Stanisław Michalkiewicz: Kto poprosi o “bratnią pomoc”? [FELIETON]

0
0
0
fot. sejmlog.pl
fot. sejmlog.pl /

Wygląda na to, że folksdojcze i europejsy będą miały chwilowy dysonans poznawczy. Podczas ostatniej demonstracji zwołanej przez Donalda Tuska, któremu Nasza Złota Pani najwyraźniej musiała kazać energiczniej się uwijać wedle zagospodarowania Lebensraumu po oddaniu jej przez prezydenta Józia Bidena Polski w arendę, wydawało się, że już-już – a nasz nieszczęśliwy kraj zostanie z Unii Europejskiej wyrzucony z powodu urągania “unijnym wartościom”, wśród których Guy (nigdy nie wiem, jak to imię powinno się wymawiać, czy miękko czy przeciwnie – powinno się litery: “g” ora “u” z naciskiem akcentować) Verhofstadt na pierwszym miejscu umieścił “praworządność”, a tu nagle Mocna Ręka włączyła hamulec.

W rezultacie, chociaż polityczny lazaret dla “byłych ludzi”, zwany Parlamentem Europejskim, urządza dintojry i nawet groźnie kiwa palcem w bucie, zapowiadając w swojej zuchwałości zaciągnięcie Komisji Europejskiej przed oblicze TSUE, to po tych szatańskich rykach odezwały się chóry anielskie. Co prawda dyskretne, niemniej jednak ich potężny głos z pewnością podziała na rozgrzane praworządnością głowy, przywracając im poczucie rzeczywistości. I nie chodzi nawet o art. 50 traktatu lizbońskiego, który członkowskim bantustanom Eurokołchozu gwarantuje “prawo wychoda”, podobnie jak republikom związkowym gwarantowała je konstytucja ZSRR. Te republiki też miały “prawo wychoda”, chociaż z drugiej strony, niechby tylko któraś spróbowała! Pod tym względem Kołchoz Europejski jest łagodniejszy od sowieckiego, z czego skorzystała Wielka Brytania i wyfrunęła na swobodę.  Ale Wielka Brytania ma specjalne stosunki z Ameryką, no i broń jądrową, więc “w ostatecznej instancji” władcy IV Rzeszy mogą jej co najwyżej skoczyć. Polska, to co innego, ale i Polski nie można do końca lekceważyć – o czym możemy przekonać się na podstawie lektury starożytnego greckiego bajarza Ezopa. Opowiada on o żuku, do którego schronił się ścigany przez orła zając. Żuk prosił orła, by zaniechał jego gościa, ale ten żuka zlekceważył i zająca rozszarpał. W tym zamieszaniu nie zauważył, że żuk uczepił się jego łapy i w ten sposób dostał się do niedostępnego orlego gniazda, gdzie powypijał wszystkie jajka. Orzeł przeniósł tedy gniazdo na jeszcze bardziej niedostępną skałę, ale to nic nie dało, bo żuk tą samą metodą tam też się dostał i zrobił swoje.  

Zrozpaczony orzeł uprosił Zeusa, by pozwolił mu uwić gniazdo na jego kolanach. Ojciec bogów się zgodził, ale żuk znalazł i na to sposób. Ulepił kulkę nawozu i zrzucił ją Zeusowi na kolana. Ten w odruchu odrazy strząsnął kulkę z kolan , ale przy okazji i orle gniazdo z jajkami, które się potłukły. Żeby tedy przerwać tę wendettę, Zeus zarządził, by orły lęgły się w okresie, gdy żuków nie  bywa. Najwyraźniej Naszej Złotej Pani jakiś mól książkowy musiał tę bajkę przypomnieć, bo to właśnie ona Mocną Ręką wcisnęła hamulec w następstwie czego pani Urszula powiedziała, że nie będzie powiązania wypłat szmalu z praworządnością.  Wracając tedy na chwilę do wspomnianego art. 50 traktatu lizbońskiego, to wprawdzie gwarantuje on prawo wychodzą każdemu bantustanowi członkowskiemu, ale tylko na jego wniosek. A contrario wynika z niego, że nie można żadnego bantustanu z Unii wyrzucić wbrew jego woli. Ta okoliczność stwarza dla szantażowanego bantustanu – a w takiej właśnie sytuacji znalazła się Polska – pewną możliwość działań odwetowych.

Chodzi o to, że dość dużo decyzji podejmowanych przez Eurokołchoz wymaga jednomyślności. Jeśli tedy jakiś bantustan powie: veto!”, to może blokować każdą taką decyzję, zmuszając władców IV Rzeszy do kręcenia się za własnym ogonem. Taka sytuacja nie przysparza prestiżu, przeciwnie – pokazuje irytującą bezsilność – i z tego powodu Nasza Złota Pani zatrzymała przygotowania do ostatecznego rozwiązania kwestii praworządności w Polsce. Na tym etapie budowy IV Rzeszy trzeba brać pod uwagę sugestie poety: “Nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje (…) aż o poranku za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki...” Zamiast tedy miotać bezsilne złorzeczenia, lepiej rozpocząć stosowne przygotowania do zastosowania wobec krnąbrnego bantustanu “klauzuli solidarności” z traktatu lizbońskiego. Stanowi ona, że jeśli z jakimś członkowskim bantustanie pojawiło się zagrożenie dla demokracji, to na prośbę tego bantustanu Unia Europejska może udzielić mu tak zwanej “bratniej pomocy”, żeby te zagrożenia usunąć. Możliwość takiej interwencji dopuszcza również ustawa nr 1066, która została uchwalona przez Sejm na żądanie Kołchozu i mimo tylu lat rządów “dobrej zmiany” nie została uchylona. Ponieważ jest rozkaz, że demokracja w naszym nieszczęśliwym kraju doznaje straszliwych paroksyzmów i dochodzi nawet do tego, że sodomici nie mogą znosić jajek, to merytoryczne podstawy do “bratniej pomocy” już są tym bardziej, że drugi filar demokracji, w postaci praworządności właśnie się rozpada pod naporem “faszystów”, na czym najbardziej cierpią niezawiśli sędziowie, rekomendowani przez “starą” Krajową Radę Sądownictwa, zatwierdzoną przez Sralon.

Zatem wszystko sprowadza się do tego, kto zostanie uznany za reprezentanta naszego bantustanu, w imieniu którego będzie mógł skutecznie poprosić o “bratnią pomoc”. Jak pamiętamy, w 1968 roku, w roli takiego przedstawiciela Czechosłowacji wystąpił Vasil Bilak (“Bilaku, Bilaku, ty czarny sviniaku...!), dzięki czemu marszał Jakubowski na czele dywizji tamańskiej i kantemirowskiej oraz w towarzystwie swoich wasali, jak to się mówi - “wkroczył” do Pragi - usuwając zagrożenia dla socjalizmu. Trochę później, w Afganistanie, w charakterze męża opatrznościowego, pojawił się Babrak Karmal, którego Caryca Leonida też uznała za przedstawiciela mężnego narodu afgańskiego. Skoro tedy mamy już tyle precedensów, to dlaczego ich nie skopiować?  Trzeba tylko wytypować męża opatrznościowego. Wszystko wskazuje na to, że do odegrania tej roli został wytypowany Donald Tusk, ale przecież nóżkami przebierają również inni kandydaci.

Na przykład Książę Małżonek, co to ostatnio doradzał pani Beacie Kempie, by “walnęła się w ten zatłuszczony łeb!”, od czego dostała spazmów i to przed telewizyjnymi kamerami. A przecież w kolejce czeka Wielce Czcigodny poseł Rzepa, co to domaga się wpisania do polskiej konstytucji odwiecznego sojuszu ze Związ..., to znaczy, pardon - z jakim tam znowu Związkiem Radzieckim, którego przecież już “nie ma”, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej? Nie ze Związkiem Radzieckim, tylko oczywiście z Unią Europejską, dzięki czemu zyskałaby ona dodatkowe pozory legalności dla szantażowania naszego bantustanu. Wielce Czcigodny poseł Rzepa nie jest jeszcze politykiem formatu europejskiego, a nawet – światowego – jak Donald Tusk, nie umie tak pięknie wiązać krawatów, jak Książę-Małżonek, ale – jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, więc dlaczego i Wielce Czcigodny poseł Rzepa nie miałby się przydać w charakterze męża opatrznościowego i naszego narodowego reprezentanta?

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną