Co bym zrobił jakbym kandydował na prezydenta?

0
0
0
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne / pxhere.com

Tewie Mleczarz bohater filmu „Skrzypek na dachu" w jednej z piosenek śpiewał o tym, co by zrobił, gdyby był bogaty. Ja dziś zaśpiewam o tym, co bym zrobił, gdybym był prawicowym kandydatem na prezydenta.

Swoje rozważania zacznę od zdefiniowania, czym jest prawica. Poglądy prawicowe to poglądy z jednej strony konserwatywne (odwołujące się w kwestii moralności i życia rodzinnego do tradycyjnego nauczania Kościoła katolickiego zawartego w encyklikach społecznych papieży publikowanych od XIX wieku) a z drugiej strony poglądy wolnorynkowe odrzucające interwencjonizm i fiskalizm.

 

W dwudziestoleciu międzywojennym taką kwintesencją prawicy była narodowa demokracja. Prawicą nie są ugrupowania, nawet mieniące się prawicowymi, które głoszą postulaty interwencjonizmu państwowego, fiskalizmu, czy prowadzą politykę uzależnienia Polski od Unii Europejskiej, akceptacji aborcji czy genderyzmu. Takie ugrupowania wyrosłe z sanacji można uznawać, wbrew ich deklaracjom, za pro socjalną lewicę patriotyczną, odmienną od internacjonalistycznej banksterskiej lewicy, postkomunistów, czy marksistów.

 

Jakby się tak zdarzyło, że kandydowałbym na prezydenta naszego kraju, kampanię wyborczą wykorzystałbym do stworzenia prawicowej partii politycznej. Partii takiej na razie nie ma. Choć są organizacje aspirujące do tego, by wyborcy o poglądach prawicowych je popierali, to nie można je nazywać partiami – organizacje te nie mają programu, nie mają struktur terenowych, a jak mają program, to nie jest on prawicowy, a nawet jak mają taki program, to mało kto wie, że on jest.

 

We wszelkiej działalności ważny jest cel. Realia w Polsce są takie, że jest zbyt mało w Polsce ludzi o poglądach prawicowych do tego, by wygrać wybory w jednomandatowym okręgu wyborczym (czyli na prezydenta i do senatu). Kilkunastoprocentowy odsetek osób o poglądach prawicowych w Polsce, dzięki istnieniu ordynacji proporcjonalnej ma okazje do zdobycia reprezentacji w sejmie czy samorządzie.

 

Celem polityka aspirującego do głosów ludzi o poglądach prawicowych powinno być więc realistyczne myślenie o wyborach samorządowych czy sejmowych, a nie życie urojeniami, że można odnieść sukces w senackich czy na prezydenta. Kandydat prawicowy winien więc startować w wyborach prezydenckich tylko po to, by rozpropagować program swojej formacji i zyskać dla niej poparcie, a nie marnować czas swój, a przede wszystkim swoich zwolenników, na skazaną na przegraną walkę o bycie prezydentem.

 

Elementem startu kandydata prawicowego powinna być akcja werbunkowa i promocja programu – z tej racji kandydat prawicy powinien startować z bardzo konkretnym programem – takim, który powinien jednoznacznie odkreślać czy będzie działał na rzecz zakazu aborcji, czy tylko jest krytyczny wobec mordowania nienarodzonych dzieci, ale nie zamierza naruszać kompromisu aborcyjnego.

 

Jasno sprecyzowany program (czyli określenie tego, jakie stoją przed Polską wyzwania i jak im sprostać) byłby czymś, co pozytywnie by odróżniało kandydata prawicy od niemerytorycznej personalnej nawalanki na polskiej scenie politycznej, jaką znamy z mediów.

 

Jednoznaczny program byłby konkretną ofertą dla wyborców, uczciwym kontraktem, jaki zawiera kandydat z wyborcami. Jednoznaczność prawicowego programu atrakcyjnie by go odróżniała od braku oferty programowej konkrecji (jawnych lub ukrytych lewicowców albo takich, którzy jeszcze nie skumali, że są lewicowcami).

 

Politycy nie lubią jednoznacznie sformułowanych programów, bo te programy ich zniewalają, są podstawą do tego, by wyborcy ich rozliczali. Politycy wolą zamulać swoich odbiorców dużą ilością słów, emocjami, tak by wyborcy nie mieli, jak się przyczepić do polityka, że ich oszukał. Dziś politycy pasożytują na tym, ze wyborcy żyją swoimi urojeniami i fantazjami co do tego, że ich polityk podziela ich poglądy.

 

Dla prawicowego kandydata kampania wyborcza mogłaby być okazją do bezpłatnego zareklamowania swoich ocen co do tego, co jest wyzwaniem dla Polski i Polaków, i recept jak na to wyzwanie odpowiedzieć – czyli programu. Zapewne tak nie będzie, bo dla polityków określenie wyzwań i recept jest zbyt wielkim wysiłkiem intelektualnym, a politycy nie widzą potrzeby się męczyć. Moim zdaniem niesłusznie, bo elektorat prawicowy byłby zainteresowany zawarciem jednoznacznego kontraktu. Prawicowi wyborcy oszukiwani przez polityków lub samo się oszukujący, chcieliby wreszcie, by ktoś ich nie oszukiwał.

 

Kampania mogłaby być dla prawicowego polityka okazją do akcji werbunkowej. Przedstawienie jednoznacznego programu powinno być osią, wokół której komunikat kampanii powinien być taki: przyłącz się do nas, byśmy raz rozwiązali problemy trapiące naród. Niestety politycy w Polsce brzydzą się swoich zwolenników, uważają ich za głupszych od siebie (jest w tym pewna logika, autokrytycyzm oparty na szczerym przyznaniu, że jest się kiepskim politykiem), i są przeciwni budowie partii masowych – by móc skutecznie trzymać za ryj swoich zwolenników, i nie dopuścić do pojawienia się konkurentów do władzy.

 

Jan Bodakowski

Źródło: JB

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną