Czy polscy biskupi powinni zaprotestować przeciwko ograniczeniom w kościołach?

0
0
0
/

Przez przedłużenie ograniczeń narzuconych przez rząd w kościołach podczas Triduum może przebywać do 5 osób. Wielu proboszczów w tej sytuacji postanowiło po prostu odprawiać Msze św. bez udziału wiernych. Czy musiało do tego dojść?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zadać dwa inne. Po pierwsze, czy ograniczenia narzucane przez rząd były uzasadnione i konieczne? Po drugie, czy polscy biskupi mieli jakikolwiek wybór, czy mówiąc inaczej, musieli przyjąć decyzję władz?

Odpowiedź na pierwsze pytanie nie jest ani łatwa, ani oczywista. Minister zdrowia twierdzi, że wszystkie wprowadzone obostrzenia zmniejszyły prawdopodobną liczbę zachorowań w Polsce nawet pięciokrotnie. Zamiast 25 tys., mamy 5 tys. chorych. Tak mówią ponoć specjalistyczne wyliczenia.

Ile z tych zachorowań udało się uniknąć dzięki ograniczeniom w kościolach? Niewiadomo i co ważne niewiedzą tego także rządzący. Internauci w memach wyśmiewali jednak fakt, że w niewielkim autobusie może być naraz do 20 osób, a w wielkim kościele jedynie 5. Po sieci krążą fotomontaże przedstawiające kościoły, w których stoi mnóstwo autobusów i dzięki temu zakaz władz jest obchodzony. W sklepach, na ulicach, przy restauracjach wydających jedzenie na wynos także codziennie gromadzi się więcej niż 5 osób. Podobnie jest w wielu zakładach pracy.

W autobusie może być zajęta połowa miejsc, a w sklepach 3 osoby mogą przypadać na jedną kasę. Dlaczego nie zastosowano norm sklepowo-autobusowych do kościołów? Przecież warunki panujące w kaplicy są zupełnie inne niż te w katedrze. Dlaczego nie przyjęto zasady, że np. wierni siadają co drugie miejsce w kościele, że tylko połowa miejsc może być zajęta, żeby zachowany był odpowiedni dystans? W wielu kościołach są nawy boczne, balkony i galerie, które można by odpowiednio przygotować, by stworzyć specjalne przestrzenie, zwłaszcza z myślą o ludziach starszych. Biskupi mogliby zaapelować do wiernych, że mogą zostać w domu, ale każdy kto chce, a statystyka pokazuje, że chętnych teraz do fizycznego udziału w nabożeństwach jest kilka procent wiernych, mógłby wejść do kościoła, a nie spotykać się z murem, odmową albo nawet wrogością? Wiadomo zresztą, kapłani nie mają wyboru, obawiają się sutych mandatów bądź gniewu biskupa.

Z całą pewnością znaleźliby się ludzie gotowi zadbać o porządek na nabożeństwach. Dlaczego tak się jednak nie stało?

Niestety, wydaje się, że rząd przyjął najprostsze rozwiązanie, a polscy biskupi bez głosu sprzeciwu je przyjęli. Brak było namysłu z ich strony, refleksji o konsekwencjach - dobrze, zachoruje mniej osób, ale widok zamkniętych kościołów w najważniejsze święta chrześcijańskie przy jednocześnie otwartych marketach przez całą dobę powoduje pewien zgrzyt. Jak to wpłynie na wiarę polskich katolików? Czy to nie przyspieszy sekularyzacji? Niewiadomo na razie.

Czas na drugie pytanie: czy biskupi mieli wybór? Tutaj jest jedna odpowiedź: z pewnością tak. Gdyby zgodzili się na ograniczenia, ale postawili im granice, to rząd nie miałby wyboru. Przed wyborami prezydenckimi, partia odwołująca się do wiary katolickiej nie wypowiedziałaby otwartej walki Kościołowi. Jarosław Kaczyński nie pozwoliłby na obrazy wywlekanych z kościołów biskupów, kapłanów i wiernych.

W ten sposób okazuje się, że biskupi zostali ograni przez polityków, którzy wykorzystali ich, aby zbić kapitał polityczny i zapewnić bezpieczeństwo zdrowotne najmniejszym kosztem dla siebie, jednocześnie rujnując katolikom święta.

 

 

Źródło: Michał Krajski

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną