Gwiazdowski jak Kukiz - nie tworzy nowej partii, wbrew temu, co piszą media [ZDJĘCIA]

0
0
0
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe /

Wbrew temu, co podają media, Polska Fair Play Roberta Gwiazdowskiego nie jest partią polityczną.

Na stronie internetowej Polska Fair Play wobec PFP używa się sformułowania inicjatywa i ruch, na konferencji prasowej rzecznik prasowy Polska Fair Play zaprzeczał, że PFP jest partia. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z Kukizem 2.0. Podobny jest nie tylko patent na organizacje, ale oparcie inicjatywy na jednej osobie (tylko lepiej wykształconej, ale za to mniej charyzmatycznej), i nawet główne postulaty (JOW). Osoby aktywne w polityce mają déjà vu, z racji na podobieństwo do Kukiza, ale nawet do pierwszych dni PO (z racji na atrakcyjnie podany program wolnorynkowy) i obecność Bezpartyjnych Samorządowców (którzy, zanim się lokalnie uniezależnili, byli związani z Platformą Obywatelską, i to z ich list swoją polityczną karierę zaczynał Paweł Kukiz).

 

Na warszawskiej Pradze odbyło się konwencja PFP. Kilkaset osób zebrało się w luksusowym centrum Koneser. Były telebimy. Słodki poczęstunek. Show. Na sali gównie mężczyźni. Robert Gwiazdowski niczym gwiazda, oświetlony reflektorem na sali pogrążonej w mroku, porywał słuchaczy swoją dynamiczną przemową, dla mnie trochę sztuczną (ale chyba tylko dla mnie). Nikomu nie przeszkadzało ani to, że nie było wiadomo, właściwie czego jest to konwencja (czy partii, czy listy wyborczej, czy inicjatywy) i w jakiej sprawie (czy wyborów krajowych, czy europejskich).

 

Przybyłym rozdano program, z którego można się dowiedzieć, że PFP uważa, że choć integracja Polski z Unią Europejską była „największą w historii szansą rozwojową”, to dziś UE jest w kryzysie i trzeba ją zreformować, a dotychczasowa polityka PO i PiS była zła.

 

PFP zapewne słusznie opowiada się za likwidacją PIT, CIT, NFZ, ZUS, Funduszu Pracy, FGŚP i wprowadzeniem podatku od Funduszu Płac, przychodowego od działalności gospodarczej (osób fizycznych, przedsiębiorstw i banków), jednej stawki VAT 16,25%. Skutkiem takich reform ma być wzrost pensji o 20%, likwidacja kosztownej biurokracji, obniżenie kosztów działalności gospodarczej.

 

PFP postuluje wprowadzenie emerytury obywatelskiej (dla każdego uprawnionego obywatela, nie precyzując co oznacza "uprawniony”) dla osób wchodzących na rynek pracy. Postulat ten wydaje się, nie oznacza zniesienia przymusu płacenia na system emerytalny.

 

Niezwykle szkodliwy jest postulat wprowadzenia ordynacji większościowej, czyli 460 jednomandatowych okręgów wyborczych. Posłem ma zostawać „zdobywca największej liczby głosów w jednej turze głosowania”. Przykład krajów, w których są JOW pokazuje, że w wyniku takich wyborów duża część społeczeństwa nie swoich reprezentantów w parlamencie. JOW do tej pory był sztandarowym pomysłem Kukiza, popiera go też prawica RP Marka Jurka.

 

Świetnym przykładem szkodliwości JOW była sytuacja Frontu Narodowego we Francji. Francuski sejm, czyli Zgromadzenie Narodowe składa się z 577 reprezentantów. Front Narodowy w wyborach z 2012 zdobył 13,6% głosów, jednak w wyniku JOW posiadał 2 posłów. Gdyby ordynacja była proporcjonalna, miałby 78. Dzięki temu, że wybory do europarlamentu są proporcjonalne, Front Narodowy, który zdobył 24,86% głosów, miał 23 mandaty z 74 francuskim mandatów w europarlamencie.

 

Podobnie w wyniku JOW prawicowa Partia Niepodległości Wielkiej Brytanii UKIP nie ma swojej reprezentacji. Dzięki ordynacji proporcjonalnej do euro parlamentu UKIP, który zdobył 26,6 % głosów, ma w europarlamencie 23 europosłów na 73 jakich maja Brytyjczycy. W wyniku JOW UKIP, który zdobył 12,6%, miał tylko jednego członka parlamentu brytyjskiego, gdyby ordynacja była proporcjonalna UKIP miałby 82 z 650.

 

W Polsce z jednomandatowych okręgów wyborczych wybierani są senatorowie. W wyniku JOW w 2011 w polskim senacie na 100 senatorów 94 było z PO i PIS - 63 senatorów z PO i 31 z PiS.

 

Kolejnym postulatem PFP jest deglomeracja i wzmocnienie samorządu. Komentując ten pomysł inicjatywy Gwiazdowskiego, warto przypomnieć artykuł „Deglomeracyjne zaklinanie rzeczywistości” autorstwa Jeremy Piekutowskiego, który ukazał się na stronie internetowej „Nowej Konfederacji”.

 

Według Jeremy Piekutowskiego deglomeracja (popierana też przez Roberta Biedronia, Kukiza i Partie Razem) może okazać się szkodliwa, bo „instytucja bowiem to nie jest przede wszystkim nazwa, zakres zadań i regulamin organizacyjny. Instytucja to przede wszystkim zespół wykwalifikowanych, znających się nawzajem i umiejących współdziałać i komunikować się pracowników. Tymczasem w najbardziej optymistycznych scenariuszach nie można przewidywać, że więcej niż 20 procent kadry przenoszonych urzędów wyjedzie z Warszawy za swoim miejscem pracy do Chełma, Gorzowa Wielkopolskiego czy Suwałk. Jeśli nawet wyjadą, to raczej nie wizjonerzy, planiści i szefowie – ci najczęściej mają w Warszawie rodziny i mieszkania, są tu zadomowieni, i przynajmniej część z nich wchłonie biznes lub organizacje pozarządowe. […] Tymczasem w nowym miejscu trzeba będzie instytucję rozumianą jako zespół ludzi zbudować niemal od zera. [...] Jakość działania ważnych instytucji państwowych, już bardzo słaba [...], przez co najmniej kilka lat, jeśli nie dłużej, będzie jeszcze dodatkowo osłabiona”.

 

W opinii Jeremy Piekutowskiego „nie będzie to jedyne osłabienie. Od wielu lat jako jeden z największych jego problemów wskazuje się „silosowość” czy „resortowość”. Pisałem o tym w „Nowej Konfederacji”, mówił o tym prof. Andrzej Zybała, ale lepiej posłużyć się tu słowami byłej minister cyfryzacji, Anny Streżyńskiej: „Silosowość […] to jest największa bariera, z którą również my, wchodząc do rządu, musieliśmy się zmierzyć i zacząć pracować w środowisku, w którym o cyfryzacji poszczególnych sektorów decydują zarządzający konkretnymi resortami bez jakiejkolwiek spójności pomiędzy poszczególnymi działami administracji i gospodarki”. Skoro jednostki znajdujące się w jednym mieście nie umieją się porozumieć – a w obliczu obecnego stanu cyfryzacji „sprzętowej” i „mentalnej” spotkanie bezpośrednie jest w naszych instytucjach publicznych ciągle główną metodą wspólnych ustaleń i uzgodnień – to, co będzie, gdy poszczególne instytucje będą odległe od siebie o setki kilometrów? Ile wspólnych uzgodnień, debat i działań koordynacyjnych odejdzie do lamusa z przyczyn praktycznych?”

 

Zdaniem Jeremy Piekutowskiego "nie można liczyć, że zostanie stworzona sieć instytucji i firm zależnych, skoro urzędy i tak w wyborze dostawców sprzętu i usług zobowiązani są do stosowania Prawa zamówień publicznych, więc nie mogą wybrać sobie dostawców lokalnych”.

 

Deglomeracja nie spowoduje też rozwoju miast do których przeniesione zostaną urzędy, bo (w opinii Jeremy Piekutowskiego) „intensywny rozwój biznesu w Warszawie nie jest przede wszystkim spowodowany bliskością urzędów centralnych, z którymi większość firm ma na co dzień niewiele do czynienia. Biznesmeni od lat ściągają do Warszawy dlatego, że to miasto o znakomitej infrastrukturze, niezłym transporcie publicznym, doskonałym systemie kształcenia kadr, łatwym dostępie do usług wysokiej jakości”.

 

Jeremy Piekutowskiego przypomina, że „podobne (co do metody) pomysły, choćby budowanie i rozwój lokalnych lotnisk, które często dziś przynoszą milionowe straty, a gospodarki znacząco nie rozwinęły”.

 

PFP ma też swoje konkretne pomysły na reformę sądownictwa i pomysły na poprawę pozycji Polski w Unii Europejskiej.

 

Jan Bodakowski

Źródło: JB

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną