Kadry dla „Żywej Cerkwi”

0
0
0
/

Jak wiadomo, marzeniem Sanhedrynu jest podstawienie katolickim masom w miejsce tradycyjnego Kościoła, „judeochrześcijańskiej” wydmuszki, w postaci Żywej Cerkwi. Program pilotażowy został uruchomiony w naszym nieszczęśliwym kraju w postaci sławnych „dni judaizmu”, podczas których pewni kościelni dostojnicy oddają się reklamowaniu całkiem innej religii, niż ta, w której są funkcjonariuszami kultu, a także – żydowskiego przemysłu rozrywkowego, patetycznie określanego mianem „kultury żydowskiej”. W roku 2018 centralne obchody Dnia Judaizmu mają odbywać się z niesłychanym przytupem w Warszawie. Mimo odgórnej presji, której towarzyszą ponoć również zachęty materialne, eklezjastyczny proletariat, mający codzienną styczność z katolickimi masami, do „judeochrześcijaństwa” jakoś się nie garnie, co przed organizatorami „Żywej Cerkwi” stawia w całej ostrości problem kadr. Jak zauważył wybitny klasyk socjalistycznej demokracji Józef Stalin, „kadry decydują o wszystkim”. Nie inaczej jest w Żywej Cerkwi i dlatego musi ona przezwyciężyć trudności na kadrowym odcinku frontu ideologicznego. W tym celu Judenrat żydowskiej gazety dla tubylczych Polaków, która w tym eksperymencie odgrywa ważną rolę, angażując zwłaszcza najweselszy w całej redakcji dział religijny, gdzie ptaszek Boży w osobie pana red. Jana Turnaua głosi stosowne kazania, a rzucone przez redakcyjny Judenrat na religijny odcinek frontu ideologicznego panie redaktorki Katarzyna Wiśniewska czy Aleksandra Klich, ofiarnie z nim kolaborują, nieubłaganym palcem wytykając wszelkie przejawy odchyleń od jedynie słusznej linii, jaką u progu transformacji ustrojowej wytyczyły stare kiejkuty, w ramach zadań, jakie otrzymały od GRU na okoliczność sławnej transformacji ustrojowej – więc redakcyjny Judenrat najwyraźniej postawił na zaniedbany dotychczas odcinek polityki kadrowej. Jak wiadomo, potencjalnych kadr należy poszukiwać w środowisku „wyklętego ludu ziemi”, którego „dręczy głód” jeśli nawet nie w znaczeniu dosłownym, to w znaczeniu symbolicznym, w postaci głodu uznania i prestiżu. I podobnie, jak w latach 40. ubiegłego wieku, kiedy to argusowe oko Józefa Stalina i jego żydowskich kolaborantów padło na kryminalistów, którzy w rezultacie tych zabiegów zostali zorganizowani najpierw w Gwardię, a potem – w Armię Ludową, stając się najtwardszym jądrem komunistycznego reżymu w Polsce, tak i teraz redakcyjny Judenrat postanowił wystąpić w roli protektora duchownych, których w ostatnim czasie spotkały jakieś dolegliwości ze strony przełożonych. Któż może lepiej nadać się na pocieszyciela, co to i przytuli i ukaże świetlane perspektywy, jeśli nie potomkini świętej rodziny Wielowieyskich, pani red. Dominika Wielowieyska, którą redakcyjny Judenrat wziął na utrzymanie w zamian za rozmaite czynności, którym pani redaktor od wielu lat się oddaje? Toteż w samochodzie, którym pani red. Wielowieyska wozi swoje ofiary bez zdziwienia zobaczyliśmy przewielebnego i elokwentnego księdza Kazimierza Sowę w towarzystwie przewielebnego, ale milczącego księdza Wojciecha Lemańskiego. Przewielebny ksiądz Sowa został niedawno przywołany na teren archidiecezji krakowskiej z Warszawy, gdzie dokazywał sobie tu i tam – również w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, gdzie nie tylko namawiał się z bezpieczniakami, Pawłem Grasiem i Marianem Janickim, ale nawet lekkomyślnie dał się podsłuchać spiskującym kelnerom, jak ze swoimi rozmówcami gawędził o sprawach nader światowych. Jak utrzymuje pan red. Andrzej Morozowski, którego prawdziwe nazwisko brzmi trochę inaczej, to „delektowanie się” przez przewielebnego księdza Sowę „plotkami politycznymi” nie powinno mu zaszkodzić. Chętnie w to wierzę, bo przewielebnemu księdzu Sowie jak dotychczas nie zaszkodziło nic – ani doprowadzenie do bankructwa sieci diecezjalnych rozgłośni radiowych „Plus”, ani inne rzeczy. Najwidoczniej jakaś Moc rozpina nad nim parasol ochronny. Co Moc z tego ma i jakie nadzieje wiąże z przewielebnym księdzem – to sprawa osobna, ale od razu widać, że ten kapłan stworzony jest do rzeczy wyższych, niż wysłuchiwanie spowiedzi pobożnych kobiet w jakiejś zabitej deskami parafii i z każdej sytuacji wyjdzie obronnie, dzięki mocnemu ramieniu Pana – mniejsza już o to, czy tego z Nieba, czy tego ze Starych Kiejkutów. Bo – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – w przypadku kapłanów tak postępowych nie obowiązuje alternatywa w postaci służenia Bogu, czy Mamonie. A jeśli tak, to po cóż wybierać, kiedy można mieć i jedno i drugie? Z tego powodu przewielebny ksiądz Sowa jak mało kto nadaje do „Żywej Cerkwi” w postaci cennego nabytku kadrowego. Przewielebny ksiądz Lemański dotychczas takiego dobrego fartu nie miał, ale nie każdy jest w czepku urodzony. Za to ma inne zalety, przede wszystkim w postaci epizodu męczeńskiego, który zresztą przeciąga się aż do dnia dzisiejszego. Przewielebny ksiądz Sowa nie doświadczył męczeństwa nawet na pluszowym krzyżu, dzięki czemu przewielebny ksiądz Lemański znakomicie go w „Żywej Cerkwi” może uzupełniać. Najwyraźniej on sam to też rozumie i dlatego nawet w rozluźnionej atmosferze, jaka zawsze panuje w samochodzie prowadzonym przez panią red. Dominikę Wielowieyską, ani na moment nie wypadł z roli i zgodnie z dekretem wydanym przez funkcjonariuszy kościelnego reżymu, milczał jak zaklęty. Trzecią osobą, jaka pojawiła się w rozmowie był oczywiście przewielebny ksiądz Boniecki z „Tygodnika Powszechnego”, a czwartą – przewielebny ojciec Paweł Gużyński, dominikanin, bardzo medialny ojczyk, któremu jacyś zazdrośnicy też postanowili zrobić koło pióra, w związku z czym ma szlaban na komentowanie w mediach coraz ciaśniej otaczającej nas rzeczywistości. Z racji swego pierwotnego wykształcenia może on nawet nosić w tornistrze buławę „pontifexa”, więc nie na byle kogo trafiło. Dobór rozmówców przynosi zaszczyt rozeznaniu pani red. Dominiki Wielowieyskiej, ale jak się pochodzi ze świętej rodziny, to trudno nie mieć do takich rzeczy specjalnego nosa. Zwraca uwagę też okoliczność, że udało się jej w charakterze zrębu kadrowego „Żywej Cerkwi” zgromadzić aż czterech przewielebnych, podczas gdy starożytni Rzymianie uważali, że wystarczy trzech i swoim zwyczajem nawet ubrali to spostrzeżenie w postać pełnej mądrości sentencji, że tres collegium faciunt. A przecież na tej czwórce świat się nie kończy, więc jak tak dalej pójdzie, to również zaniedbany dotąd kadrowy odcinek „Żywej Cerkwi” zostanie podciągnięty co najmniej do odcinka obrony demokracji i praworządności. Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną