Przeprośmy „Ukraińców” za to, że żyjemy

0
0
0
/

Katarzyna_Hejke3Nieznajomość podstawowych faktów, wysłuchanie tylko jednej strony, pewność siebie, brak pokory i w końcu napisanie na tej podstawie tekstu sugerującego polskiemu rządowi kierunek działań. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało - tak właśnie wygląda najnowszy tekst Katarzyny Gójskiej-Hejke na tematy ukraińskie, opublikowany w Gazecie Polskiej.

Gdyby sformułować pytanie: Skąd Katarzyna Gójska-Hejke czerpie swoje informacje? Trzeba by odrzec niczym Tadeusz Sznuk w teleturnieju „Jeden z dziesięciu”, zapytany dlaczego w grze bierze udział mniej przedstawicielek płci pięknej: „Odpowiedź brzmi nie wiem, choć się domyślam”. To odniesienie wydaje się idealne, choć płeć w tym wypadku nie ma żadnego znaczenia. Liczy się jedynie rzetelność podejścia do sprawy. To, co pani redaktor napisała o zajściach w Przemyślu - jako żywo przypomina stary kawał, powtarzany za czasów PRL: „Wojska chińskie, ogniem karabinów, dział i moździerzy zaatakowały spokojnie pracujący w polu radziecki ciągnik. Ciągnik odpowiedział ogniem rakietowym i odleciał w kierunku Moskwy”. Wersje kawału są różne. Jednak w przypadku krytyki PiS, której dziennikarka dokonała - wydaje się ona krytyką konkretnego skrzydła tej partii.

Gdy się weźmie pod uwagę nadużywaną kombinację wyrazów: „Moskwa”, „Kreml”, „kremlowskiej”, wraz ze słowem „pojednanie”, a także linię mediów niezależnych, przypomina się ostatnie zdanie, które było czasami do kawału dodawane: „Ministerstwo Rolnictwa ostrzega chińskich towarzyszy, że jeśli incydent się powtórzy, na pola zostaną wysłane kombajny”. Redaktor Gójska-Hejke wprawdzie płomiennie zapewnia jak bardzo bardzo długie i niesprawiedliwe było czekanie przez potomków ofiar OUN-UPA na wypowiedzenie prawdy. Nie wydaje się to jednak szczere. Można by nawet się zastanawiać czy sprawa ta jest dla niej wygodna. Wątpliwości tworzą wymienione wtręty i sformułowania, a także treść, w większości zupełnie oderwana od rzeczywistości.

Czy Katarzyna Gójska-Hejke potrafi zdefiniować co jest na korzyść Rosji?

Aby nie być gołosłownym i potwierdzić swoją diagnozę w pierwszych akapitach tekstu widnieje fragment: „[...] Z jednej strony czeka nas ciężki proces debaty z Ukraińcami, z drugiej mamy świadomość znaczenia budowania niepodległego ukraińskiego państwa i działań Kremla nakierowanych na niweczenie obu tych procesów. ”. Nie ma żadnej debaty z Ukraińcami. Jest sprzeczność z interesów z nacjonalistami ukraińskimi, którzy nie tylko zdobyli ogromne wpływy, ale wręcz na wielu szczeblach rządzą Ukrainą. Mają ambicję, by ich podejście stało się podejściem wszystkich Ukraińców. Dokładnie na to samo liczyli wszyscy ci, którzy demontowali przez lata państwo polskie, na przekształcenie polskiej świadomości.

Czy Donald Tusk, Bronisław Komorowski i Grzegorz Schetyna, którzy reprezentowali Polskę i Polaków na zewnątrz - reprezentowali polskość? Nie, tak samo poglądy nacjonalistyczne nie są tożsame z poglądami ukraińskimi, choć nacjonaliści ukraińscy dążą do tego, aby tak było. To właśnie w tym trzeba im przeszkodzić i tego też się boją, gdy sprawy krytyki ich zbrodniczych idoli wychodzą u nas za głośno. Ich echo może bowiem dojść na Ukrainę i nie pozwolić kształtować społeczeństwa na antypolskim nacjonalizmie. Czy zatem ukształtowanie się Ukrainy na antypolskim nacjonalizmie jest na korzyść Rosji czy nie? A może jest na korzyść Polski? Nie ma znaczenia, że nacjonaliści ukraińscy Rosjan nie lubią. Wszelkie zdarzenia, które Rosja mniej lub bardziej racjonalnie w oczach Europy uzna za godzące w siebie - zostaną energicznie przez nią wykorzystane i to nie powinno zaskakiwać.

To jednak nie wszystko. Antypolskość tegoż nacjonalizmu, która jest znacznie większa niż antyrosyjskość (wojna zamazuje dla oczu niektórych te proporcje) będzie z kolei powodem, dla którego część Polaków odetchnie z ulgą mówiąc: „a dobrze tak sukinsynom”. Jakiś czas temu redakcja Gazety Polskiej wyrażała oburzenie tekstem prof. Bogusława Pazia, dotyczącym zmasakrowanych po wybuchach ciał ukraińskich żołnierzy. Do dzisiaj jednak najwyraźniej nie rozumie tego mechanizmu. Z jednej strony jej członkowie usiłują wykazać, że Ukraińcy to nie (neo) „banderowcy” i stawianie znaku równości jest rosyjską propagandą. Z drugiej piszą o debatowaniu o UPA z „Ukraińcami”. Większości zwykłych Ukraińców nie obchodzi UPA (to się może niestety zmienić, jeśli nic nie zrobimy.). Do debaty będą chętni ukraińscy nacjonaliści i mogą to nam umożliwiać nawet przez następne dziesięciolecia, dopóki nie wyedukują w nacjonalizmie młodych pokoleń oczywiście, a do tego dekad nie potrzeba.

Będą rozmawiać, dopóki się nie uzbroją, nie wyszkolą i nie zastaną u nas w kraju odpowiednich warunków, by coś sobie wyrwać (był nawet odpowiedni artykuł w piśmie, które obecnie podlega pod prezesa ZUwP - Piotra Tymę - o potencjalnych szansach historycznych na „reukrainizację” odpowiedniego kawałka Polski). I to właśnie na tym skorzysta Rosja. Jej retoryka będzie super skuteczna bo sprawdzalna, kłamstwa są propagandą niewspółmiernie gorszej jakości, nie jest łatwo ich bronić. Paradoksalnie wejście sowietów pomogło mordowanym przez OUN-UPA - tak Polakom, jak i po części terroryzowanym przez UPA Ukraińcom (Nie należy tu zapomnieć o sowieckim terrorze, którego byli ofiarami) i takie są fakty, a przy okazji przyniosło niewolę.

Wystarczy sobie zadać proste pytanie: czy ukraiński nacjonalizm w przeszłości podziałał na korzyść czy na niekorzyść sowietów? To oczywiste, że sowieci byli jego ostatecznymi beneficjentami. A przecież sowietów także zwalczał, dzięki któremu faktowi wielu szaleńców usiłuje go bronić. Czy identyczny mechanizm nie może się powtórzyć? Prosty, najnowszy przykład z brzegu: Czy pucz podziałał na korzyść Erdogana w Turcji? Broń Boże nawet nie próbuję porównać puczystów do UPA, ale nad porównywaniem prezydenta Turcji do sowietów należałoby się zastanowić. Chodzi mi wyłącznie o zrozumienie pewnych mechanizmów rozgrywki większych graczy.

Budowanie niepodległego bytu państwowego - nie może być - byle jakim budowaniem tegoż bytu. Jeśli jedyną jego legitymacją ma być antyrosyjskość to moralność tego projektu stoi pod znakiem zapytania. Spór z Rosją powinien być co najwyżej konsekwencją przywiązania do wartości wyższych, a nie jakąś patologią i apoteozą bezmyślnej nienawiści w czystej postaci. My Polacy z Rosją wygrywaliśmy, lub fanatycznie się broniąc do końca przegrywaliśmy - nie ze względu na nienawiść, a wartości wyższe z którymi powiązany jest nasz patriotyzm. Dlatego nie można przymykać oka na wiązanie się tożsamości ukraińskiej z wartościami niższymi, obliczonymi na cel, który uświęca środki. To w historii nie raz w późniejszych konsekwencjach powodowało katastrofę i było zarzewiem zbrodniczych totalitaryzmów.

Tylko związanie Ukraińców z wartościami wyższymi (nie tą podróbką, którą prezentuje zbanderyzowana cerkiew greckokatolicka) pozwoli na nich spojrzeć inaczej niż li tylko na: bandę ciężkich psychopatów i pajaców, którzy kalają nasz Lwów, niszczą zabytki i skaczą po nieistniejących grobach naszych przodków. Jak tak dalej pójdzie to społeczeństwo polskie całkiem będzie utożsamiać ukraińskich nacjonalistów z Ukraińcami, zwłaszcza jeśli monopol na reprezentowanie interesów tych drugich posiądą ci pierwsi. Wtedy będzie to katastrofa. Nie tylko dla nas, ale i cywilizowanych ludzi.

Pani redaktor nie wie jak wyglądała sytuacja w sejmie, ale postanowiła się odnieść

Katarzyna Gójska-Hejke niestety nie posiadła zbyt wielu obiektywnych informacji o sprawach związanych z upamiętnieniem ofiar OUN-UPA w sejmie. „Perypetie związane z ogłaszaniem najpierw Dnia Męczeństwa Kresowian, sprowadzającego cały dramat polskich Kresów de facto do zbrodni ukraińskich [Tu subtelny atak na ustawową datę 11 lipca], później zamieszanie z uchwałą mającą upamiętnić ludobójstwo na Wołyniu i w Galicji Wschodniej (przy niezbyt fortunnych kilku zawartych w niej sformułowaniach), eskalowały emocje wielu Polaków, którym bliska jest pamięć o Kresach.”. Otóż pierwotne prośby kierowane do posłów PiS i Kukiz'15, a związane z ustawą 11 lipca zakładały właśnie upamiętnienie ofiar OUN-UPA, jako „Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego OUN-UPA” i tym podobne nazwy.

„Dzień Pamięci Męczeństwa Kresowian”, nie był nazwą preferowaną przez przytłaczającą większość ludzi chcących upamiętnić ofiary związane z UPA. Z jednego prostego względu: By utrącić ten pomysł w 70 rocznicę zbrodni - posłowie Platformy Obywatelskiej posługiwali się argumentem, że Kresowianie ginęli nie tylko z rąk OUN-UPA. To podówczas po raz pierwszy z ust posłów PO pojawiła się data 17 września, jako kontra dla 11 lipca. Można dziś domniemywać na ile było to pod wpływem lobbingu nacjonalistów ukraińskich, choćby byłego posła Mirona Sycza. Wtedy na jednej z debat komisyjnych, by ten argument posłów PO utrącić - ówczesny poseł PSL Franciszek Stefaniuk zaproponował, że zmiana nazwy z „Dzień Pamięci Męczeństwa Kresowian” na „Dzień Pamięci Ofiar OUN-UPA” rozwiąże problem. I choć wtedy te argumenty ucichły i nikt już ich nie wysuwał - nie przekonało to podówczas posłów Platformy Obywatelskiej do uchwalenia Dnia Pamięci.

W bieżącej odsłonie sejmowego upamiętniania - przewodniczący Komisji Łączności z Polakami za Granicą Michał Dworczyk, będąc pewnym że nikt tak z jego środowiska (jak podówczas posłowie PO) się nie zachowa, mając do wyboru kilka nazw, przyjął starą. Uczynił tak dlatego, że chciał przy tym upamiętnić inne mało znane ofiary ludobójstw kresowych - jak te zamordowane podczas Operacji Polskiej z rąk sowieckich, czy z rąk szaulisów lietuvskich w Ponarach. Spowodowane to było obawą (trudno powiedzieć na ile słuszną), że się sejm na dwa święta Kresowian nie zgodzi. Niestety odezwały się analogiczne środowiska w PiS, czy nawet bardziej wokół PiS, dla których natychmiast stało się to pretekstem do lobowania przeciw. W sposób nachalny chciały one przesunąć wszystko na 17 września.

Argumenty podały dokładnie te same co z ust posłów PO 3 lata wcześniej. Jednak nie chodziło im naprawdę o żadne upamiętnienie ofiar sowieckich, czy innych - lecz „ukraińską” (neobanderowską) wrażliwość. Reasumując, to nie męczeństwo Kresowian jest sprowadzone wyłącznie do zbrodni UPA, jak chciałaby tego pani redaktor. Odwrotnie, to inne zbrodnie zostały dołączone do tego projektu jako następne wagoniki. Od tego momentu zaczął się spór między PiS a Kukiz'15. Jednak, by to wiedzieć dziennikarz powinien porozmawiać (nawet telefonicznie) z posłami referującymi projekty: zarówno Michałem Dworczykiem (PiS) i Wojciechem Bakunem (Kukiz'15). To zaledwie początek perypetii, o których dziennikarka raczyła wspomnieć.

Polnische banditen atakują „ukraińskie” dzieło odbudowy Przemyśla” - taka wizja brzmi dość ciekawie, ale było trochę inaczej.

Niestety Katarzyna Gójska-Hejke jako główny cel ataku obrała sobie kontrmanifestantów w stosunku do imprezy organizowanej przez Związek Ukraińców w Polsce. „Doszło również do wydarzenia bez precedensu, którego znaczenia władze RP zdają się nie dostrzegać. Kilkanaście dni temu w Przemyślu został zaatakowany marsz Ukraińców upamiętniających żołnierzy Petlury – sojuszników Rzeczypospolitej”. Warto przypomnieć, że na cmentarzu na którym pochowani są petlurowcy - leżą także upowcy. Ci pierwsi są pretekstem i propagandową zasłoną dymną dla odwiedzania tych drugich. Co roku na takich marszach - ich maszerującym uczestnikom ukraińska orkiestra wojskowa umila czas piosenkami UPA. Można tam usłyszeć „Czerwoną kalinę”, czy „Lenta za Lentoju”. Co roku pojawia się czerwono-czarna, banderowska kolorystyka.

Nie inaczej było teraz, tak ze strony orkiestry, jak i nacjonalisty ukraińskiego, który z taką koszulką się kontrprotestującym napatoczył. I zerwanie tej koszulki, to najpoważniejszy incydent jaki miał miejsce. To jednak przecież wyręczenie działań państwa. To ostatnie powinno ścigać nazistowską symbolikę bez żadnych wyjątków, tak jak i nie pozwalać na pomniki UPA na swoim terytorium. Niestety w obu wymienionych wypadkach muszą je wyręczać osoby prywatne. Jedyną zmianą, którą wyraźnie można było zauważyć to fakt, że w tym roku nie pojawił się stary umundurowany upowiec. Zamiast tego były banderowskie odznaczenia z podobizną Szuchewycza, czyli głównego rozkazodawcy ludobójców. Tłum krzyczał też prowokacyjnie: „Sława Ukrajini i Herojam Sława”, jak na procesję religijną mógł to sobie przecież darować, bo prowokował kontrmanifestantów. Wszak przyszli oni przeciwdziałać pozwalaniu sobie przez maszerujących na taką symbolikę.

Pani redaktor nie wspomniała też o okrzyku jednego z maszerujących „Jeszcze Polska nie zginęła, ale musi zginąć”. Ten człowiek nie został ukarany, dlaczego o to się nie dopomina? To najwyraźniej nie pasuje do wizji bandyckiego napadu. Nie pasuje też zachowanie Światosława Szeremety, nacjonalisty ukraińskiego w randze ministra, który odgrażał się Mirosławowi Majkowskiemu (organizatorowi rekonstrukcji ataku UPA na polską wieś pod Radymnem): „Powiedzcie Majkowskiemu, że już nic na Ukrainie nie załatwi”. Zachowanie niegodne osoby tej rangi, ale słoma z butów ukraińskich nacjonalistów na ukraińskich stanowiskach ministerialnych - nie jest bynajmniej niczym nowym. I za te zachowania, jak to ilustruje pani redaktor - pani premier Beata Szydło winna dzwonić do Kijowa i przepraszać. Przepraszanie za to, że nam coś złego nacjonaliści ukraińscy zrobili jest zapewne najdoskonalszą formą polskiej polityki, którą mogliby postulować ukraińscy nacjonaliści. I tu właśnie najlepiej wychodzi wątpliwa wiarygodność autorki - w odniesieniu do demonstrowania żalu wobec Kresowian - długo oczekujących publicznego wypowiedzenia prawdy.

„Nie chcę być złym prorokiem, ale należy obawiać się wykorzystania wytworzonego napięcia przez różnej maści stronników bądź wprost wysłanników Kremla” - pisze Katarzyna Hejke. Później powtarza po raz kolejny to samo: „Milczenie w sprawie incydentu w Przemyślu rzuca kremlowskiej propagandzie na żer emocje zarówno Kresowian, jak i Ukraińców”. Oczywiście, że Moskwa sytuację napięcia wykorzysta. Jednak napięcie polega na tym, żeby nacjonaliści ukraińscy robili co chcą, a państwo polskie przez lata nie reagowało. Wtedy propaganda rosyjska z łatwością kreowała porównanie, że w Rosji coś takiego, by nie uszło, a państwo polskie nie zapewnia bezpieczeństwa swoim własnym obywatelom. Tymczasem, jeśli pani redaktor chce zmiany - to najwyraźniej w drugą stronę (?): nie tylko przedstawiciele państwa mają nie reagować, ale też przepraszać?

Krótka pamięć redaktorki

Wydaje się, że pani redaktor pewną sytuację z przeszłości zapomniała, bo napisała wyraźnie: „Zastanawiam się, co zrobią milczący w sprawie Przemyśla, gdy na Ukrainie dojdzie do podobnego napadu na osobę narodowości polskiej? Też przejdą nad tym do porządku dziennego?”. Otóż taka sytuacja już miała miejsce. Kiedyś Pani redaktor nie omieszkała skrytykować Marka Bućki, pełniącego w przeszłości funkcję zastępcy ambasadora na Białorusi, byłego już obecnie naczelnego portalu Kresy24. Ten ostatni śmiał skomentować pobicie polskich dyplomatów przez bandziorów na Ukrainie, po jednym z meczów. Jedynym kluczem wg którego napastnicy wybrali swoje ofiary była ich polska mowa, toteż Marek Bućko powiedział:

„Oprócz przypadków, które zostały opisane i pokazane w mediach, również prywatnie słyszałem relacje znajomych, którzy tam byli. Zostali oni pobici, choć w ogóle nie uczestniczyli w żadnych rozróbach. Po prostu szli sobie spokojnie po ulicy w Kijowie, rozmawiając po polsku. Z analogiczną sytuacją mieliśmy do czynienia w przypadku polskich dyplomatów w Kijowie, co widać na filmie z tego zdarzenia. Wniosek z tego jest prosty: jeśli idziesz po Kijowie i rozmawiasz po polsku – zostaniesz pobity”. Ta wypowiedź spowodowała totalny atak pani redaktor (Psuła wizję wielkiej przyjaźni polsko-ukraińskiej?). Dla jednych prowokację stanowi polska mowa, dla innych demonstrowanie sympatii do morderców w kraju ich ofiar. Jedni biją dyplomatów po meczu, drudzy jedynie zdzierają koszulkę, która miała za zadanie właśnie prowokować i nie atakują fizycznie tłumu nawet, gdy słychać z niego okrzyk: „Polska musi zginąć”.

Być może jednak Katarzyna Hejke to pamięta, ale słowem o tym nie pisnęła, ponieważ nie to pasuje do kontekstu. A może jej tekst jest sugestią zrelatywizowania obu wypadków? Tak czy inaczej pod adresem Marka Bućki, który w Fundacji Wolność i Demokracja już nie pracuje pisała wtedy: „[…] świadomość tej sytuacji powinien mieć także pan poseł Michał Dworczyk, pracodawca Marka Bućki. Nie chodzi o to, by cenzurował swojego kluczowego współpracownika, ale by uświadomił mu, że plecenie bzdur na podstawie mordobicia przed czy po meczu stawia w niewygodnej sytuacji polską społeczność na Ukrainie”. Marek Bućko odszedł wprawdzie na własne życzenie, ale pani redaktor była jedną z osób, której udało się wykreować wokół niego atmosferę. Tak to jest - jak się ma pracowników fundacji za wspólnych znajomych.

Powyższy cytat z serii „nie cenzurować, ale ...” można wyśmienicie porównać z tym jak pisze o incydencie w Przemyślu: „Milcząca zgoda na eskalację emocji uniemożliwi prowadzenie rozmów na temat ludobójstwa dokonanego na naszych rodakach. Rozmów, które i tak rozpisane są na lata. Bardzo trudnych rozmów, bo gołym okiem widać, iż pomajdanowa Ukraina część swojej tożsamości buduje na pamięci UPA”. To też wybrzmiewa podwójnie: „Państwo polskie nie jest odpowiedzialne za występek grupy bandziorów. Ale państwo polskie, które nie reaguje stosownie na akty takiej agresji, obciąża się jej konsekwencjami”. Właściwie jest wypowiedziane trzykrotnie: „W rozmowie z Ukraińcami o ludobójstwie na Wołyniu i Galicji Wschodniej powinniśmy stanowczo bronić prawdy, ale nie wolno nam tolerować napadów”.

Trzykrotne wypowiedzenie to prawie czary mary. Warto porównać wyrażenie „nie cenzurować, ale” z krytyką „milczącej zgody”, bądź „stosownego nie reagowania na akty agresji” i postulatu, by „nie tolerować napadów”. Cóż za ciekawe podejście, mnie osobiście przypomina ono równie słynnego redaktora konkurencji. Mam nadzieję, że się to nie zakończy jakimś okrągłym stołem obu redakcji. Wszak goście w ich mediach bywają ci sami. I nie chodzi tu o polityków, bo to akurat normalne. Zobaczymy tam Bartosza Kramka, Jana Piekło, czy Piotra Tymę, prezesa Związku Ukraińców w Polsce.

Celowość rozmów z „Ukraińcami”

Katarzyna Gójska-Hejke stawia pytania, na które niewątpliwie trzeba jej odpowiedzieć, a niektóre z jej odpowiedzi trzeba sprostować. Świetny przykład: „Jak posłowie PiS zamierzają realizować teraz swoje plany spotkań z ukraińskimi odpowiednikami, by tłumaczyć im potrzebę uznania prawdy historycznej?”. Otóż spotkania z „ukraińskimi” odpowiednikami nie mają najmniejszego sensu, bo ich przebieg jest przeciwskuteczny. Odpowiednicy polskich polityków, albo są ukraińskimi nacjonalistami, albo są pod ich mocnym wpływem, lub się ich po prostu boją. Efektem jest fakt, że to oni próbują wpływać na Polaków. I mają w tym pewne sukcesy. Wystarczy wymienić Marszałka Marka Kuchcińskiego, który uległ Andrijowi Parubijowi, byłemu członkowi Narodowosocjalistycznej Partii Ukrainy i przesunął uchwalenie uchwały sejmowej, dotyczącej zbrodni UPA - na po szczycie NATO, zamiast przed szczytem.

Wspólne rozmowy oznaczają wtrącanie się w polskie sprawy. Jak tłumaczyć cokolwiek ludziom, którzy mają przeciwne cele? To tak jakby spotykać się z dygnitarzami NSDAP i usiłować im wyperswadować myślenie o tysiącletniej Rzeszy. Jeśli najbardziej eksponowane stanowiska zajmują neobanderowcy, lub podlegli im ludzie - w tym wnuczka przybocznego Romana Szuchewycza Iwana Kłympusz-Cygnadze otrzymuje rangę ministerialną - o czym rozmawiać? Jeżeli Wołodymyr Wiatrowycz, człowiek, który jest publicznie piętnowany za naruszanie warsztatu historyka i negacjonizm zostaje szefem IPN, o czym rozmawiać? Jeżeli syn głównego mordercy Jurij Szuchewycz jest najbardziej wpływowym posłem, o czym rozmawiać? Jeżeli parlament uczcił kata powstania warszawskiego Petra Diaczenkę, lub toleruje odwoływanie się wojska do Oskara Dirlewangera, o czym rozmawiać? To nie ruska propaganda, ale fakty, choć dla ruskiej propagandy są one jak znalazł.

Pani redaktor, zadając następne pytanie - częściowo nawet sensownie na nie odpowiada: „Na czym zatem powinna skupić się polska dyplomacja? Na umiędzynarodowieniu sprawy ludobójstwa, stworzeniu precyzyjnej listy dowódców odpowiedzialnych za mordowanie naszych obywateli i stanowczym domaganiu się upamiętnienia każdego miejsca kaźni”. Tak pierwsza część zdania, ze względu na blokadę i zatkanie uszu na argumenty przez tzw. „stronę ukraińską” (nacjonalistyczną) ma rzeczywiście sens. Jednak domaganie się upamiętnienia każdego miejsca kaźni - w tym układzie politycznym, gdy na Ukrainie z pośpiechem wdraża się antypolską i antyludzką ideologię - nie ma szans powodzenia. Trzeba w tym procederze przeszkadzać i tę politykę rozbijać. Po tym zaś gdy Ukraina stanie się rzeczywiście wolna - nie tylko od pozostałości totalitaryzmu czerwonego, ale i brunatnego – natychmiast trzeba wrócić do tej kwestii.

Kluczem są sprawy, które nie wymagają zgody ze strony państwa opanowanego przez nacjonalistów ukraińskich. Bowiem w sprawach, które będą działały na niekorzyść ich ideologii, po prostu jej nie udzielą. W najlepszym wypadku będą robić wszystko przeciw. Kończąc ten właśnie temat, pani redaktor stwierdza: „To arcytrudne wyzwanie, ale możliwe. Do tego potrzebujemy na Wschodzie dyplomatów wolnych od powiązań z komunizmem, lecz także świadomych znaczenia upamiętnienia męczeństwa obywateli II RP. Doprowadzenie do pojednania między Polakami a Ukraińcami, a nawet każdy krok na drodze do tego celu, leży w interesie RP i jest umacnianiem naszego bezpieczeństwa”. Tak owszem, ale należy wspomnieć o dwóch uwagach.

Po pierwsze: Taką osobą nie jest Jan Piekło, to człowiek raczej z przeciwnej bajki, a trudno było spostrzec protesty Gazety Polskiej w związku z jego nominacją. Po drugie: Czy my w ogóle musimy się ze zwykłymi niezbanderyzowanymi Ukraińcami jednać (zwłaszcza, że spomiędzy nich wywodzili się Ukraińcy ratujący Polaków)? To właśnie z nimi można budować mosty i rozmawiać, a nie jak to czynią niektórzy - przejmować się „wrażliwością” pogrobowców katów i nazywać ją „ukraińską”. Szkoda, że wiadomości, które posiada pani redaktor - wywodzą się prawdopodobnie z kręgów Piotra Tymy - prezesa kontrowersyjnego Związku Ukraińców w Polsce. Ten ostatni był nawet gościem TV Republika, gdzie opisywał jakież to straszne rzeczy Ukraińców w Przemyślu spotkały. Myślę, że zwykłe poczucie przyzwoitości powinno Katarzynę Gójską-Hejke zobligować do zasięgnięcia opinii środowisk, które kontrprotest zorganizowały. Adam Michnik pewnie by się brzydził, ale ona jako dziennikarka? Dlaczego by nie, nawet jeśli to ludzie nie z jej bajki.

 

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną