Dżuma z pocałunku Almanzora

0
0
0
/ wikipedia.pl

Polska Rzeczpospolita Ludowa, czyli komuna, pozostawiła na czole III RP pocałunek Almanzora. Jak pamiętamy, Almanzor jest bohaterem „Konrada Wallenroda” Adama Mickiewicza: „Już w gruzach leżą Maurów posady, naród ich dźwiga żelaza, bronią się jeszcze twierdze Grenady, ale w Grenadzie zaraza. Broni się jeszcze z wież Alpuhary Almanzor z garstką rycerzy, Hiszpan pod miastem zatknął sztandary, jutro do szturmu uderzy. O wschodzie słońca ryknęły spiże, rwą się okopy, mur wali. Już z minaretów błysnęły krzyże: Hiszpanie zamku dostali.” Jak pamiętamy, Almanzor, „widząc swe roty już w beznadziejnej obronie, przeszedł przez szable, miecze i groty. Uciekł i zmylił pogonie”. Ale wkrótce pojawił się w w obozie Hiszpanów: „Hiszpanie – woła – na waszym progu przychodzę czołem uderzyć, przychodzę służyć waszemu Bogu, waszym prorokom uwierzyć”. Był to oczywiście pozór , podobnie jak przepoczwarzenie komuny w „socjalidemokratów” podczas sławnej „transformacji ustrojowej”. Ale na tym nie koniec, bo Alm

Kiedy w maju 1991 roku PRL-owski Almanzor był już gotów do całkowitego przepoczwarzenia, „Sejm kontraktowy” uchwalił dwie ustawy: o związkach zawodowych i o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Był to właśnie pocałunek Almanzora, w następstwie którego Polska została skazana na destabilizację wskutek manipulowania przez wywiady państw zaprzyjaźnionych związkami zawodowymi.

 

Ustawa o związkach zawodowych bowiem stanowiła, że związek zawodowy może założyć już 10 osób, a w jednym „zakładzie pracy” może być „więcej niż jeden” związek. Więcej niż jeden – a więc – nie wiadomo ile. Co więcej – można być członkiem więcej niż jednego związku zawodowego. Każdy z tych związków musi mieć władze, którym kierownictwo „zakładu pracy” musi zapewnić płatne zwolnienia na „działalność związkową”, a poza tym korzystają z ochrony „stosunku pracy”. Gdyby w Polsce ludzie uważnie czytali ustawy, to w przedsiębiorstwie, zatrudniającym, dajmy na to, 1000 pracowników, utworzyliby co najmniej 100 związków zawodowych. Każdy pracownik należałby do wszystkich stu, a w niektórych piastowałby funkcję przewodniczącego, albo przynajmniej skarbnika, więc korzystałby z płatnych zwolnień na „działalność związkową”, no i właściciel przedsiębiorstwa nie mógłby żadnego takiego związkowca zwolnić, nawet w sytuacji, gdy przystąpiliby do „rozwiązywania sporów zbiorowych”, na przykład – w ramach „strajku solidarnościowego”, czyli w sytuacji, gdy do szefa przedsiębiorstwa, w którym są zatrudnieni, nie mieliby żadnych pretensji, ale poprosiliby ich o strajk zaprzyjaźnieni związkowcy z innego przedsiębiorstwa, to wskutek tego również przedsiębiorstwo „niewinne” mogłoby zostać doprowadzone na granicę bankructwa.

Obydwie te ustawy były pocałunkiem Almanzora, dzięki któremu, bezpieczniacy, którzy w drugiej połowie lat 80-tych przewerbowali się na służbę do central wywiadowczych naszych przyszłych sojuszników, tymi ustawami opłacili „wpisowe”; w zamian za gwarancję ochrony przed „surową ręką sprawiedliwości”, która mogłaby zrobić im kuku za dokazywanie w okresie komuny. To wpisowe polega na tym, że Polska, dzięki tym ustawom, została wystawiona na ręczne sterowanie przez wywiady, no i oczywiście – władze państw trzecich, które mają całkowicie wolną rękę w destabilizowaniu Polski – a narzędziem tych zabiegów są właśnie związki zawodowe. Czy są one naszpikowane agentami, niczym wielkanocna baba rodzynkami, podobnie jak to jest w bezpieczniackich watahach – takich badań – o ile mi wiadomo, nikt nie prowadził, no bo któż miałby to zrobić, skoro główne legowiska agentury są właśnie w bezpieczniackich watahach, które teoretycznie zostały utworzone do strzeżenie bezpieczeństwa państwa. Ale – kto upilnuje strażników? No, już nikt.

 

No i teraz, w ramach politycznej wojny, którą dla emocjonalnego rozhuśtania opinii publicznej, przedstawia obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm i obóz zdrady i zaprzaństwa, poderwani zostali nauczyciele, bodajże ze wszystkich związków, działających w „oświacie”. Przypomina to sytuację, o której opowiadał mi mój przyjaciel, kierujący ongiś Polskimi Kolejami Państwowymi. Działało tam bodajże siedem związków zawodowych i kiedy uzgodnił coś z jednym związkiem, to zaraz następne się buntowały – bo przecież ich działacze też musieli wylegitymować się przed swoimi związkowcami, że „walczą” o ich prawa. Toteż i teraz na wszelki wypadek pan Sławomir Broniarz, ze Związku Nauczycielstwa Polskiego o proweniencji komunistycznej (działała tam jeszcze w czasach międzywojennych, słynna sowiecka „putana” Wanda Wasilewska) – zapowiada „strajk bezterminowy”.

 

Jakie stąd płyną wnioski? Po pierwsze – trzeba zdecydowanie wyprowadzić związki zawodowe z zakładów pracy. Mogłyby sobie istnieć, ale „na mieście”. Żadnych płatnych zwolnień, żadnej „ochrony stosunku pracy”. Po drugie – związki zawodowe powinny – ze statusu quasi-organów władzy publicznej (mogą „reprezentować” i „bronić” również ludzi którzy do nich nie należą, bo wynegocjowane przez związki układy zbiorowe obowiązują wszystkich), powinny zostać sprowadzone do roli stowarzyszeń zwykłych. Po trzecie – w żadnym wypadku nie wolno nikomu płacić za nie wykonywania pracy z powodu strajku. Jeśli związki chcą strajkować, muszą najpierw zgromadzić odpowiedni fundusz strajkowy i z niego – a nie z zaatakowanego przez nie przedsiębiorstwa – refundować swoim członkom utracone zarobki. Jest to niezbędne zwłaszcza w spółkach Skarbu Państwa, które są zasilane pieniędzmi podatkowymi. Taki np. „LOT, dwukrotnie korzystał z pomocy publicznej, raz w wysokości 400 mln złotych i drugi raz w tej samej kwocie. Nawiasem mówiąc, „LOT” podobnie jak wiele innych spółek Skarbu Państwa, jest żerowiskiem bezpieczniackich watah, przede wszystkim – bezpieki wojskowej, czyli WSI - tej gangreny na ciele III Rzeczypospolitej. Wprawdzie WSI już „nie ma”, ale ta nieobecność jest tylko wyższą formą obecności, bo pieczołowicie kompletowana i uplasowana w kluczowych punktach państwa i życia publicznego, przecież nie zniknęła. I wreszcie – trzeba niezwłocznie zlikwidować państwowy monopol edukacyjny, Ministerstwo Edukacji, a sektor oświatowy – sprywatyzować. Państwo powinno zmniejszyć obywatelom podatki pobierane dotąd pod pretekstem, że rząd uczy dzieci, a wtedy obywatele płaciliby za edukację dzieci, a nauczyciele poczuliby nad sobą bat. Gdyby biurokracja się temu sprzeciwiała, możliwe jest rozwiązanie pośrednie w postaci bonu edukacyjnego. Struktura biurokratyczna pozostałaby wprawdzie nietknięta, ale obywatele zyskaliby swobodę wyboru i szkół i programów. W jednych szkołach pan prezydent Trzaskowski uczyłby dzieci masturbacji i osiągania przyjemności z dotykania własnego i cudzego ciała, a w innych szkołach dzieci uczyłyby się czytania i pisania, rachunków, języka polskiego, historii, geografii – i tak dalej. Jeśli ktoś chciałby zapłacić za nauczanie swoich dzieci masturbacji, to trudno – ale nie sądzę, żeby takich wariatów było wielu, bo póki co wariaci są w mniejszości.

 

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną