Zakładnicy starych wiatraków

0
0
0
/

Z informacji poseł Anny Zalewskiej (PiS) wynika, że już w każdej gminie w Polsce toczy się procedura lokalizacji farm wiatrowych. Tymczasem wszyscy rolnicy, którzy podpisali umowy z firmami obsługującymi farmy wiatrowe, zostali uwięzieni na swojej własnej ziemi.

 

 

Bez zezwolenia inwestora nie wolno ani przekazać ziemi w spadku, ani obsiewać jej dowolnym gatunkiem roślin. Użytkowanie jej powinno bowiem przebiegać tak, aby uprawy nie przyciągały owadów, a co za tym idzie – ptaków. To jednak nie jedyny problem. - Firma się ubezpiecza, a dzierżawca gruntu nie. I jeżeli nie daj Bóg urwie się śmigło i uderzy w czyjś dom, co zdarzyło się na Podlasiu, konsekwencje cywilne i karne ponosi właściciel działki – tłumaczyła Anna Zalewska. - Jeżeli natomiast firma zbankrutuje, to rolnik zobowiązany jest uiścić podatek od nieruchomości – dodała.

 

Ponadto w sytuacji bankructwa inwestora rolnik może dochodzić swoich praw jedynie przed sądem kraju, z którego pochodził. Biorąc pod uwagę, że wszystkie przedsiębiorstwa zajmujące się lokalizacją farm wiatrowych pochodzą spoza Polski, nietrudno domyślić się, że praw tych nikt dociekał nie będzie, gdyż najzwyczajniej w świecie nie będzie go na to stać, aby np. wyjechać do Hiszpanii z tłumaczem, nająć dobrego adwokata i jeszcze opłacić dodatkowe koszty

 

Coraz więcej osób, w pobliżu domów których zlokalizowano elektrownie wiatrowe, zgłasza się do samorządów po odszkodowanie z tytułu utraty wartości mienia, które można sprzedać jedynie za wielokrotnie mniejszą kwotę niż była jego pierwotna wartość. - Zgodnie z polskim prawem, jeżeli gmina ulokuje na swoim terenie inwestycje, które spowodują utratę wartości nieruchomości, obywatel ma prawo otrzymać odszkodowanie. W wielu gminach już się zaczyna to dziać, chociaż u nas jest to proces nowy – zauważyła Zalewska.

 

Kolejną pułapkę stanowi umowa, zmuszająca rolnika do promowania – nawet wbrew przekonaniom - energii odnawialnej. W tej materii jest do dyspozycji inwestora o każdej porze dnia i nocy. Nieoficjalnie mówi się o mafijnych praktykach stosowanych wobec niepokornych – m.in. o nocnych wycieczkach w celu „przekonania” sprzeciwiającego się rolnika.

 

Farmy wiatrowe wcale nie są tak dochodowe, jak usiłuje to przedstawić propaganda lobbystów. W Niemczech wyprodukowanie 1 megawatogodziny wynosi 19 euro, podczas gdy w Polsce – 112 euro. Czyli wyprodukowanie 1 megawatogodziny w sposób konwencjonalny kosztuje ok. 180 zł., do którego dochodzi 270 zł zielonego certyfikatu, za co płaci każdy obywatel Rzeczypospolitej w rachunku uiszczanym za prąd. Tylko w 2012 r. Polacy za zielone certyfikaty zapłacili łącznie 4,5 mld złotych.

 

Podczas kiedy w Wielkiej Brytanii, czy innych krajach zachodnich rezygnuje się z farm wiatrowych, Polska przeżywa istny ich boom, absorbując zużyte turbiny. 90 proc. elektrowni wiatrowych w Polsce to są elektrownie pochodzące z zamykanych na Zachodzie farm wiatrowych i ponownie amortyzowane przy ogromnych nakładach finansowych. Na samych Mazurach ma powstać 1100 elektrowni wiatrowych, co całkowicie zniszczy nie tylko przyrodę, lecz również branżę turystyczną w tym regionie.

 

Jeżeli do tego dodamy poważne uszczerbki na zdrowiu mieszkających w pobliżu wiatraków ludzi, za które trzeba będzie zapłacić, okaże się, że instalując tego typu urządzenia nie tylko że nie oszczędzamy, ale jeszcze dopłacamy, ponosząc przy tym bardzo wysokie koszty społeczne.

 

Julia Nowicka

 

Na zdjęciu: farma wiatrowa w Kisielicach na Mazurach, fot. Monitor Inwestycji

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną