Czy doczekamy się filmu o katolickim powstaniu w Wandei?

0
0
0
/

Chłopskie powstanie w obronie wiary i króla z 1793 roku jest jedną z wielu wstydliwych kart republikańskiej Francji. Oto wbrew głoszonym do dziś mitom, swoje „nie” rewolucyjnym porządkom powiedziały niższe warstwy społeczne.

 

Dlatego do połowy lat 80. ubiegłego wieku na palcach jednej ręki można było policzyć tych, którzy interesowali się wandejską insurekcją. Oficjalnie mówiono o niej, jako o wojnie domowej, w której straty poniosły obie strony konfliktu. A dojście do prawdy, w oparciu o fakty, miało być utrudnione przez znaczące braki w dokumentacji.


Ale za sprawą pasjonata sprawy wandejskiej - Reynalda Suchera - okazało się, że zasoby archiwalne nie są tak przetrzebione, jak wcześniej myślano. Spędził on wiele czasu na solidnej kwerendzie, a efekty jego pracy stały się bardzo kłopotliwe dla republikańskiej wykładni wydarzeń z 1793 roku.


Pierwsze posunięcia sił „nowego porządku” z Paryża przyjęte zostały umiarkowanie pozytywnie. Zaczątek fermentu miał miejsce wraz z przyjętą w 1790 roku ustawą znoszącą śluby kościelne i nacjonalizującą dobra kościoła katolickiego.


W tym samym roku Zgromadzenie Narodowe postanowiło wprowadzić obowiązkową, dla wszystkich księży, przysięgę konstytucyjną. Jej odmowa wiązałaby się z utratą „wykonywania zawodu”. Duży odsetek duchowieństwa w Wandei nie podporządkował się decyzjom republikańskim. A wraz z nimi zdecydowana większość mieszkańców przeszła do „podziemnego kościoła”, wiernego tradycji i Papieżowi.


Wrzenie Wandejczyków wzmogło się po ścięciu króla, posądzonego o rzekomą zdradę stanu. Do tego doszło jeszcze niezadowolenie ze wzrostu fiskalizmu, panoszenie się „nowej” administracji, pobór do wojska oraz potęgujące się prześladowania kościoła.


W marcu 1793 roku miały miejsce zamieszki w San Florent. Waleczni i bohaterscy powstańcy, maszerujący pod sztandarami Jezusa i króla Ludwika, odmawiający różaniec, pomimo słabego uzbrojenia, odnosili w początkowej fazie insurekcji sukcesy. Do Armii Katolickiej – jak się sami nazywali – dołączały wierni z kolejnych parafii. Oprócz chłopstwa, w obronie prawowitej władzy i wiary, do walk przystąpili mieszczanie i część arystokracji.


Zbuntowany lud stanął przeciwko „ludowej” Francji. W czerwcu powstańcy zajęli Angers. Droga do Paryża stała otworem. Ale zamiast kontynuować marsz, część z 40 tysięcznej armii, udała się do obleganego Nantes. Inni, świadomi codziennych obowiązków, rozeszli się do swoich domostw w związku ze żniwami.


Zaniepokojenie republikanów rozwojem wypadków, strach przed możliwością rozszerzającej się na inne regiony rebelii, spowodował podjęcie „nadzwyczajnych kroków”. Sprawy w swoje ręce wzięli rzeźnicy z Komitetu Ocalenia Publicznego.  


W sierpniu wydano decyzję o całkowitej pacyfikacji Wandejczyków i Wandei. Wprost mówiono o wymordowaniu wszystkich mieszkańców zbuntowanego regionu. W grudniu republikańskie wojska odniosły zwycięstwo pod Savenay.


Od tego momentu rozpoczął się, trwający kilka lat, holocaust wandejczyków. Uruchomiono „piekielne kolumny”, które niszczyły i mordowały wszystko, co znalazły na swojej drodze. Palenie wsi, gwałty, topienie ludzi w rzekach, to metody, którymi posłużyły się władze w Paryżu dla ratowania „rewolucyjnej wolności”.


Wspomniany Sucher wyliczył, że życie stracił, co ósmy mieszkaniec Wandei.  Materialne ogołocenie dotknęło niemal każdą rodzinę z tego regionu.


W dwieście lat po tych wydarzeniach, grupa zapaleńców, z lokalnym deputowanym Filipem de Villers, otwarcie przyznających się do związków z kościołem katolickim, podjęła się próby rekonstrukcji wydarzeń i przywrócenia pamięci bohaterom walk „za wiarę i króla”. Setki tysięcy widzów mogło przez kilka lat oglądać spektakl wystawiany pod gołym niebem „Pe udu feu”.


Takim stanem rzeczy, co oczywiste, niezadowolona była republikańska Francja. To burzyło obraz wandejskiego powstania i pokazywało prawdziwe oblicze tych, którzy na sztandarach wypisywali „wolność, równość, braterstwo”, a jednocześnie byli sprawcami, znanego nam później w XX wieku, eksterminowania grup etnicznych, czy narodowych. Hitler, Stalin i inni oprawcy, czerpali garściami wzorce z wandejskich doświadczeń „zdobywców Bastylii”.


W 1984 roku Papież Jan Paweł II beatyfikował 99 wandejskich męczenników. Czy o nich i o tysiącach ich braci, powstańców z Armii Katolickiej, doczekamy się kiedyś obiektywnego przekazu? Czy znajdą się chętni, gotowi pomóc w ekranizacji zdarzeń zapoczątkowanych w marcu 1793 roku?


Najwyższy czas na podkopanie fundamentów „nowego ładu” we Francji, od którego zaczęło się wielkie nieszczęście totalitarnych postępowców w Europie i na świecie. Ziemia nasiąknięta krwią wandejskich chłopów musi w przyszłości wydać „dobry owoc”.


Wanda Grudzień
Na zdjęciu: "Bóg i Król" - symbol powstańców wandejskich

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną