Zmiany dla kontynuacji

0
0
0
/

Jeśli mamy jakieś wątpliwości w związku z funkcjonowaniem demokracji, zwłaszcza takiej, jak nasza, to dobrze jest odwołać się do klasyków demokracji.
Oczywiście nie do wszystkich naraz, bo wtedy chaos mógłby być jeszcze większy, tylko wybrać sobie jakiegoś jednego klasyka – na przykład Józefa Stalina. Józef Stalin, jak wiadomo, na temat demokracji wygłaszał rozmaite spiżowe sentencje, na przykład – że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. Ileż razy mogliśmy się o tym przekonać i to nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale i w USA, gdzie podczas wyborów w roku 2000, trzeba było przeprowadzać na Florydzie ręczne liczenie głosów, żeby przekonać się, że nie wygrał Al Gore, tylko Jerzy Bush młodszy! Zazwyczaj jest tak, że po podsumowaniu wszystkich oddanych głosów i wyciągnięciu z tej liczb y pierwiastka kwadratowego, a następnie odjęciu od uzyskanej w tej sposób sumy rocznej produkcji parasoli, okazuje się, że wygrywa nasz ulubieniec, a jeśli nie, to wtedy ostatnim szańcem obrony demokracji są niezawodne niezawisłe sądy.
Tak właśnie zdarzyło się w słodkiej Francji, gdzie w roku 1997 w departamencie Var w Prowansji przez wszystkie zapory przedarł się kandydat Frontu Narodowego Jan Maria Le Chevallier i wygrał. Nie było już innej rady, tylko Sąd Najwyższy musiał unieważnić wybory w tym okręgu – no i unieważnił, bo z demokracją nie ma żartów. Żeby jednak nie dopuszczać do takiej ostentacji, która zawsze wzbudza rozmaite wzruszające wątpliwości, czy ta cała demokracja jest aby na pewno autentyczna, znowu dobrze jest zwrócić się do Józefa Stalina, który przenikliwie zauważył, że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przygotowanie wyborcom właściwej alternatywy. A po czym poznać, czy alternatywa jest właściwa? Po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane.
Dawno, dawno temu, gdy Ludwik Dorn uchodził jeszcze za „trzeciego bliźniaka” braci Kaczyńskich, miał wykład w warszawskim Klubie Ronina o tym, jak będzie. Otóż wynikało z tego, że ma być system dwupartyjny; jedna partia rządzi, a druga ją krytykuje, ale oczywiście bez przesady – bo potem partie zamieniają się rolami. Rządzić zaczyna ta druga, a ta pierwsza ją krytykuje – oczywiście bez przesady, bo potem role znowu się odwracają – i tak dalej – aż do końca świata. Jest to zgodne z teorią konwergencji prof. Zbigniewa Brzezińskiego – oczywiście jeśli przenieść ją na grunt partyjny – że w ten oto sposób antagonistyczne początkowo partie stają się swoim lustrzanym odbiciem. Dzięki temu niczyje interesy nie są zagrożone, bo jeśli nawet ktoś na jednej dobrej zmianie stracił, to na drugiej dobrej zmianie sobie te straty odbije z nawiązką, no a dzięki temu również państwo staje się przewidywalne.
W takiej sytuacji najważniejszym zadaniem obydwu partii jest niedopuszczenie do tego, by czy to z jednej, czy to z drugiej strony, pojawiła się jakaś polityczna alternatywa. Ale nie zawsze da się tego upilnować, nawet gdy porządkowaniem politycznej sceny zajmują się bezpieczniacy, zwłaszcza ci, co to na początku transformacji ustrojowej „mieli zostać odwróceni i zostali odwróceni”. Tak w każdym razie miał powiedzieć panu Maciejowi Zalewskiemu rezydent CIA w Warszawie. Toteż czasami dochodzi do wypadków przy pracy, to znaczy na politycznej scenie pojawiają się inicjatywy  nie zatwierdzone przez Naszą Panią Wychowawczynię – bo na tym właśnie polega sławna demokracja kierowana – że „suwerenowie”, głosują, ale zgodnie ze wskazówkami Pani  Wychowawczyni.
Nietrudno się w związku z tym domyślić, że w demokracji kierowanej centralną postawią jest właśnie ona – to znaczy – Pani Wychowawczyni, która ze zrozumiałych względów nie ujawnia ani swojej obecności, ani swoich wpływów, co jeszcze raz potwierdza podejrzenia, że taka oficjalna nieobecność jest tylko Wyższą  Formą Obecności. Nie inaczej jest w naszej młodej demokracji, której kształt został nadany przez wywiad wojskowy w Magdalence. Tedy jedne byty polityczne utrzymują się na scenie stale, nawet jeśli z tych czy innych powodów zmieniają szyldy, podczas gdy inne pojawiają się niczym meteory, które jaskrawo błysną i zaraz gasną. Takim meteorem była Polska Partia Przyjaciół Piwa – bo bezpieczniacy też muszą mieć jakieś rozrywki, potem AW”S”, czy Ruch Palikota – no a teraz – Nowoczesna pana Ryszarda Petru, czy ruch Kukiz 15. Obok zaś tych politycznych efemeryd mamy nie tylko Prawo i Sprawiedliwość, czyli Pana Prezesa Kaczyńskiego, który sam jest instytucja polityczną – oraz Platformę Obywatelską, w którą przepoczwarzył się Kongres Liberalno-Demokratyczny, no i oczywiście – Polskie Stronnictwo Ludowe – co potwierdza moja ulubiona teorię spiskową, że Polską rotacyjnie kierują ekspozytury trzech stronnictw: Stronnictwa Ruskiego, za którego ekspozyturę uważam PSL, Stronnictwa Pruskiego – którego ekspozyturą jest PO i Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, którego ekspozyturą jest właśnie PiS. „I tak ma być” - jak zakonkludował wspomniany rezydent Maciejowi Zalewskiemu, no a skoro „ma być”, to i jest.
I dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć sens inicjatywy pobożnego wicepremiera i ministra Jarosława Gowina, który właśnie ogłosił powstanie nowej partii pod nazwą „Porozumienie”. Ta nazwa jest przez swoją ogólnikowość bardzo wieloznaczna, podobnie jak „Róbmy Sobie Na Rękę” - ale dobrze wyjaśnia sytuację, ze w jednej partii znajdują się i „republikanie” - cokolwiek by to miało znaczyć  - i „konserwatyści” pobożni, ale i „wolnościowcy”, słowem – niczym w Arce Noego, każdego gatunku po parze, nie zawsze różnopłciowej, więc grzech sodomii jest nieunikniony. Ale – jak zauważył Voltaire - „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” - bo celem „Porozumienia” jest zapewnienie kontynuacji obecnemu rządowi. Warto zwrócić uwagę, że obecny rząd realizuje historyczną rekonstrukcję przedwojennej sanacji, która ideologicznie była etatystyczna, co znalazło wyraz w art. 4 ust. 1 konstytucji kwietniowej z 1935 roku („W ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”), a w porywach – nawet socjalistyczna. Zatem i „republikanie” i „wolnościowcy” i  „konserwatyści” zostają w ten sposób wprzęgnięci do sanacyjnego rydwanu, którym niechybną ręką kieruje pan prezes Jarosław Kaczyński, od co najmniej 27 lat dzierżawiący monopol na patriotyzm. Na przeciwległym biegunie znajduje się partia zdrady i zaprzaństwa pod przewodnictwem pana Schetyny, pełniącego obowiązki Donalda Tuska, który próbuje wprzęgnąć do swego rydwanu pulchne panienki z Nowoczesnej, bo z panią Kopacz, czy z posągową panią Kidawą-Błońską, nie mówiąc już o pani Katarasińskiej daleko ten rydwan nie ujedzie. Znakomicie pasuje to do koncepcji objawionej przed laty w Klubie Ronina przez Ludwika Dorna, który sam wprawdzie „trzecim bliźniakiem” być już przestał, ale słuszne, a zwłaszcza – jedynie słuszne koncepcje odnoszące się do funkcjonowania naszej demokracji trwają sobie jak gdyby nigdy nic.
Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną