Koronawirus i mafia lekowa

0
0
0
fot. Pixabay.com
fot. Pixabay.com /

Sytuacja na rodzimym rynku farmaceutycznym jest mocno skomplikowana. Powiązania i zależności pomiędzy różnymi podmiotami powodują, że w jednym tyglu spotykają się grupy reprezentujące różne interesy. Aby częściowo przybliżyć problem, trzeba cofnąć się do końca lat 90-tych. Przełom XX i XXI wieku to czas prosperity dla polskich aptek, jako małych rodzimych biznesów.

Boom na apteki i oszustwa lekowe


„20 lat temu praktycznie każda nowo otwierana apteka przynosiła właścicielowi dochód. Największą składową kosztów w przypadku większych miast był zazwyczaj czynsz, a koszty fachowego personelu nie były jeszcze tak wysokie”
- wspomina Jerzy (nazwisko znane Redakcji), od lat związany z prowadzeniem aptek w Polsce.


Wraz z powstawaniem coraz większej liczby aptek powoli spadała ich rentowność. I to był okres, w którym zaczęły się pojawiać na rynku różnego rodzaju patologie. Na samym początku były to fałszowane przez oszustów lub na potęgę wypisywane przez lekarzy recepty na „inwalidę wojennego”, które dawały możliwość bezpłatnego nabywania wszystkich zarejestrowanych leków bez żadnej opłaty. Po pewnym czasie zaczęto kontrolować skalę tego procederu i w efekcie listę bezpłatnych produktów ograniczono tylko do leków wydawanych na receptę. Znaleziono więc kolejny sposób na zwiększenie dochodów firm w czym kluczową okazała się ustawa refundacyjna przyjęta za czasów ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego (2001–2003). Wprowadzono wtedy zapis, że cena urzędowa nie jest ceną stałą lecz maksymalną, co zalegalizowało wcześniejsze praktyki zaniżania tych cen przez pierwsze sieci aptek pojawiające się już w owym czasie na polskim rynku. Oprócz tego ustawa dała początek nowej patologii, polegającej na okradaniu NFZ, czyli tzw. „lekom za grosz”.


„Leki za grosz”?


„Patologie pojawiają się nie tylko w sieciach, ale ok. 70 proc. z nich – czyli zdecydowana większość – powstaje właśnie tam. Chociażby leki za grosz, programy lojalnościowe czy wywóz leków w odwróconym łańcuchu dystrybucji”
- mówił wiele lat później, w 2016 r. Waldemar Buda (PiS), późniejszy przewodniczący sejmowego Zespołu Parlamentarnego ds. regulacji rynku farmaceutycznego, który to zespół procedował ustawę "Apteka dla aptekarza".


Wracając do starych dziejów sprzed ponad dekady. Wprowadzone przepisy kilkanaście lat temu mówiły, że cena urzędową nie jest ceną stałą tylko maksymalną i ten drobny szczegół dał początek ogromnej fali nadużyć jaką były tak zwane „leki za grosz”. Większość sieci w kraju zbudowała swoją potęgę właśnie na tej nieuczciwej praktyce polegającej na raportowaniu innej ceny sprzedaży niż faktyczna, dzięki czemu pacjent dostawał lek za grosz, a nieuczciwa apteka zarabiała krocie podczas, gdy uczciwa sprzedawała lek drożej (zgodnie z przepisami), przez co była postrzegana przez pacjentów jako ta „złodziejska”, a de facto zarabiała na tym grosze.

Brak zdecydowanej reakcji i jasnego stanowiska Państwa w tej sprawie sprawił, że duzi przedsiębiorcy obstawieni prawnikami na ogromną skalę wykorzystywali lukę w przepisach, a mali aptekarze coraz bardziej tracili swoją pozycję na rynku. Ci co chcieli uczciwie zarobić, szukali innych możliwości - promocje, punkty, rabaty. Inni z kolei poszli w większych odbiorców lub pośredniczyli w sprzedażach dużych ilości leków miedzy producentem a innymi aptekami, ale w jednym i drugim przypadku Izba Aptekarska wraz z Inspekcją Farmaceutyczną skutecznie podcinała im skrzydła. Jak? Wprowadzono zakaz reklamy oraz zakaz sprzedaży leków z apteki do apteki oraz z apteki do hurtowni. 


Nowe patologie


Brak możliwości przyciągnięcia Pacjenta do apteki za pomocą reklamy sprawił, że część właścicieli aptek nieuczciwymi metodami postanowiła przekonać lekarzy, aby ci odsyłali Pacjentów do ich placówek. Apteki rozliczały się za każdą zrealizowaną receptę z jej autorem, jak również realizowano recepty wypisane na nieświadomych niczego pacjentów. Z czasem system kontroli usprawniono na tyle, że i tego rodzaju nadużycia stały się niemożliwe lub mocno ograniczone. Zakaz reklamy okazał się z kolei ukłonem w kierunku aptek sieciowych. Te bardzo szybko wpadły na pomysł, aby pod nazwą tożsamą z nazwą sieci otwierać drogerie (często w ramach lokalu istniejących już aptek), które zgodnie z przepisami mogą być nadal reklamowane.


W końcu wprowadzono sztywne ceny urzędowe dzięki czemu skończyło się okradanie NFZ-tu, ale jednocześnie drastycznie obcięto też marze hurtowni i aptek. Wzrost płac, nakładanie nowych obowiązków i olbrzymich kar na przedsiębiorców przyczyniły się do gwałtownego spadku rentowności zarówno aptek jak i hurtowni.

Cała branża zaczęła borykać się z kłopotami finansowymi. W  pierwszym etapie szczególnie mocno odczuł te zmiany rynek hurtowy, dlatego zaczęto tam wprowadzać oszczędności, zamknięto wiele małych oddziałów hurtowni, mniejsze podmioty zostały wchłonięte przez większe, spadła konkurencyjność, ograniczono telemarketing, a ilość dostępnych dostaw spadła z 4 do max. 2 w ciągu dnia, a w przypadku niektórych miejscowości do 1 dostawy dziennie. 


Problemy dopadły też apteki. Nowy system marż jest do tego stopnia absurdalny, że w przypadku drogich leków z ceną urzędową przy 100 % odpłatności dla pacjenta marża jest tak niska, że gdy pacjent płaci kartą płatniczą, apteka de facto dokłada do interesu.
Kolejnym przejawem patologii było pojawienie się na rynku całej masy fałszywych recept. Na ich podstawie wykupowano z aptek drogie leki z dużą refundacją ze strony NFZ, aby następnie znowu wprowadzić je nielegalnie do obrotu lub sprzedać poza granicami kraju. 


„Osobiście doprowadziliśmy do zatrzymania trzech osób trudniących się takim procederem, które jak się okazało miesięcznie tylko w jednym oddziale funduszu powodowały straty kilku milionów złotych. Recepty przez wiele lat były niezwykle łatwe do podrobienia, co pozwalało na nabycie drogich leków za ułamek ich faktycznej wartości na podstawie świstka papieru, który przy pomocy komputera i drukarki był w stanie podrobić nawet średnio uzdolniony nastolatek”
- twierdzi rozmówca serwisu Prawy.pl


Leki – produkt międzynarodowego handlu i handlarzy


W końcu pojawił się też temat importu równoległego ogłoszony we wszystkich mediach jako olbrzymi sukces w polityce lekowej państw Unii Europejskiej, który miał służyć przełamaniu monopolu koncernów farmaceutycznych na dowolne ustalanie cen leków w krajach starego kontynentu. Wolny i szybki przepływ towarów w dzisiejszych czasach doprowadził do wyrównania różnic cenowych w wielu gałęziach przemysłu. W zasadzie przemysł farmaceutyczny jako jedyny broni się jeszcze skutecznie przed tym zjawiskiem wspomagany przez korzystne dla siebie decyzje polityków. Początkowo mali importerzy sprowadzali do Polski leki z rynków, gdzie były one dostępne w niższych cenach niż u nas. Potem szybko okazało się, że i u nas jest wiele tańszych pozycji, które warto eksportować. Niektóre zaczęły masowo znikać z hurtowni farmaceutycznych. Wtedy właśnie firmy farmaceutyczne wymyśliły prosty mechanizm obronny. Rozpoczęły dystrybucje leków bezpośrednio do aptek lub jeśli przez hurtownie, to tylko pod ścisłym nadzorem (hurtownia mogła sprzedać jedynie towar zgodnie z dyspozycją producenta).

Niektóre firmy wprowadziły tez kontrole stanów i sprzedaży w aptekach. Dzięki temu apteki zostały włączone do łańcuszka wywozu, co po pierwsze zapewniło im lepszy dostęp do leków, a po drugie, ratowało wiele z nich przed bankructwem i pozwalało funkcjonować nawet w niewielkich miasteczkach czy wioskach, gdzie normalnie nie byłyby w stanie się utrzymać. Bez tego mechanizmu sieci zdominowałyby nasz rynek już 5 lat temu. Firmy wiedziały, że i tak cześć z tych leków wyjedzie, ale takie było założenie, gdyż zgodnie z dyrektywami unijnymi powinno to mieć miejsce, a poza tym, leki z importu równoległego były też potrzebne na rynkach producentów. Apteki dostały limity znacznie przewyższające ich zapotrzebowanie, a aptekarze zawsze zabezpieczali ilości potrzebne dla ich pacjentów, resztę odsprzedając dalej. 


Od apteki przez hurtownika na świat na legalu


Początkowo leki odsprzedawano bezpośrednio do hurtowni, ale było to niezgodne z przepisami i w niektórych przypadkach Inspekcja Farmaceutyczna odbierała za to zezwolenia na prowadzenie aptek. Później celowo stworzono przepisy, które dały możliwość sprzedaży leków do przychodni, która część z nich przesuwała do istniejącej zgodnie z przepisami prawa hurtowni na tym samym NIP-ie co przychodnia i dzięki temu mogła je odsprzedać dalej.

Ten mechanizm służył do redystrybucji towarów w kraju oraz częściowo również do ich wywozu za granicę Polski. Legalność tego typu sprzedaży potwierdzali zarówno prawnicy jak i inspekcja farmaceutyczna, która podczas kontroli nie stwierdzała żadnych nieprawidłowości.

O ile wcześniejszy sposób był niezgodny z prawem i decydowali się na niego nieliczni, o tyle nowa, w pełni legalna droga spowodowała, ze postanowiło z niej skorzystać kilka tysięcy aptek w kraju. Aptekarze zmęczeni biernością kolejnych rządów w eliminowaniu patologii mieli do wyboru albo bezczynnie przyglądać się jak upadają ich przedsiębiorstwa oraz zostać z kredytami i długami na całe życie albo skorzystać ze zgodnej z obowiązującymi przepisami  możliwości współpracy z przychodnią, co też duża część z nich uczyniła. Wbrew temu co mówi się w środkach masowego przekazu farmaceuci nie zarabiali na tym olbrzymich pieniędzy.

Średnia marża na odsprzedawanych lekach to ok 8 proc., a limity pozwalały na maksymalny zysk około 8 do 10 tysięcy złotych na aptekę, czyli tak naprawdę był to koszt zatrudnienia jednego farmaceuty. Na dodatek dużą część zarobionych w ten sposób pieniędzy przeznaczano na obniżanie cen pozostałych leków tak, aby dorównać cenowo sieciom.

Głównym beneficjentem tego zjawiska był więc w przypadku aptek tak naprawdę pacjent.


Nie cała mafia lekowa to mafia


W aptekach współpracujących z przychodniami zawsze były dostępne tzw. leki deficytowe, a dzięki odsprzedaży ich nadmiarów ceny pozostałych były niższe. Cała sytuacja trwała około 5 lat. Na liście produktów zagrożonych wywozem znajdowało się w końcowym okresie około 100 pozycji, z czego tylko kilka było tak naprawdę trudnych do zdobycia.

Resztę po prostu trzeba było zamawiać nie przez hurtownie lecz przez specjalnie udostępnione w tym celu kanały dystrybucji lub bezpośrednio od producenta. Apteki, które o tym nie wiedziały lub nie chciały wykazać więcej zaangażowania w dbanie o dostęp do leków dla Pacjentów, zgłaszały niedostępność produktów i tak zaczęła wokół sprawy narastać wroga atmosfera. Z góry przyjęto za słuszne skargi Izby Aptekarskiej alarmujące o rzekomym braku leków dla pacjentów w żaden sposób tego nie weryfikując. Faktyczna liczba skarg zgłaszanych przez pacjentów do Wojewódzkich Inspektoratów Farmaceutycznych to zaledwie kilka do kilkunastu w miesiącu.

Rząd PiS kierując się postulatami części środowiska aptekarskiego oraz wybiórczymi informacjami z rynku chciał wpłynąć na poprawę dostępności tych kilku preparatów, jednakże przyjęte rozwiązania dały totalnie odmienny skutek.


Dura lex…

Medialny temat mafii lekowej doprowadził do zmiany przepisów, ale poza pozytywami, nastąpiło też pewnego rodzaju cudowne rozmnożenie. Lista braków w szybkim czasie wzrosła ze 100 pozycji do 535 (ostatnia nawet ok. 900), a ceny leków poszybowały w górę o kilkanaście procent i więcej. Apteki zaczęły padać jedna za drugą, a sieci za grosze zaczęły przejmować placówki prowadzone przez przestraszonych działaniami Inspekcji farmaceutów, która odgórnie dostała zalecenia, aby wszystkie współpracujące z przychodniami apteki pozamykać.

O ile rząd PiS słusznie postulował zadbanie o dostępność leków dla wszystkich Polaków, o tyle wprowadzone przepisy i działania Państwowej Inspekcji Farmaceutycznej doprowadziły do wysychania po stronie polskiego potencjału aptek na rynku. Dlaczego? Podjęto decyzje, że mimo iż apteki działały legalnie (sprzedaż leków do przychodni, które w owym czasie nie były zobligowane do nabywania leków tylko na własne potrzeby, była legalna), to należy je zamknąć. Kto na tym zyska poza zagranicznymi sieciami? Nie wiadomo. Nie za bardzo wiadomo też czemu ma służyć miecz Inspekcji Farmaceutycznej groźby odbierania koncesji polskim aptekarzom i dla kogo być karą. Doprowadzenie do bankructwa tylu przedsiębiorstw może spowodować upadek nawet całej branży. Apteki nie zapłacą hurtowniom, a te z kolei producentom, a dla ekonomistów to dwa plus dwa, które daje koniec działalności podmiotów takich jak polskie apteki. Co dalej? To proste.

Na rynku zostaną tylko dwa lub trzy duże podmioty, a ręce na to zacierają już na zachodzie Europy.
Co ciekawe, całą odpowiedzialność spycha się na apteki tak jakby to one były twórcami i głównymi beneficjentami tego procederu.. a gdzie odpowiedzialność pozostałych podmiotów, których zaangażowania chyba nie trzeba udowadniać: firm farmaceutycznych, producentów leków, hurtowni farmaceutycznych, przychodni, inspekcji farmaceutycznej, wojewodów sprawujących nadzór nad przychodniami czy wreszcie ustawodawców, którzy stworzyli sprzyjające temu przepisy? Co z aptekami, które uczestniczyły w odwróconym łańcuchu dystrybucji za pomocą innego mechanizmu – towar po zakupie zwracany był hurtowni a ta z ominięciem systemu informatycznego raportującego obrót towarem producentowi, sprzedawała go dalej? Dlaczego wobec tych podmiotów nie prowadzi się żadnych postępowań, mimo iż ten sposób działania całkowicie pozbawiał pacjentów korzystających z niego aptek dostępu do leków?


Nadzieja w ministrze Szumowskim

Zwalczanie tzw. mafii lekowej doprowadziło do tego, że z rynku zniknęły apteki, które służyły tylko i wyłącznie do procederu wyprowadzania leków z Polski zagranicę, dla których pacjent nie miał żadnego znaczenia, a układy właścicieli z firmami pozwalały na otrzymywanie większych ilości leków od tych które trafiały do innych aptek.

Były i takie przypadki, gdzie obracano w ten sposób całymi paletami towaru medycznego. Im aktualne władze postawiły tamę, jednak tylko w znanej dotąd formule. Zagrożenia, które powstały, to wyciąganie konsekwencji przez WIF wobec aptek, które sprzedawały leki przychodniom zgodnie z ówczesnym prawem, wspomagając jedynie w ten sposób swoja normalną działalność. Jeśli zabrane zostanie im zezwolenie, w myśl nowych przepisów odległościowych, założenie nowej apteki będzie niemożliwe, a ich pacjenci zostaną przejęci przez logistycznie przygotowane na to apteki zagranicznych sieci. To wszystko w niedługim czasie spowoduje wzrost ceny leków, mniejszą konkurencyjność, uboższy asortyment (zwłaszcza produktów polskiego pochodzenia). Póki co, leki  i tak nadal są wywożone z Polski, ale teraz niestety już nie trafiają do aptek.

Nie trafiają też w takiej ilości jak dotąd do Polski. A to dlaczego znowu? To proste. Ponieważ u nas wywóz został mocno ograniczony, to firmy wysyłają swoje leki do innych krajów takich jak Bułgaria, Rumunia, Grecja i teraz to tamte kraje zarabiają pieniądze zamiast Polski, która z racji swego położenia geograficznego była krajem pierwszego wyboru. 


Dzisiaj sytuacja ma nowe oblicze. Jego imię brzmi znajomo: KORNAWIRUS. Tak jak upadły mity o ekologicznych gospodarstwach, gdzie przydomowa krowa na zielonej łące mogła zapewnić bezpieczeństwo żywnościowe kraju, które daje tylko własne, duże i towarowe rolnictwo, tak w obszarze leków czy chociażby maseczek ochronnych i podobnego asortymentu tylko rodzime podmioty, także apteki, dają gwarant bezpieczeństwa zdrowotnego Polaków. To właśnie drobni przedsiębiorcy, często nawet spoza branży jako pierwsi uruchomili swoje kontakty biznesowe za pomocą których zaczęli ściągać z różnych stron świata środki ochrony osobistej i preparaty do dezynfekcji, drobne zakłady natychmiast zmieniły swój profil produkcji szyjąc maski, produkując przyłbice czy przegrody oddzielające personel sklepów od kupujących, bo to jest właśnie istota działania wolnego rynku.

Czasem zbyt daleko idąca ingerencja ze strony państwa daje efekt odwrotny od zamierzonego, czego dobitnym przykładem jest wydłużająca się lista leków zagrożonych brakiem dostępności.

Czy w dobie pandemii, gdzie mnóstwo rodzimych firm zagrożonych jest upadkiem, a wiele z nich zostało już całkowicie zlikwidowanych, zamykanie tych które zapewniają miejsca pracy i płacą podatki jest dobrym rozwiązaniem? Czy forsowana teza o zbyt dużej ilości aptek działającej na polskim rynku jest na pewno słuszna? Sytuacja kryzysowa w dobie zagrożenia pokazała, że każda istniejąca apteka jest lokalnym magazynem leków zabezpieczającym potrzeby ludności finansowanym przez przedsiębiorców.  Nawet najbardziej sprawnie funkcjonujące instytucje państwowe nigdy nie będą w stanie same zapewnić takiej dostępności produktów, jaką jest w stanie zapewnić lokalny przedsiębiorca. A nawet jeśli, to wiązałoby się to z dużymi kosztami i koniecznością tworzenia nowych miejsc pracy dla urzędników.


„Aptekarze liczą, że minister zdrowia, któremu jak mało komu w świecie polityki, zaufali Polacy, dostrzeże nie tylko plusy krucjaty pod sztandarem walki z mafią lekową, w niektórych aspektach słusznej, ale także zagrożenia dla stanu polskich, rodzimych aptek w kraju w dobie zagrożenia bezpieczeństwa zdrowotnego Polaków”
- mówi Jerzy, wieloletni aptekarz.


Miast puenty

Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. PiS, co jest jego genetyczną zaletą, zawsze zwalczało mafie i stawiało na interes narodowy. Dzięki temu udało się zlikwidować podmioty nastawione programowo na coś, co można by nazwać lekowym szmuglem. W słusznej inkwizycji pomaga Państwowa Inspekcja Farmaceutyczna.

Ta, idąc o krok za daleko, z gry może wyeliminować poza przestępcami, także polski segment aptekarski, na rzecz zachodnich koncernów. Inaczej mówiąc, zjawisko nazywane odwróconym łańcuchem dystrybucji produktów leczniczych, wraz z pojawieniem się nowych przepisów powinno być ścigane przez Wojewódzkie Inspekcje Farmaceutyczne. Ostatnie przepisy dotyczące handlu lekami weszły w życie niespełna rok temu (Ustawa z dnia 26 kwietnia 2019 r. o zmianie ustawy – Prawo Farmaceutyczne oraz niektórych innych ustaw).

Jednak prawo nie powinno  działać wstecz, a mówiąc językiem zerojedynkowym, nie strzelajmy sobie w kolano, bo na miejsce Polaków z zabranymi koncesjami czekają już zagraniczni gracze i sieciówki.

Niech potwierdzeniem tego będzie fakt, ze mimo iż PiS od początku swojej kadencji głosi przychylność polskim farmaceutom, to statystyki nieubłaganie pokazują, że to właśnie błędne decyzje administracyjne są odpowiedzialne za to, że w ostatnich latach z rynku zniknęła największa ilość aptek należąca do polskich przedsiębiorców i jednocześnie nastąpił największy wzrost udziału sieci w rynku aptek.

Justyna Bilska
 

Źródło: JB

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną