Bilans na zero

0
0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / materiały redakcyjne prawy.pl

Nie ma rzeczy doskonałych, a wszystko ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne – jak by powiedział Kukuniek. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Abewiaki usilnie poszukują jakiegoś pretekstu, by mnie ukarać za agitację „antyroszczeniową”. Jak się nie udało jedną metodą, to dlaczego by nie spróbować innej? Toteż na spotkaniu w Lublinie jeden z uczestników, pan Marcin Karliński, zaczął mnie gorąco namawiać, bym zajął się sprawą SKOK Wołomin w ten sposób, że on mi przekaże „materiały”, a zwłaszcza – listę nazwisk - a ja na antenie Radia Maryja zwyczajnie odczytam to, co on mi przygotował, no i opiszę, gdzie tylko będę mógł.

Ciekawe, że pan – który, jak się okazało – reprezentuje Stowarzyszenie Wspierania Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała – z jakichś zagadkowych przyczyn nie opublikował listy tych nazwisk chociażby w internecie, gdzie aż się roi od różnych list, na przykład – od list Żydów. Sam jakoś nie chciał – ale oczekiwał, że zrobię to ja i to w dodatku w sytuacji, gdy nie będę miał żadnych możliwości sprawdzenia, czy umieszczenie tych nazwisk na liście, jest aby uzasadnione. Już samo takie żądanie sprawiało wrażenie bezczelnego, a wrażenie to spotęgowane zostało moralnym szantażem, że jeśli tego nie zrobię, to znaczy, że jestem tchórzem i w ogóle – szubrawcem. Ponadto przedstawicielka wspomnianego Stowarzyszenia zażądała ode mnie, bym w cukierni pana Olczaka na Solcu nagrał z nimi program, podczas którego oni powiedzą, co tak będą mieli do powiedzenia, a ja będę przytakiwał.

 

Zaproponowałem tedy, żeby przekazali swoje pytania panu Rafałowi Mossakowskiemu, z którym w cukierni pana Olczaka nagrywam rozmowy, bo ja tam też jestem gościem i nie mogę urządzać tam studia nagraniowego, do którego zapraszałbym każdego, komu przyjdzie do głowy taki pomysł. Moja rozmówczyni odrzuciła taką możliwość i zaczęła robić mi gorzkie wyrzuty, wobec czego zakończyłem rozmowę. Okazało się, że na tym nie koniec, bo oto na stronie Stowarzyszenia ukazała się publikacja, jakim to jestem tchórzem, szubrawcem i oszczercą, co utwierdza mnie w podejrzeniach, że miałem do czynienia z prowokacją, a te krytyczne uwagi pod moim adresem są efektem irytacji, że nie dałem się na to nabrać.

 

W jaki sposób można kogoś wykiwać? W taki, że stworzy mu się iluzję, że to on wszystkich wykiwa. Mechanizm ten jest bardzo stary i znają go jarmarczni filuci, zwabiający naiwniaków do gry w trzy karty. Ze SKOK-iem Wołomin było podobnie; oferował on 20.5 procenta od złożonych depozytów. Gdzie i jakie interesy SKOK Wołomin mógł robić, że obiecywał wypłaty na poziomie jednej piątej – tego nikt nie wiedział, ani wtedy, ani teraz. Podobne, chociaż chyba trochę niższe, obiecywał pan Groblelny w swojej „Bezpiecznej Kasie Oszczędności”, która okazała się zwyczajną finansową piramidą. Warto w tym miejscu przypomnieć, że spółdzielczość kredytowa pojawiła się w Niemczech w XIX wieku. Wtedy też miał miejsce wielki krach na giełdzie berlińskiej. Oto po pruskim zwycięstwie nad Francją w wojnie francusko-pruskiej w roku 1871, wśród warunków kapitulacji Bismarck zażądał kontrybucji w wysokości 5 mld franków w złocie. Na Berlin spadł deszcz francuskiego złota i na berlińskiej giełdzie pojawiły się spółki-wydmuszki, które wypuszczały akcje, obiecując dywidendy podobne do tych w SKOK Wołomin, chętnie kupowane przez niemieckich ciułaczy. Kiedy jednak deszcz francuskiego złota przestał padać, nastała godzina prawdy i okazało się, że akcje tych wszystkich spółek okazały się niewarte papieru, na którym były wydrukowane i mnóstwo Niemców utraciło oszczędności całego życia. A na czyją rzecz? Ano, na rzecz giełdowych grynderów, z których ponad 90 procent było Żydami z bankierem kanclerza Bismarcka, Gerszonem Bleichroederem na czele. W przypadku SKOK Wołomin było inaczej; kasa, założona – jak wskazują źródła - przez dawnych nomenklaturowców i nie bez udziału Wojskowych Służb Informacyjnych, bardzo chętnie udzielała kredytów różnym osobom – zwłaszcza bezdomnym i bezrobotnym. Oczywiście były to tzw. „słupy”, które za flaszkę, albo nawet i zakąskę, przekazywały pożyczone pieniądze komu innemu.

 

Ale na tym nie koniec, bo kiedy w listopadzie 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o objęciu SKOK-ów nadzorem KNF, prezydent Lech Kaczyński zaskarżył tę ustawę do TK, a pod stosownym wnioskiem podpisał się pan Andrzej Duda, podówczas urzędnik w Kancelarii Prezydenta. W roku 2013 Sejm uchwali ustawę obejmującą SKOK-i gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Bankowy Fundusz Gwarancyjny polega mniej więcej na tym, że banki, budżet i NBP składają się na gwarancje środków zdeponowanych w bankach przez ich klientów – oczywiście do pewnej wysokości. Ta ustawa też trafia do Trybunału Konstytucyjnego, który uznaje, że nadzór KNF nad małymi kasami – ot, takimi, jak SKOK Wołomin – jest sprzeczne z konstytucją. Zatem „małe kasy” zostają uwolnione od nadzoru, ale objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Słowem – żyć nie umierać! Ze sprawozdania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego wynika, że w ramach gwarancji w latach 2014-2017 wypłacił on ponad 4 mld złotych dla klientów SKOK. No i kiedy forsa została już wyprowadzona, niezależna prokuratura wszczęła tak zwane energiczne śledztwo, podobnie, jak w przypadku Amber Gold. Jak pamiętamy, komisja sejmowa pod przewodnictwem pani Małgorzaty Wassermann po trzech latach mozołu zapisała w raporcie, że państwo nie funkcjonowało, jak się należy. Ale o tym wiedzieliśmy przecież od samego początku, więc okazuje się, że nawet po „energicznym śledztwie” wiemy tyle samo, co i przedtem. Nie bez kozery tedy Adam Mickiewicz wkłada w usta kapitana Rykowa argumenty, mające przekonać majora Płuta do wzięcia łapówki od sędziego Soplicy; „I to przysłowie – lepsza zgoda od niezgody. Zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody!”

 

Toteż śledczy mozół trwa i na razie ustalono, że w SKOK Wołomin działa „zorganizowana grupa przestępcza”, której udało się nawet zdemoralizować niektórych członków KNF przynętą w postaci „korzyści majątkowej”. Jeden ze starych kiejkutów miał zeznać, że „korzyści majątkowe” bywały wręczane również „politykom PiS”, czemu ci, ma się rozumieć, energicznie zaprzeczają. Tymczasem syndyk masy upadłości ściagał forsę skąd się da – a da się od udziałowców kasy, którzy – podobnie jak Niemcy po wojnie francusko-pruskiej – dali się nabrać na wysokie oprocentowanie. Jeśli nie płacą, to sprawa trafia do niezawisłego sądu, który już tam powinność swej służby rozumie i w rezultacie sypią się piękne wyroki, zwłaszcza, że opinia Prokuratury Krajowej, że tego rodzaju działalność syndyka jest „nieuzasadniona” - została przez niezawisły sąd oddalona. Najwyraźniej również w czwartym roku „dobrej zmiany” obowiązuje zasada, o której śpiewał kiedyś Jan Kaczmarek: „Pero, pero, bilans musi wyjść na zero! - a ona z kolei jest prostą konsekwencją zasady konstytuujacej III Rzeczpospolitą: my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych.

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną