Kancelaria Prezydenta nie zdąży podczas pogrzebu odznaczyć Ś.P. Andrzeja Żupańskiego

0
0
0
/

Kancelaria Prezydenta RP najprawdopodobniej nie zdąży z formalnościami w sprawie odznaczenia legendarnego żołnierza AK przed uroczystościami na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.

Jedna z centralnych postaci i pierwszych organizatorów ruchu antybanderowskiego w Polsce Andrzej Żupański, słynny z wielu akcji warszawskiego podziemia zostanie pożegnany o godzinie 13.00. Ceremonia rozpocznie się wtedy mszą świętą w domu pogrzebowym w poniedziałek 30 stycznia na Powązkach Wojskowych. Choć zmarły zasłynął głównie ze swojego udziału w brawurowej akcji polskiego podziemia pod kryptonimem „Góral” (Zdobycie na Niemcach miliona dolarów na działalność AK) to jednak ponad 25 ostatnich lat swojego życia poświęcił ujawnianiu dla oczu publicznych zbrodni OUN-UPA.

Za swoją działalność wojenną posiada już wiele odznaczeń, nadanych także przez Kancelarię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie został jednak nigdy odznaczony za najważniejsze dzieło swojego życia tj. działalność krzyżującą w Polsce plany zwolenników ukraińskiego nacjonalizmu. Tego rodzaju zasługi nie były jednak przez wiele lat III RP uznawane za wygodne. Stąd właśnie starania, by Andrzej Żupański został odznaczony teraz, kiedy przyjęto uchwałę nazywającą Ludobójstwo Wołyńsko-Małopolskie po imieniu. Kancelaria Prezydenta Andrzeja Dudy nie przekreśla jednak nadziei na pośmiertne odznaczenie weterana AK.

Według wiadomości, które udało się uzyskać - z powodów proceduralnych pan Andrzej Żupański nie zostanie odznaczony najprawdopodobniej przy okazji uroczystości pogrzebowych. Brakuje bowiem m. in. kilku podpisów, które są niezbędne przy takich formalnościach. Pada konstatacja, iż być może odznaczenie zostanie nadane w terminie późniejszym. Byłoby to wskazane nawet wtedy, jako moralne zwycięstwo nad wieloletnim milczeniem w tych sprawach. Sam pan Andrzej mógłby służyć przykładem pokonywania wielu bardziej dokuczliwych przeciwności. Dowodził choćby przez telefon powstaniem książki „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na Polakach w latach 1939-1945” Czesława Partacza i Lucyny Kulińskiej. Czynił to, będąc ślepym i głuchym, na niedługo przed śmiercią, pilnując by zostały na to znalezione fundusze. W tej samej kondycji uczęszczał na na Parlamentarny Zespół do Spraw Kresów, Kresowian i Dziedzictwa Dawnych Ziem Wschodnich. Był żywym przykładem pokonywania samego siebie oraz swoich trudności.

Bezpośrednio przed śmiercią, będąc już w fatalnym, a wręcz jak się okazało śmiertelnym stanie wstawał i jadł. Nie zawsze trafiał sztućcami w jedzenie, ale próbował. To determinacja, którą można było u niego przez lata obserwować, w tylu poważniejszych przecież sprawach. Czasami bowiem pewne działania, jak mawiał inny bohater i kawalerzysta - mjr Henryk Dobrzański „Hubal” wymagają „rzucenia serca przez przeszkodę”. Z tego założenia wychodziłem, gdy dowiedziałem się o śmierci pana Andrzeja. Toteż wspomnienie o nim samym gotowe było na rano 24 stycznia i wtedy opublikowane. Jednak skłamałbym, pomimo całego swojego zmęczenia wieloma sprawami oraz pragnienia snu gdybym twierdził, że pisanie stanowiło dla mnie wtedy trudność. Tekst przenosiły na ekran podówczas emocje, niemal na tydzień przed pogrzebem. I jak się okazało przeczytało to 30 tys. osób.

Tak czy inaczej nie stanowiło to żadnej trudności przy sprawach, z którymi w swoim życiu mierzył się zmarły. Liczę zatem na dobrą wolę i właśnie serce odpowiednich czynników, zwłaszcza że sam przekazywałem pewne istotne informacje do KP, starając się przyspieszyć pracę. Wcześniej, pomimo publicznej prośby posłanki Elżbiety Borowskiej w lipcu 2016 i ponaglenia, że wkrótce może być już za późno - nie było zainteresowanych odznaczeniem Andrzeja Żupańskiego. Po śmierci Kancelaria Prezydenta faktycznie się tym zainteresowała, ale z powodu zbyt małej ilości czasu nie zdążą. Mam nadzieję, że o tej szlachetnej postaci jednak nie zapomną.

Kiedy żył opowiadał mi o różnych, mało znanych epizodach ze swojej przeszłości. Ujęty przez sowietów pod innym nazwiskiem po walkach w ramach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej został zapytany: „Chocisz w armiu, ili niet?” (Chcesz zaciągnąć się do wojska czy nie?). Odpowiedział twierdząco, bo wiedział już podówczas jakie alternatywy mają dla Polaków sowieci. Później, kiedy niemal cały jego oddział LWP zdecydował się na ucieczkę do lasu NKWD wzięło go na spytki. Chcieli się dowiedzieć czy jeśli coś by wiedział o następnych ucieczkach kolegów będzie współpracował i donosił. Andrzej Żupański odpowiedział, że oczywiście, po czym sam zdezerterował.

Dostał się do Warszawy, czy też jej ruin i odzyskał kontakt ze swoim kolegą z komórki legalizacyjnej AK. Ten wyrobił mu fałszywe dokumenty na jego własne nazwisko. Odnalazł też dziewczynę, którą poznał na tajnych zajęciach Politechniki Warszawskiej. Stanowiła ona podówczas, prócz zdobywania cennej wiedzy i udziału w akcjach AK główny przedmiot jego zainteresowania. Ponieważ fascynacja, jak się okazało, pomimo rozmaitych przeciwności losu była obopólna, w konsekwencji ożenił się z nią. Oczywiście przyszedł ten czas, kiedy przypominając sobie pewne sprawy dochodzę do wniosku, iż nie dopytałem go o wiele rzeczy. To dokładnie ta sama sytuacja, która dotyczy wielu ludzi, nie zdających sobie sprawy jak cenną wiedzę posiadali ich rodzice lub dziadkowie.

Pan Andrzej dołączył także do wszystkich tych osób, o których będę się popularnym ludzkim zwyczajem zastanawiał co by na pewne sprawy powiedziały. Nigdy nie oczekiwał nagrody za swoją działalność, tak go wychowano. Tym wychowaniem swojego pokolenia w Gdyni, w której wzrastał i z której jako z polskich osiągnięć był dumny - sam się interesował. Podkreślał gorący patriotyzm Kaszubów o niekiedy bardzo niemieckich nazwiskach i cenę, którą zań zapłacili pod niemieckim butem. I choć nagrody się nie spodziewał nam wypada tej nagrody dla niego oczekiwać. Działał bowiem z troski o bezpieczeństwo Polaków przed nacjonalizmem ukraińskim i oczywiście wszelkimi innymi historycznymi wrogami. Był bowiem świadkiem jak wspaniałą pracę pokoleń po odzyskaniu niepodległości, wraz z wieloma ludzkimi talentami spalili oni jak domek z zapałek.

Chciał chronić innych Polaków, w tym osobiście także mnie, doradzać, przestrzegać przed błędami. A robił tego nigdy w sposób natrętny i ostry, lecz łagodny i wyrozumiały, będąc otwartym na argumenty oraz gotowym by zmienić zdanie, gdy się to logicznie mu uzasadniło. Pokora współistniała bowiem u niego z wielką siłą i determinacją do kreowania dużych spraw. Cechował go głęboki szacunek do ludzi. Jeśli kogoś bardzo nie lubił (a nie było wielu takich) nie rozmawiał o nim, czy jego cechach, co raczej stanowi rzadkość, choć byłby w wielu przypadkach usprawiedliwiony. Czasami gdy znajomi poruszali temat tych osób w odniesieniu do pewnych planów informował o ich antypatii do niego samego, która może stanowić przeszkodę.

Gdy jeden z ludzi (którego można by nazwać właściwie jego wrogiem w środowisku) naprawdę bardzo mi zaszkodził pożaliłem się mu. Dopiero wtedy posiłkując się kilkoma jego doświadczeniami nazwał go „mentem”. To najcięższe słowo, które kiedykolwiek od niego słyszałem. Był zresztą człowiekiem czynu nie słowa, choć rozmowa z nim również była przyjemnością. On zaś sam posiadał w tej mierze pewien czar, który cechował wielu ludzi tego pokolenia i to w wyjątkowo wysokim stopniu. Pokolenia ludzi czynu, żyjących w kraju budującej się Gdyni, Centralnego Okręgu Przemysłowego z jednej strony, a Lwowa i Wilna z drugiej, z niezburzoną piękną starą Warszawą jako stolicą w środku.

Aleksander Szycht

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną