Jak RUSCY AGENCI zabijają dyskusję publiczną w Polsce

0
0
0
/

I bynajmniej nie chodzi mi o wyspecjalizowany wydział GRU czy FSB. Nawet te niezwykle sprawne struktury nie są bowiem w stanie tak skutecznie sparaliżować u nas dyskusji o sprawach polityki międzynarodowej jak sami Polacy.


 

„TYSIĄCE LUDZI PRACUJĄ W INTERNECIE DLA KREMLA Warto zwrócić uwagę także na fakt, że nie jest to tylko problem potomków komunistów, agentów resortowych dzieci. Od początku istnienia ruchu słowianofilskiego był on zdominowany przez Rosjan i ich akolitów. Dziś mieszanka słowianofilstwa z nacjonalizmem i neopogaństwem odwołującym się do religii Słowian jest jednym z bastionów wschodnch wpływów... Inne oblicze tego zjawiska to niektórzy epigoni (nie uczniowie) Dmowskiego. Chodzi o niektórych narodowców” mogliśmy przeczytać na profilu polskiego piosenkarza, znanego z występów na Majdanie i wsparcia dla majdanowej rewolucji.


„Ich wypowiedzi będą zmierzać do tego, aby niszczyć wspólny front przeciwko Moskwie. Pamiętajmy jednak, że agent nie wygląda i nie pisze jak agent. Będą to osoby pozornie walczące o wolność, historię, prawdę. Narodowcy, rzekoma prawica, rzekomo potomkowie zamordowanych przez UPA, bać może nawet rzekomi księża […]Nie będą to na pewno ludzie chwalący Rosję” – ostrzega ów piosenkarz. „Te hasła pojawiają się w różnych odmianach. Agenci starają się je ubrać w takie słowa, aby były wiarygodne.” Co robić? – „Dlaczego "nie dyskutuj"? - bo dyskusja nic nie da. Nie przekonasz agenta, że robi źle. Za to każda Twoja wypowiedź to okazja do kolejnego wypowiadania dalszych bzdur. Poza tym, każda odpowiedź powoduje, że post jest traktowany przez FB jako "bardziej ciekawy" i wyświetlany częściej i wyżej.”


Nie trudno zauważyć, że w kontekście tego apelu jako „agenturalne” można zakwalifikować wszelkie wypowiedzi i argumenty, dystansujące się wobec bezkrytycznego popierania obecnych ukraińskich władz, a tym bardziej bezwarunkowego angażowania Rzeczpospolitej w rozgrywkę na Ukrainie, bez oglądania się na jej realne uwarunkowania. Wszak jako „agenturalne” może potraktowane być, wedle owego przepisu na wykrywanie „ruskich agentów”, kwestionowanie moralnego wymiaru kontaktów Jarosława Kaczyńskiego z neobanderowską Swobodą czy zadawanie pytań o rzeczywisty efekt „majdanowej rewolucji”, która jak na razie osiągnęła tyle, że zamieniła jednych oligarchów u steru na drugich. Oba te przypadki są w nim literalnie wymienione.


Zaznaczyć trzeba, że rzeczony piosenkarz nie jest oryginalnym autorem owego histerycznego apelu, jedynie udostępnił go dzisiaj na swoim profilu na znanym portalu społecznościowym, zachęcając do dalszego jego propagowania swoich znajomych i fanów. Apel już krąży po Internecie podchwytywany przez wszystkich zagryzających paznokcie kibiców nowych władz Ukrainy, których zbiór zresztą w dużej mierze pokrywa się, ze zbiorem najbardziej oddanych zwolenników jednej z establiszmentowych partii opozycyjnych.


Nad spiskologią kolportowaną przez muzyka, przez niektóre media podnoszonego do rangi autorytetu, eksploatującego tekst anonimowego autorstwa można by jeszcze przejść do porządku dziennego. Jednak już następnego dnia poradnik „Jak rozpoznać agenta Moskwy na Facebooku?” opublikowała strona solidarni2010.pl. Na tym nie koniec – niedługo potem ową spiskologiczną ściągawkę udostępnił również profil Radia WNET.


Oczywiście Moskwa zgodnie z doktryną wojny sieciowej używa swoich dywersantów w infosferze wspartych przez odpowiednie programy do analizowania jej zawartości i moderowania reakcji na nią. Podobnie zresztą jak wszystkie inne mocarstwa, w tym również te rozgrywające obecnie kartę ukraińską przeciw Rosji. Niemniej, liczba sytuacji w jakich czytałem i słuchałem już oskarżeń o bycie „ruskim agentem” lub „pożytecznym idiotą”, liczba a przede wszystkim stanowisko ludzi wobec których takie oskarżenia się formułuje składnia mnie do poglądu, że polska wyobraźnia zdecydowanie wyprzedza i zatacza znacznie szarsze koła niż złowrogi zmysł funkcjonariuszy GRU i wszystkie rosyjskie służby razem wzięte.


Podły atak na księdza Isakowicza-Zaleskiego


Jeszcze trudniej zignorować obrzydliwy atak jaki przypuścił na księdza Isakowicza-Zaleskiego Tomasz Sakiewicz – będący wszak redaktorem naczelnym „Gazety Polskiej” i wodzem całej medialnej sieci wokół niej zbudowanej. Pięć dni temu Sakiewicz w końcu ustosunkował się do nagłośnionego faktu wstrzymywania artykułów księdza, do niedawna jeszcze współpracownika jego redakcji.


Swojego niedawnego współpracownika Sakiewicz określił jako „jednego z niewielu Polaków, którzy może nieświadomie, ale jednak stanęli po stronie Moskwy”. Publicystykę księdza zwracającego uwagę na rolę ukraińskich szowinistów w ruchu protestacyjnym, który ostatecznie przejął władzę w Kijowie określił jako przysparzanie „takich cierpień i nieszczęść jakie niesie agresywna propaganda Moskwy” łaskawie deklarując, że będzie się za księdza modlił w intencji jego sumienia.


Biorąc pod uwagę jak wiele uwagi ksiądz Isakowicz-Zalewski poświęcał skomplikowanemu kontekstowi politycznemu w swojej, prowadzonej z pozycji obrony moralnych zasad, krytyce, jak bardzo ważył różne racje – w przeciwieństwie do redakcji „Gazety Polskiej” ukazującej wydarzenia ukraińskiego kryzysu w poetyce „Gwiezdnych Wojen”, trzeba zrozumieć agresję Sakiewicza jako dążącą po prostu do wykluczenia z dyskusji kogoś kto zaprezentował odmienny od jego własnego pogląd. Jest to agresja kogoś kto sprowadził się do roli prasowego politruka pilnującego „jedynie słusznej linii”, przeciw komuś kto nie tylko ośmielił się od tej linii odchylać, ale kto w dodatku może jawić się tak jako autorytet antytotalitarnej opozycji, jak i szczególny świadek dziedzictwa kresowej historii. Oba te aspekty cechujące postać księdza Isakowicza-Zaleskiego czyniły go szczególnie niewygodnym interlokutorem w kwestii ukraińskiego kryzysu. Dlatego też Sakiewicz nie podjął realnej dyskusji, po prostu spotwarzył kapłana.


Jednocześnie trzy dni temu na portalu fronda.pl ukazał się bezpardonowy atak na jedyne środowisko polityczne, które podobnie jak ksiądz Isakowicz-Zaleski pozostawało sceptyczne wobec ukraińskiego ruchu protestacyjnego i pytało o realne konsekwencje jakie może wywołać eskalacja wewnątrz-ukraińskiego konfliktu. W artykule „Ruch Narodowy zawsze wierny… Moskwie?” jego autorka Agata Bruchwald napisała, inaczej niż w tytule już bez znaków zapytania, że nadmienione środowisko „podlizuje się Putinowi”.


Niestety poza zapytaniem dwóch przedstawicieli ONR, zawartym w oficjalnym liście tej organizacji do ministra spraw zagranicznych RP , o tym jak zamierza on w sytuacji destabilizacji Ukrainy chronić tamtejszą mniejszość polską, co trudno kwalifikować w kategorii podlizywania się komukolwiek, Bruchwald nie przytacza dosłownie żadnej wypowiedzi czy działania przedstawicieli RN lub składających się nań organizacji, które można by odczytywać jako wspierające politykę rosyjską na Ukrainie. Jedyne prorosyjskie deklaracje jakie przytacza to te wychodzące ze środowisk i stron internetowych nijak z Ruchem Narodowym niezwiązanych (neon24.pl, kronikanarodowa.pl) w tym anonimowych profili z facebooka.


Poza tym powiela kłamliwą, prostowaną wielokrotnie informację jakoby nieżyjący już Bohdan Poręba miał być „zaproszonym” gościem ubiegłorocznego kongresu RN. Pani Bruchwald najwyraźniej nieco przestraszyła się samodzielnego brania odpowiedzialności za własne słowa, bo po jakimś czasie, obok jej własnego pod artykułem pojawiło się drugie nazwisko – Tadeusza Grzesika. Przestraszyła się też sama redakcja portalu, która wczoraj późnym wieczorem zamieściła sprostowania informujące, że Poręba jednak nie był żadnym „zaproszonym” gościem na zjeździe narodowców.


Kto potrzebuje wroga?


Ruch Narodowy jest permanentnie atakowany jako „rosyjska agentura wpływu” przez samą redakcję „Gazety Polskiej Codziennie”. Nie ma tygodnia by narodowców nie kwalifikował w tych kategoriach któryś z głównych publicystów dziennika – werbalne wypady popełnia a to Piotr Lisiewicz, a to Jakub Pilarek, Jerzy Targalski czy Dawid Wildstein – to już redakcyjny standard.


Śledząc te nie mające wiele wspólnego z rzetelną dyskusja, prasowe denucjacje, nie można oprzeć się wrażeniu, że w gruncie rzeczy nie o Ukrainę tu chodzi. Odmowa merytorycznej dyskusji, retoryka wrogiego agenta („potrzeba wroga” woła w swoim sobotnim artykule Dawid Wildstein) czy poputczika jest eksploatowana, jak się zdaje, nie tylko i nie przede wszystkim w imię ukraińskiej krucjaty, ale w ordynarnej walce o elektorat. Walce w imieniu polityka, którego nazwisko dziennik Sakiewicza odmienia przez wszystkie przypadki od chwili swojego powstania – czasem pod pretekstem wspomianania jego tragicznie zmarłego brata.


Polityk ów rozsiadłszy się wygodnie w fotelu „jedynie słusznego” prezesa „obozu niepodległościowego” czy „polskiego prawicy”, choć zaczynał swoją karierę jako samookreślony „centrowiec”, musi zawzięcie strzec legitymacji do przewodzenia tym masom uczciwych patriotów, którzy z tymi pojęciami się identyfikują. A ponieważ zachodziło wyraźne ryzyko, że mogą się oni zidentyfikować także z autonomicznym autorytetem księdza Isakowicza-Zaleskiego bądź co gorsza z nowym środowiskiem politycznym trzeba było działać. Odsiecz prasowej kawalerii przyszła w samą porę i to zaiste jak próba stratowania wszelkich zgłaszających zdanie odrębne, czy chociażby zgłaszających wątpliwości.


Bez względu jednak nad cynizm politycznej gry politycznych aktorów, którzy przecież nie robią nic czego nie robiliby od kilku lat, nasuwa się refleksja, że mamy do czynienia z niszczeniem debaty publicznej w Polsce. Jak bowiem dyskutować, gdy wzywa się do niedyskutowania z domniemanymi agentami, a za znamię agenturalności wystarczy właśnie wyrażony alternatywny pogląd?


Jak dyskutować o kluczowych zagadnieniach polityki zagranicznej i interesu narodowego, gdy publicysta „Gazety Polskiej” w artykule o znamiennym tytule „Potrzeba rusofobii” właśnie z wrogości wobec Rosji usiłuje uczynić aprioryczną zasadę polskiej polityki czy nawet polskiej tożsamości? Jak poruszać się w obrębie logiki gdy polityk uchodzący za eksperta od Ukrainy, polski poseł do Parlamentu Europejskiego zauważając ewidentny fakt, że „pakują Polskę w rolę głównego kraju, który walczy o sankcje przeciwko Rosji, których, z góry wiadomo, nie będzie. Wychodzimy na takich świrów, którzy na końcu rozbiją sobie nos o ścianę” natychmiast uzupełnia to apelem o kontynuowanie "świrowania" w postaci wezwania "Powinniśmy się domagać od Niemiec wsparcia dla Ukrainy, jak było obiecane, a nie połowy z tego"?


Tego typu frazeologia w dłuższej perspektywie anuluje możliwość realnej dyskusji także o zagrożeniach związanych z polityką Rosji oraz o takiej reakcji na nie która nie przynosiłaby nam więcej strat niż zysków. Niestety trzeba zauważyć, że cyniczny, wykluczający dyskurs, uskuteczniany przez niektóre media może z jakim takim powodzeniem funkcjonować na gruncie głębokich kompleksów gnębiących nasz establishment i niestety także część społeczeństwa.


Postkolonialny kompleks


Wykwitem swoistego polskiego kompleksu jest ideologia giedroyciowska będąca paliwem dla obecnej histerii i jej racjonalizacją. Kompleks ten ma wszelkie cechy kompleksu postkolonialnego – nieprzepracowanej traumy obcego panowania, która na przemian jest spychana do podświadomości przez obóz polityczny spod znaku „wybierania przyszłości” i wywoływana niczym upiór przez tych o mentalności zbuntowanego niewolnika. Kompleks ten jest zarazem blokadą uniemożliwiającą nam wyobrażenie siebie samych jako zupełnie autonomicznego podmiotu (w oderwaniu od rosyjskiej czy jakiejkolwiek innej antytezy) a co zatem idzie zdefiniowanie swojej interesu jako zupełnie partykularnego względem interesów innych i przedsięwzięcie realnie suwerennej polityki. Będziemy do niej zdolni tylko wtedy gdy nie będziemy już ani rusofobami, ani rusofilami.
                                

Karol Kaźmierczak

fot. sxc.hu


© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

 

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną