Podwójne zwycięstwo Baszara Al-Asada

0
0
0
/

Zwycięstwo Baszara Al-Asada w wyborach prezydenckich z 3 czerwca nie wynika tylko z tego, że wyprzedził znacząco swoich przeciwników. Tłumy Syryjczyków tłoczące się do urn w kraju i za granicą ostatecznie zdezawuowały propagandowy dyskurs jego wrogów i ich protektorów.

 

Wyniki wyborów zostały ogłoszone niecałą dobę po zamknięciu lokali wyborczych. Baszar Al-Asad otrzymał 88,7% oddanych głosów, Abdullah Al-Nuri 4,3%, Abdul-Hafiz Chadżar 3,2%. Zaś frekwencja wyniosła 73,42%. Pierwsza i ostatnia wartość oddają podwójne zwycięstwo Al-Asada. Poparło go ponad 10,3 miliona syryjskich obywateli.

 

Tydzień przed wyborami syryjski minister spraw wewnętrznych Mohammad Al-Szaar podał, że liczba uprawnionych do głosowania w kraju i za granicą wynosi ponad 15,8 miliona obywateli oraz że będą mogli oni skorzystać z 9601 punktów wyborczych. Do elekcji stanęło trzech kandydatów. [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/5757-pierwsze-oznaki-normalizacji-w-syrii ] choć faworytem był oczywiście urzędujący prezydent. W przeddzień wyborów do „skorzystania z prawa do oddania głosu” wzywali przywódcy religijni, w tym sunnicki Wielki Mufti Republiki Ahmad Badreddin Hassoun.

 

Za granicą głosowano wcześniej

 

Jeszcze zanim do urn wyruszyli mieszkańcy Syrii głosować mogli uchodźcy. Było to dla władz bardzo ważne, gdyż w skutek zbrojnego konfliktu toczącego ten kraj, poza jego granicą znajduje się już około 2,7 miliona uchodźców. Fakt ten często używany był przez zachodnich polityków i ich protegowanych w Syrii do podważania politycznej miarodajności wyborów. Dlatego już 28 maja ambasady Syryjskiej Republiki Arabskiej otworzyły swoje podwoje w różnych państwach świata aby umożliwić głosowanie wszystkim chętnym obywatelom. W sąsiednim Libanie, który gości największą, liczącą 1,1 milionów rzeszę Syryjczyków, tego dnia wypełnili oni ulice Bejrutu. Dziesiątki czy wręcz setki tysięcy ludzi zablokowały ruch w mieście zmierzając do urn [ http://www.youtube.com/watch?v=jxx5ERzBtak&feature=youtu.be ] Podobnie było w Jordanii gdzie tymczasowo przebywa około 600 tys. Syryjczyków.

 

Nie wszędzie jednak okazało się to możliwe. Te same państwa, które wspierają zbrojne bojówki walczące z władzami Syrii i okraszające to narracją o walce o demokrację przeciw dyktaturze, oficjalnie groziły swoim rezydentom syryjskiego pochodzenia i w różny sposób utrudniały organizację wyborów. Tak było w USA, Francji, Niemczech, Szwajcarii, Bułgarii i Belgii. Gdy Syryjczycy z tego pierwszego państwa postanowili głosować w ambasadzie w sąsiedniej Kanadzie, również jej władze starały się blokować tę możliwość, jak relacjonowała agencja SANA. W większości tych państw odbyły się uliczne demonstracje miejscowych Syryjczyków protestujących przeciw szykanom.

 

Amerykańsko-Arabski Komitet Obrony Syrii zorganizował specjalny przelot dla szczególnie zdeterminowanej grupy wyborców, którzy dostali się 2 czerwca do Libanu a stamtąd do przejścia granicznego Dżdaidet Jabus gdzie oddali swoje głosy. Tam również głosowały grupy Syryjczyków przybyłych z Francji i Belgii. Bez utrudnień odbywało się głosowanie w Ambasadzie Syryjskiej Republiki Arabskiej w Warszawie, które odbyło się 29 maja. Udział wzięło w około 350 osób, co stanowiło ponad 85% zarejestrowanych w naszym kraju syryjskich wyborców.

 

Według syryjskiego wiceministra spraw zagranicznych Faisala Al-Mikdada w 43 ambasadach na całym świecie zagłosowała znaczna większość uprawnionych wyborców. Zamieszkujący Liban Syryjczycy, którzy nie zdążyli do urn w bejruckiej ambasadzie, 3 czerwca ustawiali się w kolosalną kolejkę do przejścia granicznego w Dolinie Bekaa, co od godzin porannych relacjonowała nawet niechętna prezydentowi Al-Asadowi katarska telewizja Al-Dżazira. Działo się tak mimo, że za przekroczenie granicy Libanu groziła im utrata statusu uchodźcy.

 

Obrazy z Libanu był wielkim ciosem w dyskurs zachodnich a także części libańskich mediów. Nie chodzi  jedynie o tłumny udział w elekcji, której usiłowały one odebrać wiarygodność, ale także nad wyraz czytelne objawy poparcia tłumów dla urzędującego i ubiegającego się o reelekcję prezydenta.

 

Na ulicach Bejrutu głośno skandowano „Syria-Baszar”, także nazwę partii Baas. Czy tak zachowują się ludzie, którzy rzekomo uciekli z Syrii przed jej prezydentem, malowanym na zachodzie wyłącznie w czarnych barwach? Czy może raczej uciekali oni przed przemocą tych, którzy przyznali sobie prawo do jej „demokratyzowania” karabinami i bombami? Próba kwestionowania prawidłowości wyborów w tym przypadku będzie o tyle trudniejsza, że przecież byli to ludzie znajdujący się poza kontrolą damasceńskich władz, w państwach kierowanych przez nieprzyjazne im rządy.

 

Głosy silniejsze niż pociski

 

Z oczywistych względów wybory odbywały się tylko na tych obszarach Syrii gdzie jej władze były w stanie zagwarantować bezpieczeństwo głosujących. Zrobiły one jednak wszystko aby dotyczyło to jak największej liczby obywateli. Lokale wyborcze pojawiły się nawet w chronionych przez żołnierzy dzielnicach Aleppo – pola jednej z najbardziej zaciętych bitew tej wojny.

 

Głosowanie relacjonowała tam krytyczna wobec Syrii telewizja France24 – „Dziś nasze głosy są silniejsze niż pociski. To wiadomość skierowana do wszystkich wrogów Syrii” – mówił francuskiej reporterce stojący w kolejce do urny mężczyzna w średnim wieku. Ocenia się, że siły antyrządowych bojówek zostały w zeszłym roku w toku zwycięskich ofensyw armii syryjskiej osłabione na tyle, że na obszarach kontrolowanych przez władze w  Damaszku znalazło się 60% syryjskich obywateli, co dało prezydenckiej elekcji silne podstawy.

 

Wybory miały pierwotnie trwać od godziny 7 rano do 19, jednak ze względu na kolejki komisja wyborcza przedłużyła czas głosowania do północy. W lokalach wyborczy czy na ulicach było widać portrety wszystkich trzech kandydatów jednak każdy kto obserwował relacje różnych mediów elektronicznych bez trudu mógł zauważyć kto cieszył się największą sympatią wyborców. „Nikt tak nie potrafi bronić Syryjczyków jak Baszar Al-Asad” tłumaczył telewizji Al-Dżazira student Fihad Al-Ismail przepytywany przez reportera na ulicach Damaszku.

 

ITAR-TASS cytował innego wyborcę Muhammada Faiza, który dał do zrozumienia kogo uważa za odpowiedzialnego za wojnę: „Trzy lata walki z Saudyjczykami i Katarem nie złamały nas. Oni nie mogą nawet marzyć o takiej demokracji jako my tutaj mamy”. Tego typu obrazy i wypowiedzi cytowały z nawet zachodnie media. „Washington Post” pisał o tłumach głosujących w takich niegdysiejszych bastionach antyrządowych bojówek jak Idlib, Daraja czy wschodnie przedmieścia Damaszku.

 

Oczywiście przeciwnicy syryjskich władz od dawna robili co mogli aby kwestionować celowość i miarodajność wyborów. Propaganda nie pomogła, ale też na niej się nie skończyło. Antyrządowe bojówki od dawna zapowiadały zbrojne ataki na lokale wyborcze poprzez ostrzał granatnikami. Do najcięższego takie bombardowania doszło w Aleppo gdzie ostrzał z pozycji ekstremistów trwał cały dzień. Spowodował on śmierć minimum 50 cywilów, wśród nich dzieci. Znacznie wyższa była liczba rannych.

 

Oddziały tak zwanej „Wolnej Armii Syrii” zablokowały drogę dojazdową z Efrin i nie przepuszczały chcących wziąć udział w wyborach mieszkańców obszarów na północny zachód od Aleppo opanowanych przez WAS. W Damaszku i okolicach wskutek ostrzału zginęło w dniu wyborów 4 cywilów, 29 odniosło rany.

 

Najbardziej problematyczne okazało się przeprowadzenie wyborów w północnowschodniej, prowincji Hasaka w której ciągle operuje najbardziej skrajna spośród bojówek – „Islamskie Państwo Iraku i Lewantu”. Tam głosowano w dużych miastach: Kamiszli i Hasace. W tym pierwszym odbył się nawet wiec pod miejscowym Centrum Kultury wzywający do głosowania. Jego uczestnikami byli głównie członkowie mniejszości chrześcijańskiej.

 

W odległej pustynnej prowincji ciągle liczą się tradycyjne struktury społeczne. Jak informowała agencja ARA News, jeszcze 15 maja w Kamiszli doszło do zjazdu starszyzny miejscowych arabskich klanów. Wśród 270 delegatów byli szejkowie plemion Bagara, Ajkedat, Dżabur, Taj i Neim. Lokalni liderzy spotkali się z gubernatorem prowincji oraz lokalnym kierownictwem partii BAAS oraz Partii Sprawiedliwości i Postępu po czym uchwalili poparcie dla wyborów co z pewnością miało ważne znaczenie dla lokalnej frekwencji.

 

Piszący dla portalu Al-Monitor pod pseudonimem „Edward Dark” publicysta z umęczonego wojną Aleppo, choć nie pozbawiony krytycznego nastawienia wobec władz, przyznał, że wybory prezydenckie są dla Baszara Al-Asada "wielkim zwycięstwem” i "szokiem dla opozycji”. Można by mieć nadzieję, że wyborczy akt, ukazując skalę poparcia obywateli dla struktur Syryjskiej Republiki Arabskiej, przyspieszy zakończenie targającej nią wojny, gdyby nie  zdarzenia przypominające, że przecież w Syrii toczy się nie tyle wojna domowa co typowa proxie war. A dla napędzających ją zewnętrznych aktorów, wbrew propagandzie jaką uprawiają, legitymizacja syryjskich władz nie ma żadnego znaczenia. Koalicja antysyryjska etykietująca się cynicznie nazwą "przyjaciół” tego kraju już w kwietniu uznała, że syryjskie wybory będą "parodią demokracji”.

 

Izraelski generał namawia do agresji

 

W poniedziałek izraelska artyleria z okupowanych Wzgórz Golan ostrzelała terytorium Syrii. Jeszcze w połowie maja były szef izraelskiego wywiadu wojskowego Amos Yadlin w wywiadzie dla „Times od Israel” stwierdził,  że „Izrael musi rozważyć interwencję w Syrii”, która powinna według niego przybrać formę zmasowanego uderzenie lotniczego i rakietowego. Yadlin próbował uchwycić się moralnej argumentacji oskarżając syryjskie władze o używanie broni chemicznej, mimo że od sierpnia świat ujrzał aż nadto relacji świadków, działaczy społecznych i dziennikarzy, które każą w tym co stało się dziewięć miesięcy temu we wschodniej Goucie widzieć raczej prowokacje rebeliantów [ http://www.prawy.pl/prawy.pl/z-zagranicy2/4125-nieprzyjaciele-syrii ]

 

W dalszej części wywiadu Izraelczyk przyznał jednak, że chodzi po prostu o rozgrywkę geopolityczną. Yadlin woli w Syrii chaos wywoływany przez ekstremistów, którzy wywodząc się spośród sunnitów, nigdy nie poprą Iranu i Hezbollahu, raczej mogą napsuć krwi tym ostatnim. A że interesy Izraela czy też USA lub Saudów mają się nijak do interesów samych Syryjczyków, to już inna sprawa, która najwyraźniej generała Yadlina nie bardzo interesuje.

 

Karol Kaźmierczak

foto: Agencja SANA

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną