Literackie inspiracje

0
0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. materiały prasowe prawy.pl

Podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju trwają przygotowania do uroczystości Trzech Króli, kiedy to, zgodnie z nową świecką tradycją, urządzane są ich przemarsze przez miasta, świat znalazł się na krawędzi wojny. To nie jest do końca prawda z tą wojną, ale o tym za chwilę, bo na razie jeszcze o Trzech Królach.

Jak wiadomo, przybyli oni ze Wschodu, prawdopodobnie Środkowego, a więc z terenu dzisiejszego Iraku, Iranu, a może Afganistanu, Pakistanu, czy nawet Indii, bo przecież imperium Aleksandra Wielkiego, dzięki któremu język grecki upowszechnił się na wielkich obszarach ówczesnego świata, sięgało aż do Indusu. O ile w tamtych czasach Trzej Królowie podróżowali bez przeszkód, a nawet sami wyznaczali sobie szlaki podróżne („inną drogą powrócili do krainy swojej” - wspomina Ewangelia) – to dzisiaj już by tak nie było. Po pierwsze, Herod natychmiast kazałby ich aresztować pod zarzutem terroryzmu, a przynajmniej – szpiegostwa, jako, że przedostali się na teren bezcennego Izraela, to znaczy – oczywiście Królestwa Judzkiego, co przecież na jedno wychodzi – bez stosownych zezwoleń. W dodatku ich podróż inspirowana była pogłoską o narodzinach jakiegoś Króla, to znaczy – żydowskiego i to w dodatku w sytuacji, kiedy władza Heroda była zatwierdzona przez społeczność międzynarodową – a to wskazuje na dywersyjne motywy tej podróży. Dlaczegóż to Trzej Królowie nie z tego, ni z owego, nagle tak się przejęli narodzinami żydowskiego króla, że aż zapragnęli złożyć mu osobistą wizytę? To bardzo podejrzana sprawa zwłaszcza, że Królestwo Judzkie pozostawało pod parasolem ochronnym Rzymu, podobnie jak współczesny Izrael – Stanów Zjednoczonych – więc nie można wykluczyć, że obejrzenie króla żydowskiego było tylko pretekstem, za którym kryła się nie tylko antyżydowska, ale i antyrzymska dywersja, uknuta przez jakichś szatanów z państwa islamskiego. Na domiar złego wieźli oni ze sobą złoto, kadzidło i mirrę, czyli – brudne pieniądze i narkotyki, w związku z czym decyzja Heroda byłaby w całej rozciągłości zaaprobowana nie tylko przez jerozolimski, ale i rzymski Sanhedryn. W tej sytuacji Trzej Królowie zostaliby prawomocnie skazani przez jakiś niezawisły sąd na karę śmierci i straceni, podobnie jak złowrogi Saddam Husajn, co świat przyjąłby z westchnieniem ulgi, a rządowa telewizja przedstawiłaby to jako kolejny sukces Polski pod rządami „dobrej zmiany”, bo czyż to nie dowód rosnącej siły naszego kraju, kiedy wrogowie Naszego Najważniejszego Sojusznika i Sojusznika Naszego Najważniejszego Sojusznika są odsyłani w zaświaty?

 

Ale mniejsza już o Trzech Króli, skoro świat stanął na krawędzi wojny. Z tą wojną, to jest tak, że ona cały czas się toczy, a jeśli nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, to dlatego, że dzisiaj nikt już nikomu nie wypowiada żadnej „wojny”, a tylko wprowadza do różnych bantustanów swoje wojska pod pretekstem „operacji pokojowej”, albo „misji stabilizacyjnej”. Tak właśnie powiedział izraelski premier Beniamin Netanjahu – że Izrael włączy się do walki o pokój. Przewidziało te rzeczy już dawno Radio Erewań, do którego zwrócił się zaniepokojony słuchacz z pytaniem, czy będzie wojna. Radio Erewań odpowiedziało, że żadnej wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Toteż w ramach operacji pokojowych, misji stabilizacyjnych, walki o pokój a także – jaśminowych i innych, kolorowych rewolucji, wszystkie państwa uważane w przeszłości za potencjalne zagrożenie dla bezcennego Izraela, zostały wtrącone w stan krwawego chaosu i obecnie stanowią zagrożenie dla siebie samych. Wszystkie – z wyjątkiem miłującej pokój Jordanii, która w 1994 roku podpisała z Izraelem traktat pokojowy i złowrogiego Iranu, który nic, tylko kombinuje, jakby tu bezcennemu Izraelowi zaszkodzić, a nawet – horrible dictu! - zetrzeć go z powierzchni ziemi. Toteż nic dziwnego, że amerykański prezydent Donald Trump, który dla bezcennego Izraela gotów jest na wszystko, zwołał do jakiejś piwnicy bez okien na Florydzie różnych ważniaków, którzy namawiali się, jakby tu sprowokować Iran do uderzenia na Stany Zjednoczone. Rada w radę uradzili, że najlepiej będzie zabić jakiegoś generała, to znaczy – nie „jakiegoś”, tylko ważnego, bo wtedy złowrogi Iran nie będzie miał innego wyjścia, jak wejść w stan wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Widać wyraźnie, że chociaż w tej piwnicy nie było okien, to klamki chyba jednak były, bo generał został szczęśliwie zabity. Ponieważ prezydent Trump jest tylko rok starszy ode mnie, to domyślam się, co mogło go inspirować do tego, by w ten właśnie sposób sprowokować złowrogi Iran do wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Otóż w 1958 roku weszła na ekrany angielska komedia „Mysz, która ryknęła”. Alpejskie księstwo Fenvick, rządzone po staroświecku przez Księżnę, ma problem z jakimś kalifornijskim winiarzem, który robi podróbki wina z Fenvicku, podkopując w ten sposób gospodarkę księstwa. Interwencje nie odnoszą skutku, więc doradca Księżnej podsuwa pomysł, by Fenvick wypowiedział Stanom Zjednoczonym wojnę. Zaskoczonej Księżnej wyjaśnia, że Fenvick tę wojnę oczywiście przegra – i o to właśnie chodzi. Wystarczy popatrzeć na kwitnące Niemcy Zachodnie, czy Japonię, które przegrały wojnę z Ameryką. Księżna tedy zatwierdza plan, armia Fenvicku wynajmuje holownik, którym płynie do Nowego Jorku, gdzie po różnych perypetiach wchodzi w posiadanie wynalezionej właśnie przez szalonego profesora superbomby, z którą ucieka do Fenvicku. Stany Zjednoczone uznają swoją przegraną i do pałacu Księżnej, która swemu doradcy czyni gorzkie wyrzuty, że wszystko poszło odwrotnie, przybywa amerykański wysłannik, by podpisać warunki kapitulacji. Okazuje się jednak, że ta wizyta jest tylko przykrywką dla tajnej operacji CIA, która próbuje odzyskać bombę – ale próba się nie udaje, niczym późniejsza inwazja w Zatoce Świń i w rezultacie Fenvick zostaje mocarstwem światowym, któremu podlizują się nie tylko Stany Zjednoczone, ale również Moskwa („miłujący pokój ludzie radzieccy...” - i tak dalej).

 

Wcale bym się nie zdziwił, gdyby prezydent Trump, który mógł przecież ten film zapamiętać, postanowił przed jesiennymi wyborami urządzić rodakom takie przedstawienie, w którym nie tylko zaprezentowałby się publiczności w charakterze twardziela, a przy okazji – o ile złowrogi Iran dałby się sprowokować, niczym prezydent Duda zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi – wyświadczyłby przysługę bezcennemu Izraelowi, który z wdzięczności mógłby na jakiś czas poskromić amerykańską żydokomunę, żeby prezydentowi Trumpowi nie robiła koło pióra. Od dawna powtarzam, że literatura, a więc i film, znacznie wyprzedza tak zwane „życie”, którym, póki co, możemy się cieszyć, dopóki nie rozlegną się strzały i wszyscy padną zabici. Tak przecież kończą się powieści, kiedy autor nie ma już żadnego dobrego pomysłu na rozwikłanie intrygi.

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną