwie płaszczyzny. Dobro bowiem, którym jest Bóg okazuje się dla nas jasne przez analizę Jego darów. Stąd trudno jest później rozdzielić wyżej wymienione motywy.

Doktor Kościoła zauważył, że Bóg sam nas umiłował i to w dodatku jako pierwszy i w sytuacji, kiedy byliśmy jeszcze nie odkupieni i grzeszni. Ludzie doznają od Niego wielu dobrodziejstw w postaci takich darów, jak chleb, słońce, czy powietrze. Te przykładowe rzeczy mają służyć pokazaniu, że cały świat materialny to jeden wielki zbiór darów danych człowiekowi z miłości. Przewyższają je jeszcze wznioślejsze dobra jakimi są dla duszy godność, wiedza i cnota.

To podkreślanie darów w mówieniu o miłości doprowadziło św. Bernarda do koncepcji debitum amoris, a więc długu miłości. Bóg kochając nas i obdarowując tak wieloma darami zobowiązuje nas do tego, byśmy Go pokochali. Widać to niezwykle wyraźnie na przykładzie pogan. Doktor Miodopłynny uważał, że wszyscy ludzie niezależnie od swojej wiary czy też jej braku powinni zdać sobie sprawę z tego, że świat, który ich otacza jest zbiorem darów i w związku z tym powinni pokochać Tego, którego być może negują.

Nieważne jest przy tym, że nie poznali Dobrej Nowiny i nie dowiedzieli się, że Bóg jest miłością. Sytuuje to rozważania na temat miłości Boga w porządku, który musi być nabudowany na sprawiedliwości, gdzie powinność i wdzięczność są kluczowymi terminami. Miłość jawi się wówczas jako spłacenie długu wdzięczności1. Był to sposób ujęcia właściwy dla scholastyki. Św. Tomasz uważał chociażby, że religia jest podcnotą sprawiedliwości. Współcześnie nie przedstawia się tak tego tematu zapewne dlatego, że wymaga on podejścia realistycznego i przedmiotowego, gdzie filozofia Boga jest jedną z podstaw dla religii i wiary.

Koncepcja długu miłości może budzić zastrzeżenia ze względu na to, że istnieje tu ryzyko sprowadzenia miłości do sprawiedliwości. Nasza miłość nie jest już pradarem, ale wypełnieniem zobowiązania. Dług nawet jeśli jest długiem wdzięczności może dla wielu okazać się niewygodny i ciężki. Spłacanie, nawet miłością, może raczej odstraszyć od Boga pojętego jako Wielkiego Wierzyciela. Stwórca ujmowany jako Pierwszy Lichwiarz daje dary, które powinny być darmowe, a z drugiej strony żąda olbrzymich procentów w postaci nieskończonej miłości. Jakby tego było mało wciąż jest tu mowa głównie o darach, które musimy poznać i docenić, a także, w ogromie których niezwykle łatwo się zagubić, a nie o ich dawcy.

Św. Bernard zdając sobie sprawę z tych trudności podkreśla, że miłość nasza wynika również z obowiązku spłacenia zaciągniętego długu2. Słowo również ma wskazywać na to, że to jest powód drugi, w istocie mniej ważny. Mamy kochać Boga przede wszystkim dlatego, że On sam nas pierwszy pokochał. W tej perspektywie debitum amoris jawi się inaczej. Okazuje się bowiem, że to nie dary jako takie zobowiązują, ale miłość. W dodatku miłość ta obliguje nas do odpowiedzi na nią. Jest to już niezwykle bliskie współczesnym koncepcjom miłości jako odpowiedzi na dobro ks. Józefa Tishnera, czy jako odpowiedzi na wartość Maxa Schelera i innych fenomenologów.

Potwierdzałby to zresztą fakt, że dla Doktora Miodopłynnego bezgraniczność naszej miłości ma nie wynikać z nieskończoności dóbr, jakie otrzymujemy, ale z bezgraniczności Boga. Nasza miłość ma być adekwatną odpowiedzią na Jego bezgraniczną miłość. Tylko w ten sposób możemy spróbować spłacić nasz dług, który nigdy nie zniknie. To jednak nas nie poniża, ani nie zniewala, bo miłość Boga świadczy o tym, jak wspaniali dla Niego jesteśmy i zależność od Niego jest dla nas wolnością i radością, jak zależność od każdej osoby ukochanej. Debitum amoris skłania nas do podległości i służby pojętych jednak jako istotne elementy miłości.

Wdzięczność nakazuje nam docenić dar. Jednocześnie jednak miłość przyjmując go musi skupić się na dawcy. W praktyce rodzi to realne zagrożenie zlekceważenia dawcy. Można bowiem nie docenić tego, co się dostaje lub to przecenić nie zwracając już uwagi na tego, kto dał. Jedna postawa prowadzi do rozpaczy, druga do zuchwalstwa. Św. Bernard nie zajmuje się pierwszą pokusą, jakby uznając ją za mało poważną. Dowodzi to tego, że był on niezwykle wrażliwy na piękno świata i nie obawiał się, że ktoś nim wzgardzi. Opisując złą postawę pogan wskazuje na to, że pożądają stworzeń zamiast stwórcy3.

Mamy tu więc znów do czynienia z syndromem księżniczki, która skupia się jedynie na darze. Wydaje się że ta duchowa choroba polegająca na pysze lub na błędnym ujęciu świata współcześnie jest bardzo rozpowszechniona. Doktor Miodopłynny jako mistyk dokonuje opisu z punktu widzenia Boga. Oto dawca wszystkiego czuje ból z powodu tego, że obdarowani nie potrafią wykroczyć poza to, co dostali. Dar, który miał być spoiwem miłości i jej wyrazem stał się przeszkodą. Człowiek Boży rozumie, że dar w postaci jakichś dóbr tego świata nie może dać szczęścia, bo jest ograniczony i jego rolą jest zupełnie co innego. Wskazuje on bowiem na Tego, którego mamy kochać dla Niego samego.

Dary objawiają jedynie miłość, która jest u ich podstaw i która inaczej nie może się wyrazić. Odpowiednie przyjęcie daru wymaga pewnych sprawności takich, jak pokora. Tylko człowiek właściwie oceniający siebie, świat i Boga oraz posiadający mądrość polegającą na życiu dostosowanym do Stwórcy może pojąć, że cały świat jest zbiorem darów miłości, wielkich i wspaniałych, ale uzyskujących swój sens dopiero w odniesieniu do Stwórcy. Dar bez dawcy jest skutkiem bez przyczyny, a więc czymś absurdalnym. Pycha podpowiada człowiekowi, że dar, który otrzymał jest w istocie czymś, co należy do niego, co jest tylko zwrotem, należnością, a nie bezinteresownym darem. Pycha jest więc postawą niewdzięczności wobec Boga i aktem skrajnie niesprawiedliwym.

Św. Bernard wciąż jednak boryka się z problemem właściwej motywacji. Odpowiedź na pytanie, czy kochać Boga dla Niego samego, czy dla dobra, które daje już padła, ale realizacja tych słów musi napotykać trudności. Doktor Kościoła rozwiązuje je poprzez wprowadzenie do swojego systemu teorii rozwoju miłości, na którą składają się cztery stopnie. Pierwszym jest miłość człowieka do siebie ze względu na siebie. Ludzie muszą od tego zaczynać, bo ich natura jest słaba i należy ją wspomóc, wręcz jej służyć. Jest to miłość wynikająca z natury. Może ulec spaczeniu i skupić się na poszukiwaniu rozkoszy, ale jeśli rozwija się normalnie nie jest zła, ani egoistyczna, bo zwraca się również do tych, którzy mają tę samą naturę.

Św. Bernard zwraca uwagę na konieczność wychowywania tej miłości i kierowania się umiarkowaniem. Jednocześnie jednak łagodzi swoje słowa przyjmując niezwykle liberalną zasadę, którą ma kierować się człowiek: Może pobłażać sobie, ile zechce, byle równie pobłażliwie spoglądał na innych4. Miłość cielesna skierowana ku wspólnocie przekształca się w miłość społeczną. Doktor Miodopłynny zaznacza przy tym, że doskonała i czysta miłość bliźniego wymaga tego, by najpierw pokochać Boga i bliźniego w Bogu.

Człowiek zabiegając o swoje dobro zaczyna prosić Boga o różne rzeczy i wchodzi wówczas na drugi stopień miłości jakim jest miłość Boga ze względu na dobrodziejstwa, jakie się od Niego otrzymuje. Ludzie zmuszeni potrzebami uciekają się do Boga doświadczając Jego dobroci i łaski. Zaczynają już wówczas kochać Boga, ale jest to miłość niedoskonała, bardziej ze względu na siebie, skupiająca się na darze jako takim i oceniająca dawcę jedynie przez pryzmat tego, co daje.

Tak czyniąc człowiek zaczyna coraz bardziej nie tyle skupiać się na swoich potrzebach, co na łaskach jakich doświadcza. Bóg wydaje mu się coraz słodszy i przebywanie z Nim przestaje być uzależnione od Jego darów. Na tym etapie osiąga się dojrzałą miłość. Zakochani czynią sobie przysługi, ale nie są ze sobą ze względu na nie. Niech jedna osoba zachoruje, stanie się nieużyteczna dla drugiej, a miłość i tak przetrwa, i się jeszcze umocni. Miłość ta jest czysta, co wyraża się w posłuszeństwie miłości, która chce wypełnić przykazania, kierując się dobrem. Te słowa można rozumieć przez pryzmat nauki o lęku, którą sformułował choćby św. Tomasz z Akwinu.

Lęk niewolniczy skłania nas do Boga i do przestrzegania Jego przykazań z obawy przed karą. Lęk dziecięcy jest lękiem dziecka, które nie chce obrazić rodziców, bo ich kocha. Lęk ten zawsze towarzyszy dojrzałej miłości. Miłość taka jest też wzniosła, bo jest bezinteresowna. Jest też sprawiedliwa, bo, co otrzymuje oddaje. Opiera się więc na sprawiedliwości i nigdy nie zapomina o debitum amoris, który przejawia się w nieustannej wymianie miłości i w trwaniu w niej. Tylko miłość można bowiem wprost oddać Bogu. Dary w postaci talentów, dóbr materialnych i duchowych można jedynie wykorzystać zgodnie z wolą Bożą. Św. Bernard podkreśla przy tym wielkie znaczenie miłości do świata: Kto bowiem prawdziwie kocha Boga, jednocześnie kocha wszystko, co od Niego pochodzi5.

Czwarty stopień jest szczytem miłości. Człowiek, który wznosi się tak wysoko kocha siebie dla Boga. Na tym etapie już całkowicie nie myśli się o sobie, ale jedynie o Bogu. Jest z Nim zjednoczony tak, że raduje się nie z własnych zaspokojonych potrzeb, ale z powodu tego, że wola Boga spełniła się w nim i przez niego. Można wręcz powiedzieć, że człowiek odnajduje siebie dopiero wśród dzieł Boga i pojmuje siebie przez pryzmat Jego myślenia. Kochając Go kocha wszystko, co od Niego pochodzi, wszystkie istoty, w tym ludzi, a wśród nich samego siebie. Kocha się jednak tylko o tyle o ile pochodzi od Niego i wskazuje na Niego, Stwórcę i Oblubieńca.

Św. Bernard oceniał naszą kondycję realistycznie i uważał, że taka miłość jest możliwa dopiero po zmartwychwstaniu. Tutaj przeszkadzają nam trudy i cierpienia, ciężar śmiertelnego ciała, zwodniczy urok zmysłów, wrodzona słabość, jak również i przede wszystkim wołanie o miłość braterską6. W zupełnym zjednoczeniu z Bogiem przeszkadza nie tylko zło, ale i nasze obowiązki. Nie możemy całkowicie zapomnieć o sobie, bo to wiązałoby się z pogwałceniem miłości bliźniego. Jest tak ze względu na to, że miłość bliźniego wyrasta dla mistyka z Clairvaux z miłości do siebie.

1 Bernard z Clairvaux, O umiłowaniu Boga i inne traktaty, tłum. St. Kiełtyka, Poznań 2000, 36.

2 Tamże, 37.

3 Tamże, 40.

4 Tamże, 44.

5 Tamże, 47.

6 Tamże, 48.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną