Prof. Bogusław Wolniewicz definiował ćwierćinteligenta jako osobę, której wykształcenie formalne jest większe niż zdolności intelektualne.
Jest to niestety powszechne dzisiaj, że magistrzy, doktorzy i profesorowie, choć mogą pochwalić się dyplomami, często nie grzeszą wiedzą. Nieraz nawet zdradzają poważne braki w myśleniu, posługując się jedynie schematami, które wtoczyli im do głów propagandziści.
Wynika to oczywiście z naszego systemu szkolnictwa opartego na testach, gdzie trzeba trafić w schemat. Zamiast nauki myślenia, jest nauka jak się dopasować, jak zidentyfikować życzenia innych, jak myśleć, by spełnić czyjeś oczekiwania.
To wymarzony model każdej zdeprawowanej władzy, która chce obywateli posłusznych a nie myślących.
Problem jest jednak jeszcze inny. Szkoła, ze swej natury, z powodu wymagań pedagogicznych, bardzo upraszcza. Nie ma w tym niczego złego, ale nauczyciele powinni pokazywać uczniom, że to co poznają to tylko wycinek wiedzy ludzkiej, okrojony i uproszczony.
Wydaje się jednak że tego nie robią. Wręcz przeciwnie: zgodnie z nową pedagogiką upewniają uczniów o ich wielkiej wiedzy. Prowadzi to do wytworzenia ćwierćinteligentów, którzy są przekonani, że pojęli wszystko, a przynajmniej bardzo wiele.
Tymczasem początkiem prawdziwej mądrości jest zdanie sobie sprawy, jak mało się wie. Tylko w ten sposób można otworzyć się, szukać prawdy i przyjąć ją.
Zamiast szkoły pooświeceniowej, opartej na kulcie encyklopedyzmu, a więc posiadania wielu bezwartościowych informacji, potrzeba wiedzy płynącej ze zrozumienia otaczającej rzeczywistości.
Nauczyciele powinni pokazywać uczniom jak mało wiedzą, pomóc im identyfikować propagandę, broniąc ich przed tym, co powierzchowne i płytkie. Uczyć jednocześnie szacunku dla nauki, której w szkole mają zaledwie przedsmak. Chemia, fizyka, biologia, historia czy polonistyka wykładane w szkołach to zaledwie wprowadzenie do właściwej nauki.