Wpadka Hołowni atakującego ks. Międlara

0
0
0
/

Wstydliwe wpadki zdarzyć się mogą każdemu. Jednak Szymon Hołownia mający ambicję pouczać księdza przemawiającego na marszu, chciał się koniecznie wykazać znajomością właściwych interpretacji Ewangelii. Tym samym kompletnie podkopał swój - już i tak mocno nadszarpnięty – autorytet.

 

Dotychczasowa linia Gazety Wyborczej, według opinii wielu katolików z Ewangelią pogodzić się nie da, choćby próbować na różne sposoby. Szymon Hołownia to człowiek, w mniemaniu jeszcze innych, prezentujący katolicyzm na sposób tzw. „bożej sieroty”. Idąc dalej tym tropem pozwala to powielać wśród młodzieży stereotypy młodych katolików, jako - używając jej języka: frajerów. Jednym słowem przeciwieństwo bohaterów i mężczyzn, na których powinni się wychowywać chłopcy, przyszli ojcowie rodzin. I nie chodzi o bezlitosnych bohaterów, ale takich z dobrem, a więc i Bogiem w sercu.

 

Słuchając pana Szymona istotnym jest zastanowić się, na ile „nieporadny” katolicyzm w oczach np. nastolatków może pociągać za sobą innych. Bynajmniej nie idzie o to, iż ograniczenie swoich możliwości pomógł zilustrować w rozmowie z Wojciechem Cejrowskim. Jeśli człowiek ten ma sukcesy, pomagając dzieciom w Afryce, to bardzo dobrze (więc nie o taką nieporadność chodzi), ale na innych polach jego osiągnięcia mogą wydać się wątpliwe.

 

Przeto należy się zastanowić, na ile odruch pomagania dzieciom istnieje u niego w stylu misyjnym, a na ile gwiazdorskim. Już jednak po przeczytaniu pierwszego akapitu jego tekstu, na szacownym skądinąd portalu Deon, w którym atakuje wzbraniających się przed imigrantami uczestników Marszu Niepodległości i pomagającego im ks. Jacka Międlara - można zwątpić w siłę jego analizy, dotyczącej Ewangelii. Zacytujmy: "Dlatego, że w Ewangelii nie ma zasady "najpierw trzeba kochać i pomagać najbliższym". Jest przykazanie mówiące "kochaj bliźniego jak siebie samego", ale ono nie znaczy wcale: "kochaj siebie samego jak bliźniego", czyli najpierw zadbaj o swoich, a później o innych". Hołownia nie zrozumiał, że troska o siebie samego jest najbardziej naturalną w człowieku, bo bez niej nie będzie dbania o tych najbliższych i dalszych. Bowiem miłość i akceptacja dla siebie jest najlepszym ewangelicznym przykładem tego jak postępować wobec bliźnich. Uczymy się właśnie na sobie.

 

To jest ta kolejność, nie inna. Jeśli nie, Szymon Hołownia przez trzy dni nie będzie pił wody, przebywając na pustyni (i przeżyje) to gdy ją zdobędzie - przede wszystkim będzie myślał, by wziąć łyka, by nie umrzeć, a później przynieść innym bliźnim. Człowiek, który nie żyje wg Ewangelii zaspokoi oczywiście swoje pragnienie i nie pomyśli o innych, bądź wypije i schowa zapas dla siebie. Czyli zakopie te talenty, niczym zły sługa. Podanie przykładu dbałości o siebie - pokazuje jak dbać o drugiego, to najlepszy wzór miłości. Podstawą bycia dobrym dla innych jest też najpierw pokochanie siebie, a w części przypadków także zadbanie najpierw o siebie. Każde kompleksy wewnętrzne, zranienia oddziałują na otoczenie, które może doznawać od zranionego ataku. To prawda stara i wydawałoby się powszechnie znana, wśród tych, którzy naszą wiarą zainteresowali się choć na poważnie. Porównanie Hołowni, które pokazuje odwrócenie kolejności jest zupełnie bezsensowne: Człowieka innej narodowości i kultury należy traktować jak brata, nie brata jak cudzoziemca. To jest porównanie, które pokazuje odpowiednią kolejność.

 

Porównanie obcokrajowca do brata ilustruje, że brat jest najpierw, ale to wcale nie znaczy, że ktoś inny jest gorszy od brata. I obie rzeczy są oczywiste. Jeśli powiemy żonie, dziewczynie, narzeczonej: „wyglądasz jak księżniczka”, choćby miała pochodzenie chłopskie, względnie wyglądasz jak pani prezydent, choć by była i prostą kucharką, to może ona być dla nas ważniejsza, ale obiektywnie nie będziemy utrzymywać, że jej kompetencje są równe dla innych. Bo nie są. Podobnie ani żadna księżniczka, ani pani prezydent nie wmówi nam, iż jeśli kochamy swoją zwykłą żonę, to księżniczka i pani prezydent jest w naszym prywatnym życiu ważniejsza. Ciekawe jak Szymon Hołownia zareagowałby, gdyby był spragniony zarówno on, i jakieś jakiś członek jego rodziny, którego by kochał i kilku wielkich Murzynów (kolor skóry to tylko przykład), a on znalazłby butelkę wody. Zakładam, że pierwsza dostałaby ukochana osoba, względnie on i dopiero ta osoba.

 

Choć sytuacje mogłyby być różne, to porządek kochania - mimo że pan redaktor nie chce tego zauważyć - najczęściej jest tożsamy z porządkiem pomagania. Nie znam pana Hołowni, ale zakładam, że tamci obcy jegomoście byliby do napojenia dopiero następni. Gdyby też zachowywali się agresywnie i chcieli zabić tę ukochaną osobę maczetami, to pewnie by chciał z nią uciec, nie interesując się resztą. Ewentualnie spróbowałby jej bronić. Nie wiem, na ile dziennikarz widzi się w roli faryzeusza, ale przypomnijmy jak próbowali oni instruować innych, włącznie z samym Chrystusem: "Oto twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat". A On im odpowiedział: (...) "Gdybyście zrozumieli, co znaczy: chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych" Mt 12,1-2.7. Miłosierdzie, które jest tu kluczem, to nie żądanie, by ludzie ponosili ofiary, jak Chrystus, do czego zdaje się nawoływać Hołownia (który sam nie jest na to gotowy, co wynika z dalszych jego słów) i tego samego żądali od innych.

 

Przykład spoza Ewangelii: Dziennikarz winien się zastanowić, dlaczego w samolocie jest nawet wyraźna instrukcja, by matki nakładały maski tlenowe najpierw sobie, potem dzieciom. Matki myślące racjonalnie mogą nie zdążyć założyć sobie masek, walcząc z rozhisteryzowanym maluchem i zabraknie im tlenu. Może nie przeżyć nikt, w innym wypadku szansa na przeżycie obojga jest większa bez porównania. „Znów: "kochaj bliźniego jak siebie samego". Co to znaczy: kochaj? Sorry, ale będzie bolało. Otóż to znaczy: bądź gotów wyrzec się wszystkiego, z ziemią, kasą, poczuciem wspólnoty, bezpieczeństwem, dobrobytem i życiem włącznie, dla dobra bliźniego (bo cała reszta to jest pitu pitu a nie żadna miłość)” - pisze redaktor.

 

Przepraszam, ale będzie bolało: Niech Pan rzuci panie Szymonie tę swoją popularność, stanowisko gwiazdora, wstąpi do zakonu, i poświęci się. Piszę przewrotnie, ale tak właśnie w sposób spłycony można rozumieć Ewangelię w interpretacji Hołowni i robić z niej pałkę dla zagnania ludzi do jakichś nieżyciowych wyborów. I to „nieżyciowych” w sensie chrześcijańskim, a nie w sensie pop kultury.

 

Redaktor nie powinien straszyć ludzi Ewangelią, bo nie ma się czego bać. Ona jest, by ludziom pomóc, a nie narzucić ciężkie umartwienie z możliwością pokazania Panu Bogu, sobie i innym, jaki jestem wspaniały. Dzięki tekstom takim, jak Hołowni ludzie zaczynają wierzyć, że Ewangelia jest oderwana od życia, tylko i wyłącznie idealistyczna, a przecież to nieprawda! Chrystus nie po to tak nas kochał, oddając życie, aby mówić, a teraz macie oddawać je za mnie, wasza kolej. On tego nie żąda, a nawet nie proponuje.

 

Nie zmuszał nawet do tego żadnego, ukochanego dla niego męczennika. On chce widzieć nas szczęśliwymi i nie tylko docelowo w niebie, ale i tu na ziemi. Nawet w Starym Testamencie Bóg, testując Abrahama, mówi: poświęć mi syna, a nie: poderżnij sobie gardło, zostaw syna. Ostatecznie odwodzi go od tego, za to poświęca swojego, który też jest Bogiem w Trójcy. Jednak nawet Chrystus miał wybór, wahał się i męczył w swoim ludzkim ciele, już w Ogrójcu. Pan Hołownia nie ma prawa poprawiać Boga i narzucać czegoś ludziom, którzy czują zagrożenie i po prostu tego nie chcą.

 

Dziennikarz pisze z wyraźnym niezrozumieniem Ewangelii, atakując księdza Jacka Międlara z Marszu Niepodległości: „Gdyby czytał wiedziałby pewnie, że zamiast krzyczeć z kibolami na marszach o "Wielkiej Polsce katolickiej" i "Chcemy kotleta a nie Mahometa", powinien dziś (a nie jutro) oddać swoje życie za prostytutki, "pedałów", "tęczową hołotę", "lewacką zarazę" oraz "ciapatych"”. Nic więc dziwnego, iż Hołownia kończy swój tekst słowami: „Ewangelia mnie na razie przerasta”. Ewangelia jest stworzona dla człowieka na jego potrzeby z miłości i stworzona tak, by nie stosował jej w męczarniach, lecz po włożeniu uczciwego (czasami nawet minimum) wysiłku, który jest nagrodzony po wielokroć, do tego stopnia, że człowiek to widzi. Tylko musi spróbować. Człowiek dopiero z miłości i szczęścia, które zaznał, najczęściej dzięki Pismu Świętemu idzie między łotrów i prostytutki, nie odwrotnie! Ostatnie zdanie, którym kończy tekst, a dotyczące Ewangelii mogę swobodnie uznać za swoje zdanie kończące. To jedyny moment, w jakim się zgodzimy: „Niech mi jednak, proszę, nikt nie wciska, że są w niej jakieś bzdury, których dalibóg w niej nie ma...”

 

Aleksander Szycht

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną