Stanisław Michalkiewicz: Czyste typy nordyckie (FELIETON)

0
0
0
/

Tego Ben Akiba nie przewidział. Wydawało się bowiem, że Amnesty International, z której działalnością zetknąłem się za pierwszej komuny, kiedy ta organizacja ujmowała się za sowieckimi “dysydentami”, a potem również – za nami, czyli - polskimi opozycjonistami - a teraz bisurmani się na całego, nadymając sodomczyków i gomorytki, które cierpią niewymowne katiusze z powodu, że wielu ludzi nie chce ich podziwiać, a nawet ośmiela się przyznać, że ich nie lubią (“Nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi, taka i mama, chudzi i grubi”), nie wbije noża w plecy niezwyciężonej armii ukraińskiej.

Tymczasem właśnie to się stało. Amnesty International właśnie skrytykowała taktykę ukraińskiej armii, że stwarza ona zagrożenie dla tamtejszej ludności cywilnej. Sytuacja ludności cywilnej na Ukrainie od początku wzbudzała rozmaite wątpliwości, przede wszystkim z tego powodu, że to właśnie na cywilów Putin uwziął się specjalnie. Jeśli na Ukrainie w ogóle ktoś ginie, to przede wszystkim cywile, zwłaszcza dzieci i niemowlęta. Nawet jak na “dziwną wojnę”, którą Rosja prowadzi z Sojuszem Północnoatlantyckim na Ukrainie, to trochę osobliwe, ale wiadomo, że na świecie dzieją się rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Chodzi między innymi o to, że cywilów – owszem – można zabijać, ale tylko w obronie demokracji. Ale nawet w obronie demokracji powinno się używać inteligentnych pocisków i bomb, które nie tylko potrafią odróżnić żołnierza od – jakby powiedział dobry wojak Szwejk – głupiego cywila, a i u cywila potrafią rozpoznać, czy taki jeden z drugim cywil, jest za demokracją, czy przeciwko niej. Putin, jak wiadomo, demokracji nie broni, więc nic dziwnego, że przez Senat Stanów Zjednoczonych uznany został za zbrodniarza wojennego – ale nawet w takiej sytuacji jego zawziętość przeciwko cywilom była zagadkowa. Wielu ludzi zastanawiało się (“zachodzim w um z Podgornym Kolą”) jakież mogą być przyczyny takiej zawziętości, ale niczego nie można było wymyślić na uzasadnienie – aż tu nagle Amnesty International ogłosiła w raporcie, że ukraińska armia zakłada bazy wojskowe na obszarach zaludnionych przez cywilów “w takich obszarach mieszkalnych, jak szkoły i szpitale”, a także “obsługuje w tych miejscach systemy broni”. Portal “Fronda”, “poświęcony” popularyzacji materiałów propagandowych ukraińskiego Sztabu Generalnego, uznał raport Amnesty International za “skandaliczny”, najwyraźniej kierując się popularnym w swoim czasie wśród esesmanów spostrzeżeniem, że “czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”, czyli, że ukraińska armia robi wszystko, jak się należy. Najwyraźniej taki jest rozkaz, chociaż prezydent Zełeński – ciekawa rzecz - nie zaprzecza podanym przez Amnesty International informacjom, tylko melancholijnie stwierdza, że próbuje ona przerzucić odpowiedzialność z agresora na ofiarę, chociaż Rosjanie w swojej zapamiętałości przeciwko cywilom uderzali nawet w “miejsca pamięci ofiar Holokaustu”. Inni jednak nie są aż tak powściągliwi i walą z grubej rury. Deputowany do ukraińskiego poarlamentu, znaczy - Najwyższego Sowietu - Wielce Czcigodny Oleg Gonczarenko napisał: “Witajcie Amnesty International! Jesteście bezwartościowym gównem. Siły ukraińnskie w tej chwili bronią naszego kraju. I mogą być wszędzie tam, gdzie muszą być. Więc kto naraził cywilów na niebezpieczeństwo?” Zwróćmy uwagę, że Wielce Czcigodny Oleg Gonczarenko, podobnie jak prezydent Zełeński nie zaprzecza, iż ukraińskie wojsko używa cywilów, jako żywych tarcz, tylko podkreśla, że robi to w słusznej, a nawet świętej sprawie. Słowem - “czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”, więc nie ma rady – Amnesty International, chociaż troszczy się o sodomczyków i gomorytki - jednym susem dołączyła do znienawidzonych “ruskich onuc”.

A sytuacja “ruskich onuc” robi się niewesoła, między innymi dzięki wzmożonej czujności i aktywności tak zwanych “sygnalistów”, zwanych kiedyś donosicielami. Oto wydawnictwo CapitalBook zawarło z Domem Literatury w Warszawie umowę na wynajęcie sali na spotkanie publiczności z posłem Grzegorzem Braunem oraz niżej podpisanym, poświęcone książkom: “A więc wojna” - autorstwa Grzegorza Brauna oraz “Kulisy wojny na Ukrainie – miedzy ostrzami szermierzy” - autorstwa mojego i pana Jarosława Kornasia. Nadymany przez “Gazetę Wyborczą” nagrodami “sygnalista” Cezary Łazarewicz wyczekał do ostatniej chwili i na dwa dni przed przewidzianym terminem spotkania podniósł raban, że do światyni literatury próbują podstępnie wśliznąć się “faszyści, antysemici i ruskie onuce”, których miejsce jest “w rynsztoku, albo w kiblu na Dworcu Centralnym”. Najwyraźniej “sygnalista” Cezary Łazarewicz musiał uprzednio wszystkie te miejsca dokładnie spenetrować, więc nic dziwnego, że ze znajomością rzeczy może polecać je odpowiednim organom. Skoro tedy “sygnalista” “zasygnalizował”, to pudło rezonansowe w osobie prezesa PenClubu, pana Marka Radziwona, też nadymanego przez “Gazetę Wyborczą” zrozumiało, że nie może ociągać się ani przez chwilę. Toteż pan Radziwon “jeszcze tej samej nocy” zapewnił naszego “sygnalistę”, a za jego posrednictwem również jego wpływowych mocodawców w postaci Judenratu “Gazety Wyborczej”, że “z samego rana” zajmie sie tą sprawą, to znaczy – że “faszystom, antysemitom i ruskim onucom” zrobi w świątyni literatury “no pasaran” - jak przykazywał wszystkim fołksfrontom klasyk demokracji Józef Stalin. Do świątyni literatury bowiem dostęp może mieć tylko literatura wysterylizowana, zatwierdzona przez odpowiednie instancje. Co by to było, gdyby tak każdy literat pisał, co mu się tam spodoba? Byłaby z tego Sodoma i Gomora, podczas gdy w świątyni literatury “Ordnung muss sein”. Tego wymaga wolność słowa i demokracja. “Czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”. Toteż pracownica pana Radziwona i innych miłujących prawdziwą wolność stowarzyszeń literackich, pani Anna Hejman, sumitując się, że “nie sprawdziła”, kto właściwie wynajął salę, która w dodatku – jak się akurat szczęśliwie okazało - 2 sierpnia była “już zajęta” i w ten sposób “no pasaran” się dokonało. Ale w naszym fachu nie ma strachu, podobnie jak nie ma strachu w innych, mniej może nastawionych na obronę wolności słowa instytucjach, jak np. Zwiazek Zawodowy Metalowców i Hutników, który żadnych obiekcji nie miał, salę wynajął, dzięki czemu spotkanie, z licznym udziałem publiczności, która nawet nie mogła się w sali pomieścić, jednak się odbyło.

Jak widzimy, w miarę wkraczania w etap surowości, ujawniają się “sygnaliści” i totalniacy, którzy w ramach “długiego marszu przez instytucje”, obleźli świętynie literatury i inne miejsca publiczne, dzięki czemu mają nadzieję, że już wkrótce zapanuje również u nas taka sama swoboda słowa, jaka panowała za Józefa Stalina.

Stanisław Michalkiewicz

 

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną