Strategia obrony Polski opierająca się na zawodowej armii nie zda egzaminu

0
0
0
/

Stan liczebny Wojska Polskiego oraz jego wyposażenie pozwalają postawić tezę, iż strategia obrony Polski opierająca się na zawodowych wojskach operacyjnych, którym przyjdą z pomocą siły sojusznicze, nie zda egzaminu w przypadku wojny na masową skalę – wynika z Raportu „Obrona Powszechna. Obywatelska. Niezależna od Sił Zbrojnych. Oparta na przedsiębiorstwach”, przygotowanego przez Związek Przedsiębiorców i Pracodawców oraz Warsaw Enterprise Institute.

 

– Polska strategia obronna powinna zakładać samodzielną obronę państwa i w większym stopniu stawiać na potencjał odstraszania. Zapewnia je nie tyle nasycenie armii środkami precyzyjnego rażenia, bo te z natury rzeczy są drogie. Powinien on opierać się na terytorialnej Obronie Powszechnej – mówi Andrzej Talaga, Dyrektor ds. strategii WEI, autor Raportu.

 

Jak wynika z Raportu, Obrona Powszechna nie może być jednak powołana i kierowana przez Ministerstwo Obrony Narodowej oraz regularną armię. Ma się stać drugim narzędziem obrony państwa. Nie konkurencyjnym wobec WP, ale komplementarnym. Osobną siłą przeznaczoną do innych celów, realizującą zadania wynikające z prowadzenia wojny nieregularnej.

 

W ramach powołania Obrony Powszechnej, Eksperci WEI rekomendują między innymi wprowadzenie powszechnego dostępu do broni typu wojskowego, która jednak nie byłaby przetrzymywana w domach żołnierzy OP, ale w zabezpieczonych magazynach w miejscach ich koncentracji. Broń pozostawałaby w ten sposób w rękach obywateli i byłaby przez nich używana poza kontrolą Wojska, co zagwarantowałoby autonomiczność OP wobec regularnej armii.

 

– Powszechna obrona terytorialna w liczbie kilkuset tysięcy ochotników będzie silniejszym narzędziem odstraszania niż wojska operacyjne. Naszą strategią obronną powinno być niedopuszczenie do wybuchu wojny, poprzez odstraszanie po zęby uzbrojonym społeczeństwem, z którym nie da się wygrać – zauważył Cezary Kaźmierczak, Prezes ZPP.

 

„Wojna o małej intensywności, jak ta toczona na Ukrainie (2014-2015) czy w Gruzji w 2008 roku, nie wymaga wielkich sił obronnych. Jaką jednak mamy gwarancję, że Polska nie doświadczy wojny na pełną skalę - inwazji ze wschodu, a nie tylko zbrojnych wycieczek pogranicznych czy prowokacji? Żadnej. Nie leżymy na odludziu chronionym mroźnym klimatem jak Norwegia, czy wyspach, jak Wielka Brytania, lecz na rozległej Nizinie Środkowoeuropejskiej całkowicie otwartej na linii wschód – zachód” podkreśla we wstępie twórca raportu, tłumacząc, iż „tworzy ona naturalny korytarz przemarszu wojsk w obu kierunkach, co niejednokrotnie pokazała nam już historia”. „A to, co jest niemal niemożliwe dziś, może się okazać realne jutro. Wobec agresywnej polityki rosyjskiej nie ma najmniejszego powodu, aby zakładać, że nigdy już nie dojdzie do pełnowymiarowej inwazji na Polskę.” dodaje.

 

W Raporcie przewidywane jest oparcie OP na polskich przedsiębiorstwach w zakresie bazy logistycznej i struktury organizacyjnej. Dodatkowym oparciem powinny być sprawdzone struktury lokalne – ochotnicze straże pożarne, kluby myśliwskie, samorządy, stowarzyszenia pro-obronne, parafie.

 

Przedsiębiorstwa tworzą spójne grupy zawodowo – towarzyskie, które są z kolei naturalnym środowiskiem dla oddziałów OP. Podporządkowanie OP państwowym strukturom terytorialnym (powiatom, wojewodom) odbierałoby jej autonomiczność, ponadto zagrażałoby skuteczności działania OP w warunkach ewentualnego rozpadu państwa i jego organów administracyjnych.

 

– Rzeczpospolita Polska, pomimo udziału w NATO, musi zbudować potencjał samodzielnej obrony. Oparcie go wyłącznie na Siłach Zbrojnych jest ryzykowne ze względu na ich szczupłość i ograniczone możliwości mobilizacyjne. W takiej sytuacji uważamy powołanie pospolitego ruszenia obywateli – Obrony Powszechnej – za sprawę fundamentalną dla bezpieczeństwa państwa –mówi Andrzej Talaga, Dyrektor ds. strategii WEI.
Polskie siły zbrojne liczą obecnie 100 tysięcy żołnierzy armii regularnej (z tego 40 tys. w siłach lądowych) i 20 tysięcy Narodowych Sił Rezerwy. To jednak tylko wartości etatowe, a nie rzeczywista liczebność, która jest niższa.

 

Wprawdzie w razie wybuchu konfliktu zbrojnego Sztab Generalny Wojska Polskiego (SZGWP) planuje powołać ok. 200 tysięcy rezerwistów, co dawałoby łącznie ok. 320 tysięcy żołnierzy, jednakże, na co zwraca uwagę twórca raportu, plan mobilizacyjny na razie jest jednak tylko teorią. Wraz z uzawodowieniem armii od roku 2008 zaprzestano bowiem szkolenia żołnierzy rezerwy, co trudno nazwać inaczej niż poważnym podważeniem bezpieczeństwa państwa.

 

Szkolenia przywrócono dopiero w 2013 r., objęły one wówczas 2938 osób, w 2014 r. – 7671, w 2015 r. – ok. 15 tys. (w chwili powstawania tego raportu nie była jeszcze znana końcowa liczba). Gdyby zatem zsumować te liczby otrzymamy ledwie ok 25 tys. w miarę na bieżąco przeszkolonych rezerwistów. Powoływanie do armii nieprzeszkolonych rezerwistów mija się z celem. Zatem, obecnie realnym potencjałem mobilizacyjnym Wojska Polskiego jest owe 25 tys. osób, na ok. 7 mln mężczyzn w wieku 19-60 lat.

 

W przyszłości ma być podobno lepiej - w 2016 r. na przeszkolenie ma trafić już 38 tys. żołnierzy rezerwy, a w kolejnych latach nawet 60 tys. rocznie. Na razie są to tylko plany, gdyby jednak zostały zrealizowane cel mobilizacyjny SZGWP zostałby osiągnięty. Stan na dziś jest taki, że nasze wojsko zostało - decyzjami polityków - pozbawione szerokiej bazy mobilizacyjnej.

 

Po wykrwawieniu się armii zawodowej z jej szczupłymi rezerwami nie będzie komu walczyć za kraj. Wojsko Polskie nie ma miejsca w koszarach ani dość sprzętu, ani wyposażenia na zwielokrotnienie swoich szeregów poprzez mobilizację. Nie powstanie zatem milionowa armia obronna.

 

Liczba ta – podkreślał autor raportu - nie jest efektownym zaokrągleniem. Dla przykładu, do niedawna Finlandia przewidywała zwiększenie aż 10-krotnie swoich sił zbrojnych w wypadku konfliktu (obecnie ośmiokrotnie) i jest na to przygotowana logistycznie, operacyjnie i przede wszystkim mentalnie. W przypadku Polski podobna koncepcja oznaczałaby powołanie właśnie miliona żołnierzy. Siły operacyjne w obecnym składzie, z obecnym uzbrojeniem, ewentualnie wzmocnione rezerwą, wydają się wystarczająco skuteczne, by stawić czoła przeciwnikowi w wypadku wojny o niskiej intensywności – porównywalnej z walkami na Ukrainie czy w Gruzji, uderzeniom punktowym, konfliktowi o charakterze hybrydowym. Tym bardziej, że w wypadku tego typu zagrożeń moglibyśmy liczyć na szybką i skuteczną pomoc NATO, choćby w postaci Sił Szybkiej Odpowiedzi, w tym tzw. „Szpicy”.

 

W wypadku konfliktu na pełną skalę, nawet po osiągnięciu celu mobilizacyjnego, siły operacyjne mogą nie wystarczyć do obrony integralności terytorialnej kraju, a nawet jego niepodległości. Pomoc zaś na skalę masową nie jest pewna, gdyby nawet została nam udzielona, będzie wymagała długiego czasu, nawet wielu miesięcy. Nie ma też żadnej pewności, iż byłaby ona adekwatna do zaistniałego zagrożenia.

 

Oprac. Anna Wiejak

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną