MSZ znów ostro „walczy” o Polaków na Litwie… ściganiem „polskiego rewizjonizmu”

0
0
0
/

MSZ_budynek2To nie żart - najnowszym przykładem „nieustannego” upominania się o prawa Polaków na Litwie przez najbardziej betonowy resort jest postawienie w stan oskarżenia człowieka, który podirytowany ich sytuacją rzucił kilka ostrych zdań.

Niedowierzanie budzi informacja o wszczęciu przez prokuraturę postępowania wobec Aleksandra Kossa, na wniosek MSZ za teksty rzekomo lub rzeczywiście rewizjonistyczne - litewska ambasada spowodowała w ministerstwie interwencję. W zasadzie wniosek o jego ukaranie nie jawiłby się tak „gadzinowo”, gdyby sytuacja Polaków na Litwie była inna, nie tak tragiczna ze względu na szykany państwa. Nie jawiłby się tak, gdyby MSZ stawał przez lata ofiarnie na barykadzie, a międzynarodowe instytucje nie mogłyby się skutecznie oganiać od nachalnych interwencji polskich dyplomatów w tej sprawie. Tak oczywiście nie było.

Gdyby napisać, że przez lata od 1989 roku MSZ zrobił niewiele w stosunku do tego co mógł pojawiłyby się zarzuty eufemizowania. Polityka, która była prowadzona od 1989 roku nadto wyraźnie wskazuje, że Polaków na Litwie oddano na pożarcie litewskiemu szowinizmowi. Cała zaś praca typu pieniądze na remonty, malowanie szkół i inne stanowiła jedynie dekorację zasłaniającą fakt, że polskość na Wileńszczyźnie ginie, jest unicestwiana przez aparat urażonego słowami Kossa państwa. A wielu określiłoby to jako udział w procederze przestępczym wobec narodu Polskiego, który nie zamyka się wyłącznie w polskich granicach. Polskie społeczeństwo, któremu ten proces nie był znany (a byłby także na arenie międzynarodowej gdyby ministerstwo tego chciało) dowiedziało się co nieco w latach 2010-2012, kiedy media pokazywały szereg społecznych protestów różnych organizacji. Skutkiem stała się popularyzacja tematu. Niestety okazja zdaje się znów medialnie tonąć w natłoku innych informacji. Nie prowadzi się polityki informacyjnej wobec tego problemu.

Tymczasem litewskie resorty, wespół z mediami regularnie wpływają na społeczeństwo w ich kraju. Polskie powinny również prowadzić politykę informacyjną wobec Polaków, choćby wyjeżdżających na wycieczki do Wilna. Wystarczy poinformować o tym, co i dlaczego się tam dzieje. Prym winien należeć tu do MSZ, bardziej niż do kogokolwiek innego, bardziej niż do MEN, bardziej niż do MSW, bo to oni są w teorii na froncie i to oni powinni prosić innych kolegów o pomoc. Tylko czy im na tym zależy, czy raczej na świętym spokoju? Przytaczać odpowiedzi pisemne z MSZ, które trącą dyletanctwem, lub brakiem chęci pracy, by się sprawą zająć nie ma na razie sensu. Trzeba jednak wspomnieć, że posłowie składający do tego resortu interpelacje mogliby opowiedzieć bardzo dużo, przedstawiając dodatkowo dokumenty.

Przez całe lata trudno sobie przypomnieć jakiekolwiek wystąpienia MSZ tępiące przejawy rewizjonizmu choćby na Litwie. Urzędują w tym resorcie, co nie bez znaczenia, ci sami ludzie. Równie trudno przypomnieć sobie interwencje w wielu wypadkach związanych z opluwaniem polskiej historii. Trudno wyciągnąć z pamięci interwencje związane z przejawami rewizjonizmu ukraińskiego i to nie na poziomie zwykłych ludzi, czy kandydatów w jakichś wyborach. Dokonywały tego osoby będące elitą. Niekiwanie palcem przez lata w tych różnych sprawach urosło do rangi symbolu. Nawet teraz, po zmianie władz postawa MSZ wydaje się mocno dyskusyjna.

Dwa proste przykłady: wjazdowi zespołu „Ot Vinta” zapobiegł szef zupełnie innego resortu Mariusz Błaszczak. Czy jednak gdy członek tego zespołu mówił publicznie o potrzebie zmiany granic przedstawiciele MSZ zrobili cokolwiek? Nic o tym nie wiadomo, zaległa głucha cisza. Czy, gdy ambasador Ukrainy oskarżył Polskę i Polaków o dokonanie ludobójstwa na Ukraińcach (po doskonałej sejmowej uchwale dotyczącej zbrodni UPA), ktokolwiek z MSZ interweniował, wydalił ambasadora, lub nawet choć wezwał na dywanik? Nic o tym nie wiadomo. Czy gdy jeden z ukraińskich działaczy społecznych i prawnik Ołeksy Kurinnyj zapowiedział pracowanie nad ustawą zawierającą roszczenia terytorialne wobec Polski, ktokolwiek interweniował? Nic o tym nie wiadomo.

Zwróćmy jednak uwagę dlaczego usłużny MSZ pomógł prokuraturze z wniosku ambasady litewskiej postawić Kossowi zarzuty. Otóż ten ostatni miał publicznie nawoływać do nienawiści na tle różnic narodowościowych. Podajmy przykłady, najpierw te absurdalne. Koss mówił o Litwinach jako o „beneficjentach agresji na Polskę”, a przecież bezsprzecznie Republika Litewska jest beneficjentką agresji na Polskę. To są historyczne fakty po prostu nie do obalenia. Współczuć można raczej tym, którzy będą usiłować udowodnić, że tak nie było. Są na to dowody w postaci zarówno wydarzeń z 1939 roku, jak i lat 1918-1920. Dalej Koss miał określić władze litewskie, bądź też w 1920 roku jako „umożliwiające Bolszewikom pochód na Warszawę”. Tak Litwini współpracowali z bolszewikami przeciw Wojsku Polskiemu.

Władze Republiki Litewskiej określił jako „post-szaulistowski reżim”. Faktycznie zbrodnie obywateli Litwy Kowieńskiej, w tym słynnych szaulisów stanowią nie tylko temat tabu, ale na Litwie sprowadzono i sprawiono uroczysty pogrzeb premierowi, który pomagał Niemcom w dokonywaniu Holocaustu. Szaulisi, choćby ci mordujący w Ponarach stanowią dla Wilników i tych Polaków z kraju, którzy o tym wiedzą zbrodniarzy symbolicznych. Do tego samego odnosi się określenie: „spadkobiercy zbrodni w Ponarach”. Teraz wyrażenia, które można interpretować w zależności od złej lub dobrej woli: „tzw. ‘Republika Litewska”. Jeśliby zinterpretować to bez kontekstu wystarczyłoby podłożyć wyrażenie „Tak zwana Polska”, by skojarzyło się nam to fatalnie i nieprzyjemnie. Tyle, że Koss najprawdopodobniej nie miał tego na myśli.

Republika Litewska, nie jest tym samym co „Litwini”, „Litwa historyczna” do których mamy od czasów powstania wielu utworów polskiej literatury duży sentyment i ciepłe uczucia. Większe prawa do zwania się Litwinami, wedle części opinii mają np. Białorusini, a nie ktoś, kto nienawistnie odnosi się do polskości. Kossowi chodziło raczej o to, że państwowość Litewska jest kojarzona przyjaźnie przez Polaków, czego on sam nie neguje. Natomiast w tej sytuacji neguje prawo państwa, naruszającego prawa człowieka i łamiącego wszelkie standardy oraz umowy dotyczące praw Polaków na Litwie, jako niegodnego tej dostojnej nazwy. I dalej potwierdza to wyrażenie o „uzurpujących historyczną nazwę Litwa”. Zatem Koss nie wzywa do nienawiści do Litwinów i Litwy jako takiej, lecz wręcz sprzeciwia się ludziom kalającym tę nazwę poprzez łamanie praw międzynarodowych i międzypaństwowych.

Pomysł karania za wyrażenie „Polskie Wilno” jest po prostu absurdalny, bo Wilno dla nas Polaków jest i będzie polskie. Jednak samo w sobie nie oznacza to jeszcze rewizjonizmu. Stanowiłoby to wręcz prawniczy precedens, na który wielu prokuratorów i sędziów jeszcze by narzekało. Teraz kategoria trzecia, zawierająca wyrażenia rzeczywiście rewizjonistyczne: „nie zamierzają oddać prawowitego terytorium”, „ziemie tymczasowo wchodzące w skład Republiki Litewskiej”, „polska armia bez trudu zajęłaby całe terytorium tzw. ‘Republiki Litewskiej’”. „Przedstawiciele "Republiki Litewskiej" powinni wiedzieć, że polscy patrioci nie zostawią swoich rodaków na ziemiach tymczasowo wchodzących w skład „Republiki Litewskiej” i jeśli zajdzie taka potrzeba – odpowiedzą na antypolską politykę post-szaulistowskiego reżimu za pomocą siły”.

Jest jednak tylko jeden problem. Koss wystąpił tak pod wrażeniem dyskryminacji Polaków na Litwie i to ona stanowiła bezpośredni impuls do emocjonalnych wypowiedzi. One nie były celem samym w sobie. To trochę tak, jakby ktoś molestował małe dziecko i po pewnym czasie rodzic w przypływie emocji bardzo wulgarnie by go wyzwał. Następnie prokuratura zaczęłaby ścigać za wyzwisko, a milicjant niczym z ekranu PRL-owskiej komedii zagwizdałby w gwizdek. Najgorszą sprawą jest fakt, że resort (który nie ma za wiele obiektywnych rzeczy, którymi mógłby się pochwalić w kwestii powstrzymania dyskryminacji Polaków na Litwie) rzuca się niczym pirania na człowieka, u którego spowodowała ona rozpaczliwe emocje. To więcej niż żenada, to dowód na kontynuację polityki, którą MSZ prowadziłby także za PO. To wyraźny sygnał, że dobra zmiana w pewnych miejsca po prostu nie dotarła.

Otóż ministerstwo „spod znaku palmy i kokosa” - jak niektórzy pieszczotliwie je określają mając na myśli możliwość wyjazdu na egzotyczne placówki – od lat raczy nas opowieściami jak to ciężko pracuje na rzecz Polaków na Litwie. Wielu ludzi związanych ze wschodem, Kresowiaków jest zupełnie odmiennego zdania, wystawiając MSZ-towi w tej sprawie ocenę niedostateczną. Tymczasem barwne historie, które można usłyszeć na korytarzach tego resortu, nie tylko zresztą w tej kwestii, wprawiają w osłupienie i trącą czarnym humorem. Gdyby je wszystkie zebrać można by z nich stworzyć monografię albo serial komediowy pt. „Leżak – kupić, drina – wypić, pawia – puścić”, jak sami pracownicy parodiują wymyślone jeszcze w czasach Radka Sikorskiego infantylne „motto resortu” – „Polsce – służyć, Europę – tworzyć, Świat – rozumieć”. Byłby to jednak śmiech przez łzy, gdyż tak naprawdę postawa wielu pracowników MSZ jest symbolem tragicznej niekonsekwencji, serwilizmu wobec wszystkich naszych sąsiadów, wieloletnich zaniedbań i braku patriotyzmu, szczególnie kiedy dotyczy tzw. „wspierania naszych rodaków na Wschodzie”.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną