O Ukrainie bez niedopowiedzeń

0
0
0
/

Ostry kryzys polityczny na Ukrainie niewątpliwie jest poważnym wyzwaniem dla polityki polskiej i jako taki zasługuje na poważną dyskusję. Niestety krótki komentarz opublikowany wczoraj przez portal rebelya.pl autorstwa Łukasza Kobeszki tego warunku nie spełnia.

 

Nie spełnia go ponieważ próżno w nim szukać odniesień do pełnej argumentacji zwolenników innego stanowiska niż jego własne. Wprost przeciwnie, Kobeszko wyciąga z całej kompozycji argumentów jeden element, by potem przeprowadzić błyskotliwy szturm na przeciwnika pod hasłem jego płytkości i „słabości intelektualnej”.

 

Jeśli nie rozpatrywać tego jako podszytej złą wolą manipulacji to niestety trzeba uznać za przejaw ignorancji tezę Kobeszki jakoby dyskurs środowisk narodowych w kwestii protestów na Ukrainie sprowadzał się wyłącznie do podkreślania ich neobanderowskich symbolicznych i ideologicznych afiliacji. Kobeszko dyskutuje nie tyle z realnymi adwersarzami lecz ze stworzonym na potrzeby jego krótkiego tekstu fantomem. Jest w tym zresztą podobny do wielu innych krytyków umiarkowanego i ograniczonego stanowiska w sprawie ukraińskiego konfliktu.


Fantom ma odgrywać rolę „polskich środowisk narodowych”. Już samo określenie adwersarza czyni enuncjacje Kobeszki nieco jałowymi, bowiem poza tym jakże ogólnym określeniem nie wskazuje on jako punktu odniesienia dosłownie ani jednej wypowiedzi czy tekstu, ani jednej osoby, nie odwołuje się do ani jednego cytatu. Być może gdyby to zrobił takie działanie wymusiłoby rzetelną dyskusję, odwołanie się do faktycznie istniejącego stanowiska politycznego. Bez tego tekst Kobeszki wygląda na napisany na kolanie z myślą o publicystycznym „przywaleniu” w określone środowisko polityczne, bądź na luźną impresję na podstawie pogłosek, przekazów z drugiej czy nawet trzeciej ręki.


Co pominął Kobeszko


Ponieważ identyfikuję się z tradycją myślenia o polityce reprezentowaną przez historyczny ruch narodowy a także dlatego, że wziąłem aktywny udział w dyskusji o sytuacji na Ukrainie zaś moje artykuły zostały raczej pozytywnie przyjęte przez współczesne „środowiska narodowe”, pozwalam sobie zabrać głos, przy okazji zaś dokonać pewnego podsumowania mojego stanowiska. Przy okazji zresztą odwołam się do poglądów realnych liderów środowisk oskarżanych przez Kobeszkę o „słabość poznawczą”, aby udowodnić miałkość jego krytyki.


Liczne symboliczne nawiązania do OUN-UPA wśród protestujących w Kijowie i innych miastach Ukrainy, a także ważna (jakościowo nie ilościowo) rola jaką ogrywają wśród nich zdecydowanie skrajne i szowinistyczne organizacje były istotnymi faktami podnoszonymi tak przeze mnie jak i przez innych krytyków apologetyki ukraińskiego ruchu protestacyjnego. Z pewnością jednak nie stanowiło to jedynej podstawy dla tej krytyki.


Już w pierwszych dwóch artykułach odpowiednio z 26 listopada i 3 grudnia uzasadniałem fałsz definiowania Wiktora Janukowycza jako polityka prorosyjskiego [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/4386-z-dziejow-polskiej-glupoty-politycznej ] wyszczególniając jego ważne posunięcia i przedsięwzięcia służące upodmiotowieniu Ukrainy wobec wschodniego sąsiada. Kwestia ta pojawiała się później często w komentarzach jednego z liderów Ruchu Narodowego Krzysztofa Bosaka, ale także komentatorów z zupełnie innych kręgów jak Piotr Maciążek.


Zwracałem uwagę na doraźny pragmatyzm decyzji Janukowycza o niepodpisywaniu umowy stowarzyszeniowej, bowiem takie warunki ekonomiczne jakie Unia Europejska zaproponowała Ukrainie, w obliczu polityki rosyjskiej oznaczały dla tej drugiej widmo gospodarczej katastrofy w miejsce obecnej chronicznej mizerii [ http://prawy.pl/z-zagranicy2/4348-zrozumiec-ukraine ]. Warszawski akademik i redaktor kwartalnika „Myśl.pl” Marian Szołucha wprost określił nie bez podstaw te warunki jako „neokolonialne” (w czasie debaty jaka odbyła się we Wrocławiu 15 stycznia). Jednocześnie konstelacja polityczna UE nijak nie stwarza jakiejkolwiek perspektywy eurointegracyjnej dla Ukrainy w możliwej do prognozowania przyszłości, co mocno podkreślał także Bosak w swoich wypowiedziach na własnym mikroblogu.


Uwzględniając to wszystko trudno zgodzić się z eksploatowanym przez entuzjastów ukraińskiego ruchu protestacyjnego dyskursem przedstawiającym to co dzieje się nad Dnieprem jako decydujące i ostateczne starcie mające zadecydować czy Ukraina będzie w UE czy w animowanym przez Władimira Putina Związku Celnym wraz z Białorusią i Kazachstanem.

 

Rozwój sytuacji potwierdza wręcz, że nawet w warunkach zaostrzającej się politycznej rywalizacji każącej sięgać po natychmiastowo dostępne zasoby – a takie proponuje właśnie prezydent Rosji nie zachód [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/4482-zachod-grozi-rosja-daje-pieniadze ] - Janukowycz nie zdecydował się na jakikolwiek krok instytucjonalizujący ukraińskie zaangażowanie w eurazjatycki projekt integracyjny, mimo zachęt i nacisków ze strony Moskwy.


A propos tej kwestii pisałem o tym, że ani ukraiński prezydent, ani oligarchowie stanowiący rzeczywistą elitę polityczną kraju nie są zainteresowani w takim zaangażowaniu dobrze wiedząc iż oznacza to supremację Moskwy i groźbę przeniesienia na Ukrainę rosyjskich wzorców relacji między władzą i wielkim biznesem. Zwrot ośrodka prezydenckiego w stronę wschodniego sąsiada jest natomiast, co podkreślałem, możliwy w przypadku dalszej eskalacji i jednostronnego zaangażowania polityków zachodnich, w tym polskich.

 

Jedno i drugie niesie bowiem bezpośrednie zagrożenie dla Janukowycza, nie tylko w sensie odpowiedzialności politycznej, co może skłonić ukraińskiego prezydenta desperackiego użycia przez niego takich środków represyjnych, które wywołają sankcje i faktyczną izolacją wobec państw UE [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/4441-pat-w-kijowie ]. Przed wzywaniem Ukraińców do „insurekcji” i huśtania ukraińską łodzią tak mocno aż zacznie nabierać wody na swoim profilu na Facebooku przestrzegał także inny lider RN Robert Winnicki. Co ciekawe podobną argumentacji używał chociażby Witold Jurasz – były dyplomata, którego wszak trudno podejrzewać o nacjonalistyczne uprzedzenia.


Zaznaczałem także, że eskalacja walki politycznej opozycji z obecnym obozem rządzącym nałożona na układ socjo-kulturowy Ukrainy może wywołać procesy dezintegracyjne [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/4803-ukraina-trzeszczy-w-szwach ] Taka groźba się zarysowała. Została jednak zażegnana, głównie zresztą wskutek uruchomienia przez oligarchiczne elity zwyczajowych mechanizmów przetargu politycznego, co zresztą falsyfikuje radykalne wizje przedstawiające wydarzenia na Ukrainie w kategoriach wielkiej rewolucji mającej dokonać całkowitej przebudowy systemu politycznego, w domyśle umożliwiającej natychmiastowe przyspieszenie procesu integracyjnego z UE.


Kończąc ten przegląd argumentacji krytyków polskiego jednostronnego zaangażowania w wewnątrz-ukraiński konflikt polityczny trzeba podkreślić, iż Kobeszko nie odniósł się w swojej „polemice” do żadnego z wymienionych poglądów.


Bałkańska analogia


Dla odmiany można zabrać się za krytykę jego twierdzeń. Po pierwsze czynione przezeń porównanie ukraińskiego ruchu neobanderowskiego i jego oddziaływania na ukraińską opinię publiczną z elitami chorwackimi, które z początkiem lat 90 proklamowały program niepodległości swojej republiki i w dodatku go zrealizowały jest fałszywe.


Franjo Tudman i jego obóz polityczny, mimo że ewidentnie nacjonalistyczny, nigdy nie pozwolili sobie na oficjalna gloryfikację ruchu ustaszów i kolaboracyjnego Niezależnego Państwa Chorwackiego z czasów drugiej wojny światowej. Niepodległa Chorwacja nigdy nie nawiązała do tradycji NDH, zaś używanie jego symboliki jest źle widziane a nawet karane. Nawiasem pisząc fałszem jest jakoby serbskie resentymenty względem niepodległościowych dążeń Chorwatów była koronkowym spiskiem serbskich komunistów rozgrywających „kartę ustaszów”. „Rewolucja brewion” z 1990 r., która ostatecznie doprowadziła do utworzenia Republiki Serbskiej Kajiny, była oddolnym odruchem lokalnych Serbów, który początkowo zaskoczył oficjalny Belgrad, więc o pod względem porównanie Kobeszki również jest trafieniem kula w płot.


Oczywiście tradycja ustaszów pulsowała podskórnie wśród Chorwatów i wybuchła w czasie wojny o niepodległość. Tylko fakt ten raczej przemawia na niekorzyść wywodów Kobeszki. Nietrudno zauważyć, że nie tylko wśród Serbów pojawiły się czarne charaktery wojen bałkańskich. Chorwaci również popełniali zbrodnie na ludności serbskiej i to na długo przed operacją „Oluja” i dokonali u finału zmagań jej masowego wypędzenia. Proces powrotu Serbów do tej pory nie jest zakończony – wróciło około 60 tys. spośród 250 tys. niegdyś zamieszkujących obecne terytorium Chorwacji.
 

Serbowie w Chorwacji są zmarginalizowani socjalnie, trudno też mówić o możliwościach pielęgnowania i wyrażania własnej tożsamości narodowej, skoro sam fakt pojawienia się nazw miejscowości pisanych cyrylicą wywołuje nasiloną agresję lokalnych Chorwatów. Dodajmy, że wszystko to mimo tego, że formalne przepisy stosunkowo dobrze zabezpieczają prawa serbskiej mniejszości. Bałkańska analogia, mimo że nieco wykrzywiona przez Kobeszkę, każe więc właśnie niepokoić się o los polskiej mniejszości na Ukrainie, w sytuacji gdy w ukraińskim ruchu protestacyjnym tradycja OUN-UPA nie jest obecna podskórnie, lecz całkowicie oficjalnie, a politycy opozycyjni płynący na jego fali są odpowiedzialni za urzędową gloryfikację tej tradycji w przeszłości.


Zresztą w tej kwestii nie trzeba odwoływać się do analogii. To Partia Regionów uchwaliła w 2012 roku ustawę językową, która zezwoliła mniejszościom narodowym, w tym Polakom, na wprowadzenie swojego języka narodowego jako drugiego urzędowego w każdej jednostce administracyjnej gdzie stanowią oni 10 proc. mieszkańców. Opozycja solidarnie ją kontestowała. To prezydent Janukowycz przekazał w 2012 r. nieruchomość we Lwowie na potrzeby Domu Polskiego z zasobów ministerstwa obrony.

 

Tymczasem władze miejskie zdominowane przez protestującą dziś na Majdanie Swobodę, przez ponad rok blokowały jego przekazanie polskim działaczom, zaś w lipcu zeszłego roku używały go nawet jako karty przetargowej wobec Sejmu RP pracującego nad uchwałą w sprawie kresowego ludobójstwa. Używały niestety z dużą skutecznością, by na koniec i tak nie wywiązać się w pełni z umowy, bowiem przekazały budynek z złym stanie technicznym i w dodatku w dzierżawę. Czyli inaczej niż to miało miejsce w przypadku Domu Ukraińskiego w Przemyślu wyremontowanego i przekazanego na własność Związkowi Ukraińców w Polsce jeszcze w 2011 r.


Wszystko to każe niepokoić się stosunkiem ukraińskiego ruchu protestacyjnego czy raczej polityków, którym może on przynieść wpływ na politykę państwa do mniejszości polskiej. Ze względu na logikę trudno zgodzić się z poglądem, że jeszcze mocniejsza legitymizacja tradycji OUN-UPA w życiu społecznym Ukrainy nie będzie miała wpływu na ten stosunek, chociażby pośredniego.

 

Chłodny wobec mniejszości narodowych stosunek tej tradycji, nawet jeśli dziś nie przybiera form przemocy fizycznej, jest oczywisty. I nawet jeśli wywiedziona z tej tradycji polityka w zamierzeniu jej promotorów będzie miała ostrze skierowane przeciw ludności rosyjskiej czy rosyjskojęzycznej, siłą rzeczy jej konsekwencje dotkną nie tylko jej ale wszystkich mniejszości. Rozumie to nie tylko polski Ruch Narodowy, ale i węgierski Jobbik, stąd właśnie wczorajsze wspólne oświadczenie obu organizacji w sprawie ukraińskiego kryzysu.


Targalski o cynizmie PiS


Poza wszystkim innym jest dużo hipokryzji w wyrzekaniu na to, że „środowiska narodowe”, ale przecież nie tylko one, bo można tu wpisać szeroką gamę nazwisk od księdza Isakowicza-Zaleskiego po Leszka Millera, naświetlały w sposób szczególny funkcjonowanie symboliki OUN-UPA i ugrupowań odwołujących się do ich tradycji w przestrzeni ukraińskich protestów.


Jest to naturalna reakcja na przemilczanie tych faktów przez większość polskich mediów, otwarcie kibicujących stronie opozycyjnej. Wyraźnie widać jak dyskurs zmienił się od zaprzeczania istnieniu takich tendencji na Majdanie, poprzez ich bagatelizowanie jako marginalnych, obecnie zaś prowadzona jest iście stachanowska robota polemiczna nad tłumaczeniem tych tendencji jako „tak naprawdę” nie groźnych dla Polski i Polaków. Kobeszko dzielnie bierze w niej udział.

 

Nie wiem czy czytał on inny materiał zamieszony przez rebelya.pl, w którym czołowy ideolog polityki wschodniej PiS Jerzy Targalski w nagłym przypływie szczerości przyznał, że partia ta perorując w zeszłym roku w Sejmie w sprawie upamiętnienia kresowego ludobójstwa w rzeczywistości cynicznie „nakręcała emocje wołyńskie licząc na 1,5 proc głosów środowisk kresowych”.


Na koniec warto odnieść się do ostatniej kwestii, związanej już nie tylko z tekstem Kobeszki. W przypływie polemicznej werwy, którą można w tych przypadkach poczytać za desperację, polscy zwolennicy ukraińskiego ruchu protestacyjnego, bardzo często odwołują się do szantażowania Moskwą wszystkich tych którzy pozostają krytyczni czy chociażby zdystansowani. Przybiera on różne formy: od sugerowania ordynarnej agenturalności po oskarżanie o wpisywanie się w politykę, czy chociażby narrację rosyjską.


Nie trudno zauważyć, że jest to „argument” bardzo szkodliwy bo mogący zabić wszelką dyskusję, szczególnie gdyby druga strona również rozpoczęła poszukiwanie agenturalnych powiązań interlokutorów. Ostatecznie jest coś niebywale niebezpiecznego dla myślenia o polityce w naszym kraju, kiedy polski interes narodowy w każdej sytuacji, w każdym czasie i miejscu usiłuje się definiować jako robienie wszystkiego na odwrót niż Moskwa.


To właśnie takie definiowanie zadań polskiej polityki doprowadziło do zdrady Polaków na Wileńszczyźnie kiedy to Rzeczpospolita pozwoliła na stłumienia przez Litwinów powołanego tam Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego. To właśnie imperatyw tworzenia antyrosyjskiej koalicji z kim się da spowodował to, że Rzeczpospolita zdradzała permanentnie przez następne 20 lat, biernie przyglądając się jak państwo litewskie zbudowało system instytucjonalnej dyskryminacji naszych rodaków. Czy tego samego chcemy na Ukrainie?
                                

Karol Kaźmierczak

fot. rebelya.pl


Tekst jest polemiką z: http://rebelya.pl/post/5559/kobeszko-antyukrainska-propaganda-a-rzeczywisto


© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

 

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną