Wyższa forma obecności

0
0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. materiały prasowe prawy.pl

Wprawdzie jest dobrze, to jasne, jakże by inaczej – ale jednak jakby nie całkiem, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wprawdzie Polska znowu stała się światowym centrum, to znaczy – stałaby się, gdyby nie partia golfa, na którą prezydent Trump umówił się w Wirginii, wskutek czego nie miał innego wyjścia, jak odwołać przyjazd do naszego bantustanu, do którego wysłał wiceprezydenta Pence`a. Ale z uwagi na spodziewany przyjazd prezydenta Trumpa, do Warszawy przyjechał niemiecki prezydent Walter Steinmaier, a także – Nasza Złota Pani – tym razem już bez milionowej asysty wojskowej.

Przybyli też dygnitarze drobniejszego płazu. Oczywiście oficjalnym powodem odwołania wizyty prezydenta Trumpa w Warszawie był zbrodniczy cyklon, który nieubłaganie zbliża się i zbliża do wybrzeży Florydy, więc w tej sytuacji któż jak nie prezydent Trump własną piersią zasłoni ten zasłużony dla wyborów prezydenckich stan przed nieuniknionym paroksyzmem? Tak w każdym razie gorąco wierzą nasi dygnitarze i komentatorzy, którzy tę nieobecność niestrudzenie przekuwają w wyższą formę obecności, bo wprawdzie fizycznie prezydent Trump nie był obecny, ale łączył się z nami duchowo, a wiadomo, że duch ważniejszy jest od mdłego ciała, więc właściwie taką formą obecności amerykańskiego prezydenta jesteśmy szczególnie udelektowani.  Co więcej – wiceprezydent Pence zapewnił swoich polskich rozmówców, że sprawa wiz dla Polaków wydaje się bliższa, niż kiedykolwiek – co, nawiasem mówiąc, słyszeliśmy już wcześniej ze słodszych od malin ust pani Żorżety, więc właściwie tę sprawę możemy uważać za załatwioną, podobnie jak zwiększenie kontyngentu amerykańskich żołnierzy aż o cały tysiąc, za co oczywiście w podskokach zapłacimy, podobnie, jak za amerykański gaz, który zapewnia  nam bezpieczeństwo energetyczne i dywersyfikację. Bo kiedy Polska kupowała gaz od ruskich szachistów, to o żadnej dywersyfikacji nie mogło być mowy, a jak kupuje gaz  w USA, to i dywersyfikacja jest i bezpieczeństwo. Toteż nic dziwnego, że i ruscy szachiści, którzy wprawdzie tradycyjnie się zżymali, że Polska nie zaprosiła na uroczystości zimnego ruskiego czekisty Putina, ale z tej złości aż naszych dygnitarzy skomplementowali, jakoby wszystkich oszukali. Myślę, że tak nie było, że ani prezydent Duda, ani premier Morawiecki nikogo nie oszukali, tylko tak akurat wyszło z powodu konieczności rozegrania przez prezydenta Trumpa partii golfa. Gdyby tak, dajmy na to, miał umówione spotkanie ze swoim przyjacielem Kim Dzong Unem, to na pewno golfa by odłożył, no ale Kim Dzong Un, który wprawdzie jest przyjacielem amerykańskiego prezydenta, to jednak sojusznikiem Stanów Zjednoczonych nie jest, podczas gdy Polska jest i to bezwarunkowo, bo jakże inaczej, skoro taki jest rozkaz? Toteż o względy takiego wypróbowanego sojusznika zabiegać już nie trzeba, bo sojusznik – jak to sojusznik – w podskokach zrobi wszystko, co zażądają od niego starsi i mądrzejsi.

 

Toteż w powodzi słów dokumentujących zadowolenie z takiego podkreślenia mocarstwowej pozycji Polski przez Naszego Najważniejszego Sojusznika, nie znalazło się ani jedno, które dotyczyłoby sprawozdania, jakie Kongresowi Stanów Zjednoczonych już za miesiąc będzie musiał złożyć sekretarz stanu Mike Pompeo  - jak Polska podchodzi do sprawy żydowskich roszczeń majątkowych odnoszących się do tak zwanej „własności bezdziedzicznej”. Tak się akurat złożyło, że tuż przed planowaną wizytą prezydenta Trumpa w Warszawie, 88 senatorów w specjalnym liście wyraziło oczekiwanie, że sekretarz stanu podejmie wobec Polski „śmiałe kroki”, by jak najszybciej żydowskie roszczenia zaspokoiła, bo w przeciwnym razie ofiary holokaustu mogą nie doczekać konsolacji za swoje traumy. Na domiar złego, niektóre środowiska Polonii Amerykańskiej przekazały senatorom polskie zastrzeżenia w tej sprawie, z którymi trudno dyskutować nie urągając logice i przyzwoitości. Toteż – chociaż oczywiście takie ryzyko nie istniało ani przez chwilę, bo gdzieżby tam pan prezydenta Duda, nie mówiąc już o panu premierze Morawieckim, prędzej połknąłby własny język, niż bez wyraźnego pozwolenia zagadnął o to amerykańskiego prezydenta – być może, że ostrożny prezydent Trump wolał uniknąć jakichś kłopotliwych sytuacji. Oczywiście żadnych kłopotliwych sytuacji by nie było, bo publiczność została przecież starannie wyselekcjonowana, podobnie jak to było za pierwszej komuny, kiedy Warszawę zaszczycał swoją obecnością Leonid Breżniew – ale nigdy nie wiadomo, czy jakaś Schwein nie prześliźnie się przez wszystkie bezpieczniackie zapory, więc w tej sytuacji partyjka golfa była znakomitym pretekstem, by w tej nudnej galówce nie wziąć udziału. Nawiasem mówiąc, prezydent Trump i tak uprzejmie się zachował, nie wspominając o śmierdzących dmuchach, jakie akurat w przeddzień zapowiedzianej wizyty, zaczęła wyziewać z siebie królowa polskich rzek na skutek awarii kolektora ściekowego „Czajka”. Ponieważ ta erupcja Scheissu najwyraźniej przekroczyła wszelkie możliwości prezydenta Warszawy pana Trzaskowskiego, pan premier Morawiecki natychmiast wykorzystał możliwość wykazania wyższości rządu nad samorządem, zwłaszcza reprezentowanym przez obóz zdrady i zaprzaństwa. Zresztą nie dlatego świat nas podziwia, że zepsuł się kolektor „Czajka”, tylko dlatego, że stajemy się mocarstwem, podobnie jak cesarz Wespazjan, tuż przed śmiercią twierdził, iż właśnie staje się bogiem – bo wtedy rzymscy cesarze bywali deifikowani, chociaż oczywiście nie wszyscy.  Nie jest wykluczone, że o ile dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego wystarczyły pomniki, to dla Naczelnika Państwa, oczywiście po jak najdłuższym życiu, wypada przygotować coś extra, więc dlaczego nie deifikację, albo przynajmniej – kanonizację? Ale to ewentualnie pieśń przyszłości, bo na razie obóz „dobrej zmiany” idzie jak tornado, proklamując właśnie program „500 plus” dla inwalidów, zwanych obecnie „niepełnosprawnymi”. Na taki widok obóz zdrady i zaprzaństwa zgrzyta zębami z irytacji, że kiedy rządził, to wszystko zżerał sam i nie przyszło mu do głowy, by podzielić się przynajmniej okruszkami ze stołu pańskiego. Tymczasem obóz „dobrej zmiany”  pozwala te okruszki dzióbać i dlatego cieszy się miłością i poparciem ze strony coraz to nowych warstw społecznych, a w dodatku korzysta z dyskretnej, bo duchowej obecności amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, który w dodatku zapowiada przybycie do nas własną osobą „być może jeszcze tej jesieni”. Myślę, że termin uzależniony będzie od tego, czy sekretarz stanu po 13 października podejmie wobec Polski wspomniane „śmiałe kroki”, które doprowadzą do przeforsowania przez nowy Sejm „kompleksowego ustawodawstwa” które żydowskim roszczeniom nada pozory legalności. Wtedy już żadnych niespodzianek nie trzeba się będzie obawiać, bo będzie – jak to się kiedyś mówiło – „po harapie” - co otworzy nowe możliwości również przed innymi naszymi sojusznikami, którzy 1 września osobiście pilnowali interesu.

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną