Jak podżegano do agresji na Jugosławię

0
0
0
/

Polscy politycy i media biją dziś na alarm przed moskiewskim imperializmem z powodu aneksji Krymu. Mało kto chce pamiętać, że pierwszy raz w nowej, post-zimnowojennej Europie pogwałcono zasadę nienaruszalności granic suwerennego państwa piętnaście lat temu. 24 marca 1999 r. państwa NATO rozpoczęły bombardowania Jugosławii.

 

Polskie elity i media przyłożyły rękę do tamtej agresji i do dziś nie potrafią przyznać się do błędu. Dowodem tego jest fakt pojawienia się ostatnio komentarzy i artykułów w mediach najbardziej krytycznych wobec polityki rosyjskiej, jednocześnie chętnie jeszcze dziś broniących agresji na Jugosławię jako czegoś rzekomo nieporównywalnego. Z tej okazji przytoczono całą litanię oskarżeń, którymi dziennikarze, czy to w swojej złej woli czy to ignorancji, żonglowali niegdyś przez miesiące poprzedzające agresję przeciw Jugosławii wpisując się w plan elit zdobycia społecznego przyzwolenia dla działań militarnych.

 

Siła propagandy

 

W krajach zachodnich, przede wszystkim Francji i Niemczech, gdzie media odegrały równie haniebną, bo zaprzeczającą ich podstawowej informacyjnej misji, rolę podżegaczy, już rok czy dwa po wojnie rozkwitła dyskusja demaskująca kłamstwa, jakich użyto dla legitymizacji jej rozpoczęcia. Tymczasem wielu polskich publicystów dalej brnie w manipulacje i kłamstwa. Dalej podtrzymuje narrację jakoby bombardowania NATO miały być jedynym sposobem na uniknięcie rzekomej kampanii czystek etnicznych organizowanych przez władze Jugosławii w celu całkowitej eliminacji rzekomo bezbronnej i pokojowo nastawionej ludności albańskiej.

 

Carl Savich w pracy „War, Journalism and Propaganda: An an lysis of Media Coverage of the Bosnian and Kosovo conflict” zebrał wszystkie takie określenia, których używały zachodnie media głównego nurtu w ciągu okresu bezpośrednio poprzedzającego interwencję NATO i w czasie jej trwania. Posługiwały się one określeniami: agresorzy, mordercy, najeźdźcy, zbiry, gwałciciele, degeneraci, rzeźnicy, komuniści, bolszewicy, staliniści, faszyści, naziści.  

 

Eksponowano rzekomy skrajny, morderczy szowinizm upodobniający Serbów, a co najmniej funkcjonariuszy Federacyjnej Republiki Jugosławii do nazistów. 14 maja 1999 r. w magazynie transmitowanym przez brytyjską telewizję BBC jej dziennikarz Jeremy  Paxman nawoływał do przeprowadzenia „po wojnie” na obszarze tego państwa „denazyfikacji”.


Ton nadawali zachodni politycy i wojskowi co było zresztą o tyle oczywiste, że dziennikarze ograniczali się do spijania oficjalnych komunikatów przekazywanych im przez rzecznika NATO Jamie Shea i sekretarza generalnego Solanę w sztabie sojuszu w Brukseli. W Kosowie było obecnych zaledwie kilku zachodnich korespondentów. „Dziennikarze i służby prasowe NATO żyją w symbiozie […] świat musi wiedzieć, że operacja rozwija się zgodnie z planem” pisał 29 marca 1999 r., w sposób kompromitujący z punktu widzenia standardów dziennikarstwa, korespondent „Gazety Wyborczej”. W tym przypadku wiernie opisywał rzeczywistość.


Ogłaszając 23 marca 1999 r. rozpoczęcie agresji prezydent Clinton jako źródło problemów wskazał „trwające dziesięć lat próby zdobycia dominacji w byłej Jugosławii przez przywódcę Serbii”, „jego dążenia do zmiażdżenia ludzi innej narodowości i religii” oraz „tłumienie autonomii Kosowa”. Mówił, iż w wielu wsiach „serbska policja wyciąga z domów mężczyzn, stawia ojców i synów pod ścianą i z zimną krwią rozstrzeliwuje”, „uderza w bezbronnych ludzi”. Sytuację porównał do ludobójstwa.


Z kolei ówczesny niemiecki minister obrony Rudolf Scharping twierdził cztery dni po rozpoczęciu nalotów, że jugosłowiańskie władze zorganizowały na przedmieściu Prisztiny obóz koncentracyjny dla Albańczyków w którym miały przetrzymywać 100 tys. z nich. Twierdził, że serbscy strażnicy grają tam w piłkę nożną odciętymi głowami swoich więźniów i wyrywają płody ciężarnych kobiet. W rzeczywistości nigdy nie potwierdzono aby jugosłowiańskie służby zorganizowały jakikolwiek obóz koncentracyjny.


5 kwietnia przedstawiciel Departamentu Stanu USA informował, że w Kosowie zginęło pół miliona cywilów. Podawano jeszcze wyższe liczby uchodźców, mające rzekomo osiągać pułap 800 tys. (według spisu z 1991 r. Kosowo zamieszkiwało 1,7 mln mieszkańców). Jak było w rzeczywistości?

 

Kontekst historyczny

 

Kosowo było co najmniej od stulecia miejscem konfliktu między dwiema grupami narodowościowymi. W toku tureckiej okupacji od 1459 r., wraz z eksodusem Serbów spod władzy islamskiego imperium przeciwko któremu kilkukrotnie oni powstawali, dawna kolebka ich średniowiecznego państwa stawała się w coraz większej proporcji zamieszkana przez zislamizowanych Albańczyków. W przedwojennej monarchicznej Jugosławii próbowano kolonizować Kosowo, co tylko wzmogło wrogość Albańczyków. Ci ostatni masowo kolaborowali w czasie drugiej wojny światowej z włoskim i niemieckim okupantem, także poprzez dokonywanie zbrodni na ludności serbskiej.


W nowej socjalistycznej Jugosławii, odwrotnie niż w przedwojennej, zasadą była bardzo liberalna polityka narodowościowa, definiowano ją wręcz określaniem „czym słabsza Serbia tym silniejsza Jugosławia”. W istocie, komunistyczne władze starały się czynić koncesje na rzecz różnych grup narodowych i etnicznych w kraju najczęściej kosztem właśnie tej największej. Dość wspomnieć, że Tito nie pozwolił po 1945 r. powrócić do Kosowa około 90 tys. wypędzonym w czasie wojny Serbom, mało tego przyjął na obszar Kosowa 70 tys. imigrantów z sąsiedniej Albanii.


Serbska republika w ramach federacyjnego państwa była jedyną, w której wydzielono jednostki drugiego rzędu w postaci autonomicznych prowincji: Wojwodiny (liczna grupa ludności węgierskiej) i właśnie Kosowa. Po uchwaleniu w 1974 r. nowej konstytucji Jugosławii zwierzchność Serbii nad teoretycznie podległymi jej jednostkami autonomicznymi była już iluzoryczna, zajęły one w praktyce podobną pozycję co republiki. Dość wspomnieć, że autonomiczne prowincje mogły zmieniać swojej prawa zasadnicze bez żadnej konsultacji z Belgradem, tymczasem zamiana konstytucji Republiki Serbii wymagała akceptacji z ich strony.


Bardzo daleko posunięta niezależność Kosowa, łącznie z prawem do zawierania różnego rodzaju umów z podmiotami zagranicznymi, z którego Prisztina chętnie korzystała dla zacieśniania relacji z Albanią, nie zaspokoiły oczekiwań dominujących w niej Albańczyków. Pierwsze masowe protesty wybuchły w Kosowie jeszcze w 1967 r. Trzeba podkreślić, iż często nie ograniczały się one do postulatów dalszego rozszerzenia samodzielności prowincji ale nasycone były hasłami antyserbskimi. Po 1981 r. doszło do znacznego zaognienia stosunków między-etnicznych w prowincji. To Albańczycy byli stroną agresywną. Wyraźnie liczniejsze pobicia, dewastacje mienia a nawet zabójstwa, wielu Serbów skłaniały do wyjazdu. W latach 1968-1988 Kosowo opuściło około 200 tys. Serbów. Z 410 do 670 wzrosła liczba miejscowości w której nie mieszkał ani jeden Serb.


Kryzys ekonomiczny w sytuacji którego bogatsze republiki nie mogły sobie pozwolić na tak hojne jak kiedyś dotowanie ubogiej prowincji a także secesja Słowenii i Chorwacji jeszcze bardziej pobudziły separatyzm Albańczyków, który przejawiał się także agresją wobec ludności serbskiej. Władze Serbii zareagowały znacznym ograniczeniem kompetencji autonomicznej legislatywy Kosowa. W odpowiedzi na to jego albańscy członkowie 2 lipca 1990 r. proklamowali swoją prowincję odrębną republiką i przystąpiły do tworzenia podziemnych struktur administracyjnych.


W warunkach trwających gwałtownych demonstracji ulicznych Belgrad zdecydował się w 1991 r. wprowadzić bezpośrednie rządy nad Kosowem, tyle że wbrew szerzonej propagandzie, była to reakcja na działania separatystyczne Albańczyków a nie przejaw apriorycznego anty-albańskiego nastawienia.


Podziemne struktury tych ostatnich w 1992 r. proklamowały niepodległość Kosowa. W tym roku swoje istnienie ujawniła także Wyzwoleńcza Armia Kosowa (UÇK), która rozpoczęła metodami zbrojnymi walkę o oderwanie Kosowa od ówczesnej Jugosławii. Podkreślić trzeba, że UÇK imała się także metod terrorystycznych (podkładanie bomb, atakowanie cywilów, w tym Albańczyków lojalnych wobec władz).

 

Nieustępliwość Belgradu?

 

Czołowym motywem mającym usprawiedliwić agresję przeciw Jugosławii miała być rzekoma nieustępliwość jej władz wobec Albańczyków. Tymczasem w pierwszej połowie lat 90 serbskie władze obserwowały budowanie podziemnych struktur i separację etnicznych społeczności stosunkowo biernie. Właściwie nie przeszkadzały one w przeprowadzeniu nielegalnych wyborów do podziemnego albańskiego parlamentu w  maju 1992 r.


Ostrzejsze środki podjęły dopiero w 1998 gdy znacznie wzrosła aktywność zbrojna UÇK co wiązało się z faktem, iż otrzymała ona znaczne ilości uzbrojenia z pogrążonej w politycznym chaosie, po przewrocie politycznym roku poprzedniego, Albanii. Według szacunków UÇK w czerwcu 1998 r. kontrolowała około 35% obszaru Kosowa. Trudno by jakiekolwiek władze suwerennego państwa mogły sobie na to pozwolić toteż w tymże roku rozpoczęły się masowe operacje specjalnych oddziałów jugosłowiańskiej policji a potem wojska.


Prawda jest taka, że mocarstwa zachodnie przymierzały się ataku na Jugosławię już wtedy. Już 8 marca 1998 r. sekretarz stanu Madelaine Albright oraz minister spraw zagranicznych Niemiec Klaus Kinkel wzywali do podjęcia działań przeciw „reżimowi w Belgradzie”. W czerwcu tego roku sztab NATO miał już gotowe kompletne plany ataku lotniczo-rakietowego na Jugosławię.


Wbrew narracji zachodnich mediów prezydent Slobodan Miloszević był raczej ustępliwy. W maju zgodził się na spotkanie z delegacją podziemnych struktur albańskich z Ibrahimem Rugovą na czele co było znacznym ustępstwem politycznym. Gdy w drugiej połowie roku zaczynała się wzmagać presja zarówno zachodnich polityków jak i mediów (w sierpniu niemieckie, austriackie i włoskie dzienniki, za nimi „Gazeta Wyborcza”, podały całkowicie wyssaną z palca informację o rozstrzelaniu w Kosowie 567 osób w tym 430 dzieci) Miloszević zgodził się na umiędzynarodowienie kwestii kosowskiej.


15 października zgodził się na daleko idące ustępstwa w umowie zawartej z Richardem Holbrookiem wysłannikiem Clintona – to jest na wycofanie specjalnych oddziałów policji i wojska, loty obserwacyjne NATO nad prowincją, wpuszczenie Misji Weryfikacyjnej OBWE pod całkowitą kontrolą amerykańską. Wykorzystała to natychmiast UÇK, wówczas rozbita, na skraju klęski. Natychmiast wtargnęła tam z pogranicza Albanii w dodatku z nowym arsenałem nowoczesnego uzbrojenia niewiadomego pochodzenia.


Od stycznia 1999 r. nastąpiła eskalacja walk powodująca również straty wśród cywilów. Misja Weryfikacyjna OBWE pod kierownictwem Williama Walkera jako winnych wskazywała oczywiście wyłącznie władze i służby jugosłowiańskie. Szczytem kampanii dezinformacji było oskarżenie ich o rozstrzelanie 45 cywilów w Raczaku 15 stycznia 1999 r. Walker wysunął je bez przeprowadzenia żadnego profesjonalnego śledztwa (w tym autopsji). Dziś wiemy już, że „masakra w Raczaku” była inscenizacją.


Pod jawną groźbą zbrojnego ataku władze Jugosławii zgodziły się na rozwiązanie sprawy Kosowa na konferencji w Rambouillet, która rozpoczęła się 6 lutego 1999 r. Już 5 dni po jej rozpoczęciu delegacja jugosłowiańska zaakceptowała dość trudne dla niej warunki związane z natychmiastowym wycofaniem sił bezpieczeństwa, ustalenie trzyletniego okresu przejściowego dla wypracowania rozwiązania politycznego kwestii Kosowa, amnestię dla członków UÇK i kontrolę nad całym procesem ze strony OBWE. Niemniej zakładały one poszanowanie integralności terytorialnej Jugosławii.


Jednak już w końcowej fazie konferencji za sprawą Madelaine Albright pojawił się „Aneks B” do umowy, który zakładał iż oddziały NATO będą mogły funkcjonować na zasadach właściwym siłom okupacyjnym na terenie nie tylko kosowskiej prowincji ale całej Jugosławii. Miloszević odrzucił taki zapis i całą umowę. Droga do wojny stanęła otworem.

 

Interwencja humanitarna?

 

Bazując na rozpętanej kampanii propagandowej określono agresję jaka rozpoczęła się 24 marca jako „interwencję humanitarną”. Miało to znaczenie o tyle, że atak na suwerenne państwo odbył się bez legitymacji ONZ, był złamaniem podstawowych norm prawa międzynarodowego.


Jego głośno reklamowane przesłanki były fałszywe. Poza parawanem oficjalnych wypowiedzi polityków dla mediów wystarczy zajrzeć do oficjalnych dokumentów organów państw NATO. Według dokumentu niemieckiego MSZ z 19 marca, cytowanego przez prof. Waldenberga („Rozbicie Jugosławii 2005), szacowało ono liczbę uchodźców z Kosowa pozostających bez dachu nad głową na około 2 tysiące osób. Zauważono także, że proporcjonalnie uciekło więcej Serbów niż Albańczyków – według niemieckiego ministerstwa 90% wiosek zamieszkanych przez Serbów zostało opuszczonych. Prawdziwy eksodus rozpoczął się dopiero po rozpoczęciu nalotów. Warto wszakże zaznaczyć, że jedynymi którym nowi panowie Kosowa nie pozwolili powrócić było około 100 tys. Serbów którzy uciekli w czasie konfliktu.


W pierwszym kwartale 1999 r., w tym samym czasie gdy przez zachodnie media przetaczała się kampania oskarżeń pod adresem władz i służb Jugosławii, ministerstwo spraw zagranicznych Niemiec wysyłało do niemieckich sądów administracyjnych informacje w związku z rozpatrywanymi przez nie sprawami o przyznanie prawa czasowego pobytu przybyszom z Kosowa.


Cytuje je w swojej monografii Łukasz Szurmiński („Mechanizmy propagandy. Wizerunek konfliktu kosowskiego w publicystyce” 2008). „Nawet w Kosowie nie można wiarygodnie stwierdzić wyraźnego prześladowania politycznego związanego z albańską przynależnością etniczną” (informacja dla sądu w Trewirze z 12 stycznia). „Nie istnieją wystarczające dowody na istnienie ze strony serbskiej tajnego programu ani też choćby milczącej zgody na likwidowanie ludności albańskiej, na wypędzanie jej ani też na jej szczególne prześladowanie” (informacja dla Wyższego Sądu Administracyjnego w Münster z 24 lutego). „Reporty Ministerstwa Spraw Zagranicznych z 6 maja, 8 czerwca i 13 lipca […] nie dają podstaw do wyciągnięcia wniosku, że etniczni Albańczycy z Kosowa są jako grupa przedmiotem prześladowań (orzeczenie Bawarskiego Sądu Administracyjnego z 29 października 1998 r.). Media niemieckie niezwykle aktywne w epatowaniu rzeczywistymi bądź domniemanymi okrucieństwami działań armii jugosłowiańskiej jeszcze przez wiele miesięcy nie poświęcały szczególnej uwagi tym oficjalnym dokumentom organów własnego państwa.


W listopadzie 2000 r. sam Trybunał haski określił liczbę ciał odkrytych w Kosowie po konflikcie w latach 1998-1999 na około 4 tys. osób przy czym jest łączna liczba poległych z obu stron walczących i cywilów. Nigdy nie znaleziono masowych grobów o rozmiarach o jakich mówili zachodni politycy i media przed rozpoczęciem ataku.


Same bombardowania NATO spowodowały śmierć 504 cywilów w tym 88 dzieci (według sądu w Belgradzie). Według ówczesnych władz Jugosławii straty materialne zamknęły się w kwocie około 100 miliardów dolarów, serbskie środowiska opozycyjne podawały znacznie mniejszą choć i tak ogromną wartość 30 miliardów dolarów.


Według włoskiego autora Marcona w samej Serbii zniszczono 61 mostów i 121 fabryk nierzadko w ogóle nie mających żadnego związku z jakimikolwiek potrzebami sił zbrojnych. Osobnym zagadnieniem pozostaje stosowanie przez NATO amunicji ze zubożonym uranem, oraz bombardowania zakładów chemicznych, co w kilku miejscach doprowadziło do katastrofy ekologicznej i skutków groźnych dla zdrowia i życia lokalnych populacji (np. zakłady w Panczewie).  Do tej pory brak jednoznacznych ustaleń czy wzrost zachorowań na nowotwory w tych rejonach ma związek jedynie ze skażeniem toksynami czy także faktem użycia przez NATO pocisków ze zubożonym uranem.

 

Jak kłamano w Polsce

 

Na łamach tygodnika „Wprost” Janusz Bugajski, kierujący w 1999 r. Instytutem Europy Wschodniej przy Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, określał Jugosławię jako państwo „neofaszystowskie i neokomunistyczne” zarazem, które musi poddać się „denazyfikacji i dekomunizacji”. W marcowym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jim Hooper twierdził, że „serbski nacjonalizm jest jednym z najbardziej agresywnych na świecie – znam tylko kilka równie groźnych” nie podając przy tym żadnych punktów odniesienia dla swojej klasyfikacji „groźności”.


Tygodnik „Wprost” bezkrytycznie cytował w czasie nalotów opinię chorwackiego działacza społecznego Zvonimira Cicak: „To co się dzieje w Serbii jest klasycznym nazizmem. I jeśli chce się go [Miloszevicia] zatrzymać trzeba wprowadzić tam wojska lądowe”. Na łamach tego samego tygodnika w marcu 1999 r. Jarosław Giziński pisał „Eksplozje pierwszych bomb zrzucanych z natowskich samolotów Serbowie potraktowali jako sygnał do ostatecznego rozwiązania kwestii albańskiej” używając jednoznacznie kojarzącego się ze zbrodniami III Rzeszy określenia.


29 marca „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł „Jak dzikie zwierzęta” – określono tak serbskich funkcjonariuszy i był to cytat z wypowiedzi przywódcy UÇК Hasima Thaciego. Autor uznał bowiem za stosowne oprzeć swój artykuł o rzekomym rozstrzelaniu przez jugosłowiańskich policjantów kilkuset Albańczyków wyłącznie na twierdzeniach środowisk albańskich separatystów. Informacji podanych przez ten dziennik nigdy nie potwierdzono.  Podobny ton i tendencję do wykorzystywania niesprawdzonych pogłosek przekazywanych tylko przez jedną ze stron konfliktu miały filmowe relacje przygotowywane przez Waldemara Milewicza dla TVP.


Jakby mało było porównań do nazizmu i holokaustu dopuszczano się wprost pejoratywnego etykietowania Serbów jako narodu. W artykule opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej” w sierpniu 1999 r. Andrzej Mandalian pisał, że „psychopaci nie wszędzie dochodzą do władzy z tak dziecinną łatwością. Zdarza się to jedynie w społeczeństwach chorych”.

 

Polski rząd wiosną 1999 r. poparł oficjalnie atak NATO. Ówczesny minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek przedstawiając to stanowisko Sejmowi RP 8 kwietnia powielał narrację o „czystkach etnicznych”, „zbrodniach na obywatelach własnego państwa” i „odrzucaniu kompromisu” przez władze Jugosławii. Nie potrafił w jasny sposób odpowiedzieć na gruncie jakich przepisów prawa międzynarodowego broni się decyzja o ataku militarnym na suwerenne państwo. Snuł jedynie niejasne ideologiczne rozważania o prawach człowieka, które miały być w tym przypadku, według jego arbitralnej opinii, ważniejsze od suwerenności państw.


Stanowisko to poparły wówczas wszystkie siły polityczne, poza Polskim Stronnictwem Ludowym. Polityczne wotum separatum zgłosiło wówczas kilku posłów SLD i Jan Łopuszański. Dziś gdy doświadczamy poczucia zagrożenia związanego z zakwestionowaniem integralności terytorialnej jednego z naszych sąsiadów warto by nasze elity zrobiły rachunek sumienia za swoją postawę sprzed piętnastu lat. Czytając wszakże niektóre publicystyczne głosy można odnieść wrażenie, że to płonna nadzieja.

 

Karol Kaźmierczak

 

Na zdjęciu: skutki bombardowań Belgradu w 1999 roku. (Wikimedia Commons)

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną