Syn Pileckiego o mordercach ojca: TO SK...SYNY!

0
0
0
/

- Był raczej taki, że jak coś powiedział, to człowiek czuł respekt - wspomina w rozmowie z dziennik.pl rotmistrza Witolda Pileckiego jego syn Andrzej Pilecki.

 

Mówiąc o swoim ojcu Andrzej Pilecki stwierdził: - Był fajnym facetem. Trochę jakby podejrzewał, że nie będzie miał dla mnie i Zosi zbyt dużo czasu w życiu, bo intensywnie ładował nam do głów różne wartości - prawdomówność, religijność.


- Przygotowywał mnie - dodaje rozmówca - też do życia od praktycznej strony. Razem jeździliśmy w pole, tłumaczył mi, jak odróżniać gatunki zboża, uczył zajmować się zwierzętami. Miałem może sześć lat, jak wysłał mnie bryczką po mamę do szkoły. Samego.


Wspominając lata wojny A. Pilecki w kilku słowach zarysował sytuację swojej rodziny. - Tylko dzięki temu, że moi rodzice byli znani i lubiani w okolicy, ja mogę teraz z panem rozmawiać. Były dwie wywózki na Syberię, jedna jeszcze w 1939 roku, a druga w lutym 1940 roku. My byliśmy przeznaczeni do tej drugiej. Na szczęście mamę ostrzegł jej były uczeń, lokalny działacz komunistyczny, i uciekliśmy w porę. Środek zimy, przez pola, na stację kolejową. Tak dotarliśmy do Ostrowi Mazowieckiej, do babci – wspomina po latach syn rotmistrza Pileckiego.


Andrzej Pilecki w rozmowie przyznał, że o tym, iż jego ojciec zgłosił się na ochotnika do Auschwitz dowiedział się dość późno. - Nikt mi wtedy nic nie mówił, choć miałem już dziesięć lat. Ojciec pisał listy z obozu do wujenki, ona przychodziła i pokazywała je mamie. Pewnego razu jeden z nich wpadł w moje ręce i zauważyłem na nim jakiś rysunek. Poznałem rękę ojca. Tak dowiedziałem się, gdzie jest.


Po ucieczce z obozu rotmistrz odwiedzał rodzinę w Ostrowi. - Kilka razy przyjechał. Pamiętam, że wnosił do domu jakiś taki wesoły nastrój, fajnie było się z nim spotkać. Od razu włączał się w rytm, angażował mnie i moich kolegów, łapał na przykład za piłę, biegł wycinać klocki z drewna.


- Można powiedzieć, że był człowiekiem czynu. Kiedy tuż po wojnie pojechałem z moim hufcem harcerskim na odbudowywanie Warszawy, obserwował mnie z ukrycia. O tym wyjeździe powiadomił go mój drużynowy. Utrzymywali potajemnie kontakt. Wybierałem z kolegami gruz z ulicy Granicznej przy Grzybowskiej, i nawet nie zdawałem sobie sprawy, że ojciec na mnie patrzy. Potem mnie pochwalił: "Dobrą robotę robicie" – wspomina Pilecki na dziennik.pl.


Ostatni raz z ojcem Andrzej Pileckie widział się jakiś miesiąc przed aresztowaniem w 1947 roku.- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że dostał rozkaz wyjazdu z Polski, że UB było na jego tropie. O wszystkim dowiedziałem się później. Przyjechał z okolic Czerwonego Boru niedaleko Zambrowa, gdzie rozwiązywał oddziały partyzanckie, żeby młodzież nie deprawowała się od siedzenia w lasach. Pamiętam, że gdy wszedł do domu, był zupełnie inny, poważny. Zniknęła gdzieś jego wesołość.


Na pytanie o czy rotmistrz nie chciał wyjechać z Polski A. Pilecki stwierdził: - Wprost przeciwnie. Nalegał, żebyśmy to my wyjechali z kraju, on chciał zostać. Ale mama się nie zgodziła.


Komentując słynne zdanie rotmistrza Pileckiego "Oświęcim to była igraszka" jego syn powiedział: - Bo oni się nad nim znęcali. Na przykład złamali mu oba obojczyki. I to już po wyroku, kiedy wiedzieli, że mają go jak na widelcu. Robili z nim co chcieli. We mnie wciąż się wszystko gotuje, kiedy o tym pomyślę. Ja jestem dziecko ulicy i mówię wprost: to sk...syny - przyznał a. Pilecki.


Agata Bruchwald
Źródło: wiadomosci.dziennik.pl

Na zdjęciu: Rtm. Witold Pilecki podczas komunistycznego procesu

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną