Niemieckie władze przymykają oko na seksualne niewolnictwo, gdyż czerpią z niego zyski!

0
0
0
/

Niemcy mają pochodzącą z kultury bizantyjskiej „cudowną” zdolność ignorowania cudzej krzywdy, jeżeli przynosi im to wymierne zyski. Nie bez powodu istnieje szereg unijnych regulacji, które obowiązują wszystkich poza nimi samymi. Ludzkie cierpienie nie ma żadnego znaczenia, jeżeli na drugiej szali można postawić chociaż kilka euro.

 

Dlaczego o tym piszę? Otóż Niemcy mają od 2002 roku bardzo liberalną ustawę o prostytucji. Jej celem było jedno – jak największy zarobek państwa niemieckiego na prostytucji. Bundesrepubik stało się zatem kolejnym sutenerem ordynarnie zarabiającym na cudzym nieszczęściu. W Niemczech jest zarejestrowanych 3 tysiące domówi publicznych i 400 tys. prostytutek. Do tego dochodzą tysiące nierejestrowanych.

 

Ta branża to ogromne pieniądze – rocznie około 12-15 mld euro, czyli jakieś 50-60 mld złotych. Środowiska lewicowe i liberalne, które przyjmowały ustawę, opowiadały wówczas, że to zlikwiduje handel żywym towarem i przymuszanie do prostytucji. Tymczasem stało się odwrotnie. Niemcy to „największy alfons w Europie”. Tysiące kobiet, z czego ponad 95 procent to cudzoziemki, najczęściej z Europy Środkowej i Wschodniej, jest zmuszanych do prostytucji, a gigantyczne zyski czerpią alfonsi, mafia i... państwo niemieckie.

 

Dlatego Berlin zwlekał z zaostrzeniem przepisów prawnych dotyczących handlu ludźmi tak długo, jak tylko mógł. Co więcej nie dosyć, że zaczął działać dopiero przed wszczęciem procedur karnych UE, to jeszcze przedstawił zmiany ustawy, w której pominięto kwestię przymusowej prostytucji. W przyjętym przez Niemcy projekcie nie ma oddzielnego punktu dotyczącego zaostrzenia ścigania i karania za przymuszanie do prostytucji.

 

Sprzedaż „żywego towaru” i przymuszanie do uprawiania prostytucji to jedno z najohydniejszych przestępstw i najpotworniejszych rzeczy, jakie można zrobić drugiemu człowiekowi. Traktowane jak bydło, sprzedawane z rąk do rąk, bite, gwałcone, torturowane i faszerowane narkotykami młode dziewczyny „z importu” mają o wiele mniej praw, niż niemiecki, albański, czy turecki sutener. On już nawet nie jest sutenerem, tylko „poważnym biznesmenem pracującym w branży usług seksualnych”. Ofiary najczęściej boją się składać zeznania przeciwko sutenerom i właścicielom domów publicznych. Są zastraszane, a potem deportowane przez niemieckie władze. Kary są śmiesznie niskie. Dotychczas kara za handel ludźmi w Niemczech wynosiła 6 miesięcy pozbawienia wolności, jeśli ofiara miała mniej niż 14 lat. Teraz łaskawie podniesiono ten wiek do 18 lat.

 

W Stanach za podobne przestępstwo sprawca mógłby zarobić kilkadziesiąt lat odsiadki. Tak jawnego łamania praw ofiary nie ma nigdzie w krajach rozwiniętych, jak w Niemczech i innej światowej potędze w handlu żywym towarem – Izraelu. Może więc Niemcy, czyli kraj, który ma skłonność do pouczania wszystkich wokół łaskawie zająłby się łamaniem prawa poprzez handel ludźmi. Współczesnego niewolnictwa nie można wyeliminować w całości, ale surowy-mi karami można by je znacząco ograniczyć. Tylko, że trzeba chcieć. A takiej woli w zarabiających na seksualnym niewolnictwie miliardy euro Niemczech nie ma.  

 

Michał Miłosz

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną