Cwany cygański oszust bez podstawówki – Arkadiusz Łakatosz ps. Hoss

0
0
0
/

Arkadiusz Łakatosz pseudonim Hoss pomysłodawca metody „na wnuczka” to bardzo ciekawy człowiek. Chociaż z pochodzenia jest Cyganem, który skończył ledwie dwie klasy podstawówki to stał się pomysłodawcą jednej z bardziej pomysłowych metod oszustwa. Z jego biografii wynika jedno – to zawodowy oszust od dziesiątek lat. Zdeterminowany i skrajnie zdegenerowany. Tym bardziej dziwi wyrozumiałość polskiego wymiaru (nie)sprawiedliwości wobec niego. Początki kariery Hossa sięgają lat 90-tych zeszłego stulecia. Metoda „na wnuczka” miała zostać wymyślona przez braci Arkadiusza i Adama Łakatoszów w 1999 roku. Całkiem przypadkiem, kiedy usiłowali dokonać innego oszustwa przez telefon, a ofiara rozpoznała w jednym z nich dawno nie widzianego członka rodziny. Grupa początkowo działała na rynku polskim. Później jednak okazało się, że zyski mogą być wielokrotnie wyższe za granicą, stąd wzięli się za Szwajcarię, Niemcy, Austrię i Luksemburg. Co ciekawe obaj bracia nie mają żadnego formalnego wykształcenia. Hoss skończył dwie klasy, a jego braciszek Adam całe trzy klasy podstawówki. Cygański gang wyłudzaczy był oczywiście zhierarchizowany. Składał się z najbliższej rodziny „Hossa” - oprócz wspomnianego wcześniej brata, była tam jego żona i synowie oraz dalsi krewni. Kolejne osoby wprowadzane do gangu były też przede wszystkim Cyganami. Tylko na niższych szczeblach bandy znajdowali się ludzie innej narodowości, niż romska. Łącznie gang liczył około 300 osób, w zdecydowanej większości Romów. Najniżej w hierarchii stały tzw. odbieraki czyli ludzie wynajmowani za stosunkowo niewielkie pieniądze do odbierania wyłudzonej kwoty od ofiar. (kary za nieoddanie kasy były jak w mafii sycylijskiej) Te pieniądze trafiały następnie do kurierów. Byli też telefoniści i organizatorzy niższego szczebla. Skala przestępstw była tak ogromna, że policja austriacka wystawiła za nim europejski nakaz aresztowania, a policja z Luksemburga wydała nakaz poszukiwania w celu ustalenia miejsca pobytu. - Jej członkowie biegle znają niemiecki. Baza nadal była w Polsce. To tutaj w różnych miastach - Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku wynajmowano apartamenty, w których "pracowało" po kilka osób dzwoniąc na wybrane zagraniczne numery" - tłumaczy jeden ze śledczych. Grupa bowiem "zarobiła" ogromne pieniądze. „Hoss” usłyszał zarzuty popełnienia, w ramach zorganizowanej grupy przestępczej, czterech oszustw tą metodą na łączną kwotę ponad 1,4 mln złotych, ale to zaledwie czubek góry lodowej. Grupa bowiem zgarnęła dziesiątki milionów zł, ponieważ średnio, przy jednorazowych oszustwach, były to kwoty sięgające 40-50 tys. euro. Na pytanie dlaczego przez tyle lat nie udało się ich zatrzymać niemiecki dziennik "Deutsche Welle" twierdzi, że -niemiecka policja nie mogła nakłonić do współpracy polskich funkcjonariuszy, a braci "jako obywateli Polski nie dosięgało ramię niemieckiego prawa. Z czego wynika, że bracia Łakatosz mieli wysoko postawionych protektorów w Polsce. Zarówno wśród wymiaru sprawiedliwości, jaki organów ścigania, jak i najprawdopodobniej polityków. Cóż było ich na to stać. Jak opisywał kolejny niemiecki dziennik "Der Spiegel", "Hoss" wydawał w pałacach przyjęcia, na których gości zwoziły helikoptery, a czas umilały im koncerty piosenkarek i pokazy fajerwerków. Kupował liczne rezydencje, dzieła sztuki i drogie samochody, takie jak ferrari i porsche. W sieci można znaleźć gigantyczne rachunki z restauracji, a nawet zdjęcia choinki obwieszonej tysiącami dolarów. W 2007 roku "Hoss" został zatrzymany, jednak udało mu się kupić orzeczenie lekarskie o chorobie serca. Przez co biedaczek rzekomo nie mógł przebywać w areszcie. W 2014 roku, po ponad 10 latach śledztwa Łakatosz został zatrzymany w Warszawie. Przez siedem miesięcy przebywał w areszcie. Wtedy obiecał prokuratorowi układ, według którego miał dobrowolnie poddać się karze oraz złożyć obszerne wyjaśnienia na temat swojej działalności przestępczej. Dodatkowo miał dać poręczenie majątkowe w wysokości pół miliona złotych. Co ciekawe pieniądze miały trafić do śledczych jeszcze tego samego dnia w reklamówce. Prokuratura zgodziła się na jego propozycję i uchyliła areszt. Wtedy ten wycofał się z układu. Zażądał procesu i... zwiał na kolejne dwa lata. W czerwcu 2015 r. w związku z licznymi przestępstwami, do których dochodziło w Niemczech, Austrii i Szwajcarii został powołany międzynarodowy zespół śledczy składający się z policjantów CBŚP i polskich prokuratorów w Warszawie, a ze strony niemieckiej ich odpowiedników w Monachium. W ciągu niespełna 1,5 roku funkcjonariusze CBŚP we współpracy z policją niemiecką zatrzymali 22 osoby. Sam "Hoss" wpadł na początku lutego na warszawskiej Woli. Gdy wychodził z bloku policjanci Centralnego Biura Śledczego założyli mu kajdanki. Zostały mu wtedy przez prokuraturę przedstawione zarzuty oszustw mienia znacznej wartości, za co grozi do 10 lat pozbawienia wolności. Wtedy Arkadiusza Łakatosza uratowała sędzina Katarzyna Zaczek – Czech z Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa, która postanowiła niczym dobra mamusia pogłaskać cygańskiego oszusta po główce. Uznała bowiem, że oskarżony "ma chore serce i 300 tys. zł poręczenia wystarczy, żeby nie mataczył w śledztwie". Facet który jest zawodowym oszustem przez dwie trzecie swojego życia! A taką kwotą to on może się podetrzeć, bo mu na waciki nie starczy. - W ocenie sądu, z uwagi na nie kwestionowanie przez podejrzanego sprawstwa przypisywanych mu czynów, nie zachodzi obawa matactwa procesowego. Kwestia możliwości ustalenia i ujęcia pozostałych sprawców czynu jak i możliwości wpływania na podejrzanego na tok tych czynności, w ocenie sądu ma charakter czysto hipotetyczny w sytuacji, w której przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów, a pozostali współpodejrzani zostali ustaleni, zatrzymani i złożyli wyjaśnienia w sprawie. Niemniej jednak, godzi się podnieść, iż Sąd zastosował środek zapobiegawczy w postaci poręczenia majątkowego w kwocie 300 tys. złotych, która to kwota stanowić winna dostateczne zabezpieczenie przed podjęciem przez Arkadiusza Ł. bezprawnych działań zmierzających do mataczenia w sprawie czy innego bezprawnego utrudniania postępowania karnego. – czytamy w uzasadnieniu sędzi Katarzyny Zaczek – Czech z Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa. W czwartek 16 lutego sąd zdecydował, że podejrzany ma trafić do aresztu, przychylając się do zażalenia prokuratury na niearesztowanie mężczyzny przez sąd niższej instancji. Sąd ocenił, że zebrane dotychczas dowody wskazują na duże prawdopodobieństwo sprawstwa zarzuconych podejrzanemu czynów. Uznał też, że zachodzą wszystkie procesowe przesłanki uzasadniające areszt: obawa mataczenia, jak i obawa ucieczki lub ukrywania się. Rzeczniczka sądu podała wówczas, że sąd decydując o areszcie, podkreślał, że „Hoss” nie ma w Polsce stałego miejsca zamieszkania i był już wcześniej poszukiwany listem gończym. Zaznaczyła, że istotne jest też to, iż mężczyzna łamie nałożone na niego postanowienia sądu - miał pięć razy w tygodniu stawiać się na komisariacie, a zgłosił się zaledwie raz. Wówczas jego obrońca mec. Aleksander Emil Kowzan mówił wówczas, że jego klient nie stawia się na komisariacie ze względu na stan zdrowia. -Już w sobotę skierowałem do komisariatu usprawiedliwienie, że nie stawia się ze względu na stan zdrowia. Jest do dyspozycji, tutaj na miejscu, tylko ma poważne problemy z sercem wynikające z choroby wieńcowej. Usprawiedliwienie jest potwierdzone przez lekarza - opowiadał mecenas. Podczas gdy "Hoss" najprawdopodobniej był już bardzo daleko. W piątek 17 lutego wielkopolska policja otrzymała z sądu w Warszawie nakaz doprowadzenia podejrzanego do aresztu śledczego. Po południu podała, że funkcjonariusze, którzy mieli doprowadzić „Hossa” do aresztu, nie zastali go pod adresem wskazanym w wydanym przez sąd nakazie. - Policjanci starali się zrealizować polecenie sądu. Zjawili się pod adresem wskazanym w nakazie. Podejrzanego nie zastali, a członkowie rodziny nie wiedzą, gdzie on przebywa – mówił wówczas rzecznik wielkopolskiej policji. "Hoss" nie pojawił się nawet na pogrzebie swojej matki, żeby tylko nie zostać zatrzymanym. Cóż w liście gończym jest klauzula "Ostrzega się, że za ukrywanie poszukiwanego lub dopomaganie jemu w ucieczce grozi kara pozbawienia wolności do lat 5 (art. 239 par. 1 kk)". Szkoda, że to nie obejmuje sędziów, a wcześniej prokuratorów, dzięki którym Arkadiusz Łakatosz buja się po świecie śmiejąc z polskiego wymiaru sprawiedliwości. Szczególnie po tym jak Krajowa Rada Sądownictwa wszczęcia śledztwa ws. przekroczenia uprawnień przez stołeczny sąd w sprawie Hossa potraktowała "zagrożenie niezawisłości sędziowskiej związanych z działalnością prokuratury”.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną