Charyzmatycy

0
0
0
/

Pamiętam Franciszka - mówił, że dawniej strasznie chlał... przepraszam za takie słowo, ale to podobno nie było już nawet picie… Przez wiele lat żył pijąc. Pod koniec życia został tercjarzem franciszkańskim. Siedziałam sobie u niego w pokoju, w przytułku dla bezdomnych. Z jego ogromnego nowotworu - taka kula dzikiego mięsa pod brodą... dziurawa... ciekła ropa z krwią i śluzem. Pokazał ręka pod stół i powiedział: Zobacz - zbieram to do słoika, bo nie nadążam z opatrunkami. Słoików litrowych stało ze dwa - pełne ropy i krwi. Franciszek miał też obciętą nogę. Tak sobie siedzieliśmy... słuchałam go jak dziecko. Mówił:  ”Patrz Kasia - mam taką modlitwę 'przed śmiercią' - ale jej jeszcze nie mówię. Jeszcze muszę pocierpieć, bo tyle krzywdziłem. Chcę cierpieć... Na ile mógł, na tyle chodziliśmy po gospodarstwie. Pawie tam mieli, kwękały, a on mówił o swojej rodzinie… chłonęłam każde jego słowo, a każde było trudne do wypowiedzenia z powodu raka w jamie ustnej. Franciszek, starszy pan, bez nogi, z cuchnącą naroślą pod twarzą, był piękny! Ani w głowie było obrzydzenie, ale za to prawdziwy podziw.  Czego dokonał? Tego, czego wielu zdrowych, rzekomo wolnych, nieuzależnionych ludzi nie chce dokonać i nie dokonuje aż do śmierci. Franciszek skapitulował sam ze sobą, aby siebie wygrać. Po jego śmierci ktoś napisał do mnie list, o tym jak jego rodzina, która nie chciała z nim się kontaktować, była zaszokowana liczbą osób na pogrzebie i zasłyszanymi niezwykłymi opowieściami o nim… Franciszek mówił mi gdy żył, że nie ma do nich pretensji, że rozumie dokładnie dlaczego nie chcieli z nim rozmawiać. Żył jako ten, który prosi o przebaczenie. Żył więc autentycznie i pisano mi z hospicjum, że umierał bardzo spokojny. Mnie uzdrowił z wielu spraw. A na pewnej malej uliczce w Lublinie, był Kościółek równie mały i biedny jak wszystko w tej części miasta i mało w nim było ludzi. Dosłownie, Msze wieczorne odprawiane były dla dwóch… trzech osób. Odprawiali te Msze z resztą księża emeryci, tacy zasuszeni… z dość urokliwymi manierami, jak  to staruszkowie. Posługiwał tam taki starszy pan, który się zawsze do nas – nieokiełznanych nieco wyalienowanych z braci wspólnotowych wszelkiej masci studentów bardzo uśmiechał. Jego twarz była jak z bladej bibułki. Koszula czyściutka, wyprasowana. Wąs taki z dawnych lat… Taka sobie szczuplutka, mglista postać, niemal przezroczysta. Zapytałam księdza, który się bezdomnymi (i nami - buntownikami) zajmował przy tej biednej parafii, kim jest ten pan, bo wydaje mi się ogromnie ciekawym człowiekiem. Na to starszy kapłan dość gruboskórnie –ale taki właśnie był i takiego go kochaliśmy powiedział: „No co ty! Nie znasz historii Tadka? To bezdomny. Mieszka z wszystkimi bezdomnymi w pokoju już od lat, przyjaźnimy się. Został kościelnym.” „Pan Tadeusz bezdomny?” zachłysnęłam się własnym zdziwieniem. Lubiłam te nasze rozmowy z księdzem, który chrypiał jak chłop i opowiadał tak, że się wiedziało od razu, że mówi prawdę. Ach! Wiele lat temu – ciągnął  – Tadek strasznie pił. Był degeneratem w swojej wsi. Na zachodzie Polski mieszkał. W końcu się wkurzył i poszedł w las. I tak od zachodniej granicy szedł przez trzy miesiące, aż wyszedł pod wschodnią granicą i trafił do mnie! Do schroniska.Od lat nie pije i zajmuje się kościołem. Czasem go podpatruję jak chodzi po tym Kościele i coś mruczy. Pytam: Tadek, co ty robisz? A on się uśmiecha i mówi: A… tak se z Jezusem godom.” Gdy poszliśmy pewnego wieczoru pokolędować z bezdomnymi, zobaczyłam jak mieszkał nasz pan Tadek. Sala zapełniona łóżkami, pełno mężczyzn w różnym stanie, raczej trzeźwi, ale na pewno potrzebujący uwolnienia. W zimie zawsze pełno tu było ludzi… A Pan Tadeusz pośród nich. Po prostu razem. Jedyne co miał to łóżko i ten swój uśmiech. Chodziliśmy tam grać co niedzielę na Msze Świętą, kawę wypić, pogadać, ale to nie oni nas potrzebowali, ale my ich, a Pana Tadeusza najbardziej. On po prostu nas dźwigał wszystkich dookoła, choć nic prawie nie mówił. Ten uśmiech do dziś jest w mojej wyobraźni i jest leczeniem! Tak jak cała historia Pana Tadeusza! Patryk jest w ciężkim stanie, a ponad dwadzieścia lat temu urodził się w stanie krytycznym, bo… za długo się rodził. Miał notoryczne napady padaczkowe po porodzie. Do dziś nie mówi. Nie porusza się. Miał nie żyć, a żyje. Gdy do niego mówisz, śmieje się i jest Tobą zachwycony! Wiesz jak to jest, gdy idziesz do kogoś i ten ktos sie tobą zachwyca?! Niewielu potrafi się tak cieszyć jak on na spotkanie z człowiekiem. Gdy mu zaśpiewasz pojękuje szczęśliwy! Gdy głaszczesz jego powykręcaną rękę, cicho szepcze „Aaa…” On bardzo cierpi. Jest cały chorobą, ale w życiu i u nikogo na świecie nie widziałam tyle uśmiechów co u Patryka! On leczy nas! My potrzebujemy uzdrowienia od Patryka! Ja z pewnością... za kazdym razem! A teraz dojdźmy do sedna. Wydaje nam się niekiedy, że musimy poszukiwać wzniosłości, cudów, charyzmatyków, którzy dostarczą nam jakiś niezwykłych przeżyć. A tymczasem wystarczy być dokładnie tam, gdzie się jest i patrząc, wreszcie zobaczyć! Zobaczyć historię ludzkiego życia, która nie tylko jest dana jakiemuś człowiekowi, ale dana jest nam, aby nas leczyła! Oto dzielę się z Państwem charyzmatykami, których poznałam, a jest ich mnóstwo! Jest ich ogromna liczba! Niektórzy zgodzili się opowiedzieć mi swoje historie w Radio Prawy.pl. Wielu pozostaje moją świętą tajemnicą, bo to co mówili, mówili tylko mi. Nie dlatego, żebym może wiedziała co zrobić, jak pomóc. Nie! ...ale po to, by też mnie uzdrawiali! Mówieniem! Jestem przekonana, że wielu z Państwa dokładnie wie co mam na myśli, sami Panstwo przecież słuchaja charyzmatyków w swojej okolicy. Nikt z owych charyzmatyków nie modlił się nade mną, nawet nie śpiewali, niektórzy z nich nawet ledwo już mówili. Ale to właśnie oni mnie uzdrawiali i robią to do dziś! Oczywiście historie ludzkich losów są różne, nie chodzi o to, aby zachwycać ekstremalnie, żeby teraz felieton miał dużo wejść. Nie obchodzi mnie to wcale! Piszę, bo bardzo chcę żebyśmy widzieli siebie nawzajem! Ci którzy nas uzdrawiają, są najbliżej nas! Dokładnie z tymi charyzmatami które mają! Jeśli jest to opowiedziana bełkotliwie historia to właśnie jest ona dla nas najpiękniejszym charyzmatem w danym momencie. Ona nas uzdrawia, nie żądając nic w zamian. Znasz taką szczerość relacji? Na pewno! Każdy je ma blisko siebie. W tej przestrzeni nie ma ludzi mniej uprzywilejowanych. Każdy jest najbogatszy w relacje, jeśli chce aby tak było. Nie przegapmy ich! Charyzmatycy są blisko. Każdy z nas jest jednym z nich. Dokładnie taki jaki jest! Boże! Dzięki Ci za prawdziwych ludzi! Kasia Chrzan

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną