Francja w żółtych kamizelkach

0
0
0
/ Eric Chan/CC BY 2.0/Wikimedia Commons

We Francji protesty przeciw podwyżce cen za olej opałowy, którym większość ogrzewa domy, wysokim cenom benzyny i podatkowi ekologicznemu pokazały nie tylko niezadowolenie z prezydenta Macrona i jego rządu, ale też przepaść między „Francją góry i Francją dołów”. Między bogatymi i biedniejszymi warstwami społeczeństwa. I jak to teraz tłumaczą politolodzy, przepaść między metropoliami i francuską prowincją. Politolog Christophe Guilluy mówi wprost: „Żółte kamizelki” świadczą o buncie peryferyjnej Francji. W sobotę 17 listopada ruch „żółtych kamizelek”, który zmobilizował do blokad ponad 280 tysięcy ludzi, dał się we znaki kierowcom w całej Francji.

Jedni byli blokadom przeciwni, inni ubrali żółte kamizelki na znak solidarności z protestującymi i cierpliwie czekali na zezwolenie włączenia do ruchu. W wielu sytuacjach poszło na ostro, bo np. w Sabaudii podczas próby sforsowania blokady spanikowany kierowca wjechał w protestującą osobę, zabijając ją na miejscu i raniąc 17 ludzi. W całej Francji przy okazji potyczek o przejezdność dróg rannych zostało 400 protestujących. Akcja protestacyjna trwała również w niedzielę 18 listopada, i – w mniejszym nasileniu – w poniedziałek, kiedy to tworzone przez protestujących blokady utrzymywały się we wszystkich regionach Francji w 359 miejscach, z wyjątkiem okolic Paryża. Zagrodzone były ronda, wjazdy do kilku rafinerii i dostęp do niektórych supermarketów. W kilku miejscach barykady przy bramkach opłat na autostradach usunęła policja. Co przyniosą następne dni, to się okaże, sytuacja jest rozwojowa. Zrobienie kroku w tył przez Macrona czy wysadzenie rządu może i tak tracącego w sondażach Macrona jeszcze bardziej osłabić. Nie mówiąc już o następstwach dla jego rozdętego ego.

Obserwatorzy przyznają, że ruch „żółtych kamizelek” jest całkowicie oddolny i spontaniczny, bez przywódców i struktur organizacyjnych, trudno więc przewidzieć jego możliwe polityczne następstwa. Co ciekawe, skupia zwolenników różnych opcji od lewa, centrum i z prawa, którzy nie manifestują swoich politycznych sympatii, akcentując wyłącznie problemy, które stały się przyczyną ich gniewu. Zwraca się uwagę na to, że partie polityczne nie są w stanie znaleźć dla siebie miejsca w tym ruchu. Niemniej na tle tych oddolnych inicjatyw blaknie rola silnych we Francji związków zawodowych, powołanych i opłacanych właśnie po to, by jako reprezentacje pracowników szarpały się z rządem w kwestii drożyzny, szalejących podatków i cen osłabiających siłę nabywczą Francuzów. Dlatego ruch „żółtych kamizelek” odczytywany jest jako kolejny objaw marginalizacji instancji pośredniczących: związków zawodowych, partii politycznych i stowarzyszeń. Związki dostały po łapach i został im wytrącony monopol na blokady i protesty. Byłoby dziwne, gdyby do „żółtych kamizelek” nie robiły umizgów partie opozycyjne i nie skorzystały ze społecznego niezadowolenia. Zaloty są, ale ostrożne, przypominające raczej bełkot, zarówno ze strony skrajnej prawicy le Pen, jak i skrajnie lewicowego szefa Francji Nieujarzmionej - Melenchona.

Na razie na tym pozostaje. Ponieważ ta oddolna i spontaniczna akcja nie ma formalnych przywódców, trudno wyobrazić sobie rozpoczęcie jakichkolwiek negocjacji, co powoduje, że po dwóch dobach manifestacji i protestów nie widać nawet najmniejszej zapowiedzi politycznego rozwiązania. Jest pat. W niedzielnym wystąpieniu premier Edouard Philippe oświadczył, że choć rozumie bolączki wynikające z obciążeń, jest rzeczą niemożliwą, aby rząd wycofał się ze swoich fiskalnych decyzji. Letitia Dewalle, rzeczniczka lokalnego ruchu „żółtych kamizelek” zakwestionowała w poniedziałek legitymację prezydenta Macrona i wezwała do referendum w sprawie usunięcia go z urzędu. Wiadomo, że aby trwać, „żółte kamizelki” będą musiały „grzać temat”, podtrzymując temperaturę, ale też nie mogą obrócić się przeciwko ludziom, którzy są zmuszeni codziennie dojechać do pracy, bo „żółci” stracą naturalne zaplecze. Muszą też stworzyć jakąś strukturę, bo jak dotąd cytuje się nieoficjalnych rzeczników ruchu, którzy zapowiadają, że jeśli "Macron nadal będzie milczał w sprawie akcyzy na paliwa, to pójdziemy na stolicę". Wezwano do blokady Paryża 24 listopada.

Christophe Guilluy, autor wielokrotnie w tych dniach powtarzanego terminu: "Francja peryferyjna", określającego mieszkańców małych miast i wsi, którzy tylko ucierpieli na globalizacji, a stanowią połowę ludności kraju, zwrócił uwagę, że protest dotyczy wszystkich uboższych warstw społecznych i wskazał, że ci, którzy "próbowali przedstawiać ruch jako niejednorodną zbieraninę nierozumiejących postępu ciemniaków”, przegrali. Ankiety bowiem wskazują na przytłaczające poparcie Francuzów dla „żółtych kamizelek". Stwierdził też, że "Przede wszystkim jednak jesteśmy świadkami odzyskiwania świadomości przez klasy średnie". Klasy, które - jak twierdzi w wydanej ostatnio książce - na marginalizację skazuje liberalna polityka gospodarcza i globalizacja.

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną