Julia M. Jaskólska: Gotówka w reklamówkach, dolce na stolikach

0
0
0
/

Koniec świata, gazeta z Czerskiej przestała chwalić swojego premiera i kopie mu polityczny grób!

 

Katarzyna Kolenda-Zaleska pisze w „GW”: „Jest coś symbolicznego w tym, że tuż po śmierci Tadeusza Mazowieckiego wybucha polityczna afera korupcyjna w środowisku ludzi, z którymi kiedyś były premier ściśle współpracował i którym ostatnio udzielał poparcia. Symbolicznego, bo dobitniej widać, że wraz z odejściem Tadeusza Mazowieckiego przechodzi do historii pewien staroświecki świat wartości - wyrastający z przekonania, że polityka to tak naprawdę służba - obywatelom i państwu. Afera „praca za głosy” jest egzemplifikacją nowego stylu uprawiania polityki. (…) Gdy premier Mazowiecki wprowadzał trudne reformy, wiedział, jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić. Dziś, patrząc na działaczy Platformy, nie widać, by byli wśród nich politycy skłonni do takich poświęceń. Polityka stała się biznesem. A w biznesie liczy się przecież sukces, a nie jakieś tam ideały. (…) Dlatego sposób rozwiązania afery w dolnośląskiej PO - czyli jej nierozwiązanie - zupełnie nie dziwi. Przecież tak się te sprawy teraz załatwia - poprzez wzajemne przysługi, żonglowanie posadami, kolekcjonowanie wpływów.”


Nie wiem co takiego się stało, że premier Tusk i Platforma popadli w takie niełaski, że parę dni temu Monika Olejnik pytała w „Gazecie” już wprost: „Gdzie jest ten premier, który chciał wypalić gorącym żelazem korupcję? Gdzie jest ten premier, który przestrzegał swoich kolegów przed gorszącym zachowaniem?”


Jacek Żakowski w tekście pod wymownym tytułem „Zapach epoki Rywina” też się z premierem i Platformą nie cacka: „Pamiętam ten zapach [afery Rywina] sprzed kilkunastu lat. I bardzo mnie on martwi. Zwłaszcza że są inne podobieństwa, choć akurat Tusk – wbrew temu, co twierdzi Jarosław Gowin – nie przypomina Millera sprzed lat. Wtedy jednak też mówiło się, że ówczesna władza ma przed sobą jeszcze lata rządzenia, bo rozbita prawica zdawała się równie niezdolna do przejęcia rządów jak dzisiejszy PiS. Długotrwałe wysokie bezrobocie podobnie jak dziś zwiększało wywieraną na polityków presję, by posadami płacili za poparcie. SLD też pod wieloma względami przypominał dzisiejszą PO. Nie tylko miał rząd, prezydenta, marszałków, ale też finalizował konsolidację wokół potężnego lidera marginalizującego inne wybitne postaci. O politycznej pozycji tak jak dziś mniej decydowało, jakim się było, a bardziej z kim.”


Czytając te komentarze przecieram oczy ze zdumienia. Przecież premier i PO się nic a nic nie zmienili, a że na Dolnym Śląsku w zamian za głosy były proponowane posady? To przecież nic takiego z porównaniu z wyczynami Grzecha, Rycha i Mira i aferą hazardową skutecznie zamiecioną przez Tuska pod dywan. To, że w kontekście nocnych spotkań na cmentarzu pojawiły się nazwiska Drzewieckiego, czy Schetyny nie jest niczym zaskakującym, gdyż to właśnie im oraz Pawłowi Piskorskiemu Tusk zostawiał sprawy finansowe od czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Sam nie chciał o nich słyszeć. Uważał, że jak odwróci głowę i nie będzie patrzeć, to będzie bezpieczny.


Można powiedzieć, że okres rządów PO to rozkwit  afer różnego kalibru. Nic dziwnego, gdyż Platforma to krew z krwi, kość z kości KLD, których działaczy ulica nazwała „aferałami”. No, ale to przecież nie kto inny jak Jan Krzysztof Bielecki, były premier i obecny przewodniczący Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów, mówił że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Kwitły spółki z udziałem tych „liberałów” i byłych pezetpeerowców, a w „Newsweeku” z października 2012 roku jeden z ówczesnych parlamentarzystów KLD tak  wspominał: „Do naszego biura w Mariotcie gotówka wjeżdżała w reklamówkach, na stolikach leżały dolce.” Szkoda tylko, że nie dopowiedział ile i kto tę forsę dawał.


Platforma, podobnie jak inne partie tzw. układu, cieszyły się nieprzerwanie parasolem ochronnym ze strony mediów. Jeszcze w lutym br., gdy wybuchła afera z nieprawidłowościami przy budowie autostrad, szef rządu nie zważając na fakty zarzekał się, że „nie ma wszechobecnej korupcji czy nieprawidłowości albo afer.” Później był skok na OFE ministra finansów Jacka Rostowskiego. A wcześniej: Amber Gold z synem premiera w tle, afera stoczniowa, przekręty ze spółką MGGP, która dostawała kontrakty na dostawy sprzętu Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa i której „przypadkowo”  założycielem był prominent PO, Aleksander Grad, a właścicielem jego żona.


A Wojnarowski? Niezorientowanym przypomnę, że poseł Norbert Wojnarowski, to ten poseł PO, który zgłosił w sejmie projekt ustawy o ZOZ-ach. I znów „przez przypadek” parlamentarzysta prywatnie był wówczas udziałowcem firmy handlującej długami szpitali. Dzięki ustawie dawał zarobić więc sobie i swojej firmie. Była i afera dopłat unijnych, która wybuchła na początku 2013 roku i w wyniku której Polska musiała zwrócić 39 mln euro za nieprawidłowości w dopłatach dla rolników. Takich spraw było krocie.


„Mówię ci, Andrzej. Sprawa mojego syna to jeszcze nic. Kiedy wyjdą afery dotyczące naszych kolegów z Platformy, to dopiero będziemy mieć katastrofę.” – miał według „Newsweeka” mówić Tusk do Andrzeja Biernata szefa łódzkiej PO, gdy gruchnęła wieść o Amber Gold. Wtedy miał jeszcze nadzieję, że afery nie ujrzą światła dziennego, wszak media mainstreamu jeśli chodzi o wyczyny PO miały typową „pomroczność jasną”. Nie przewidział tylko, że jego ukochana „Gazeta Wyborcza” uzna, że się zużył.


Julia M. Jaskólska
fot. sxc.hu

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną