Musimy zbudować Europę od nowa

0
0
0
/

Wraz ze zdecydowanym powiększeniem reprezentacji eurorealistów i sceptyków w Parlamencie Europejskim, Unia znalazła się na ideowym zakręcie. Deputowanych ciszej bądź głośniej wzywających do zasadniczej reformy Wspólnoty bądź wręcz do jej rozwiązania jest przynajmniej dwukrotnie więcej niż w poprzedniej kadencji. Nie da się przejść obojętnie obok faktu, że dotychczasowy model integracji europejskiej na naszych oczach ulega wyczerpaniu, zaś Europejczycy dramatycznie oczekują przedstawienia sobie jakiegoś rodzaju alternatywy.


Od przełomu lat 80 i 90, kiedy projekt zjednoczeniowy został przejęty przez zbuntowane pokolenie skrajnej lewicy, najtwardsze jądro establishmentu skierowało swoje kraje na drogę do stałego uwspólnotawiania kolejnych segmentów prawa.

 

Znalazło to swój wyraz we wstępie do Traktatu z Maastricht, w ramach którego państwa członkowskie zobowiązały się do tworzenia "coraz ściślejszej unii" między sobą. Wszystkie kraje miały podążać w jednym kierunku, przy dopuszczeniu różnych prędkości do osiągnięcia postawionego celu.


Dzisiaj jest już jasne, że model federacyjny stanowi utopię. Nie da sie zbudować jednego państwa z 28 różnych krajów, których narody podzielone są doświadczeniami historycznymi, odmienną kulturą i mentalnością, tradycją prawną, religią czy językami, jakimi się posługują. Tworzenie takiego bytu wbrew woli większości obywateli jest prostą drogą do katastrofy, kończącej się niejeden raz w historii krwawą wojną domową.


Niestety, pierwsze dni nowej kadencji Parlamentu Europejskiego nie pozwalają ufać, że elity unijne wyciągnęły lekcję ze zmian nastrojów społecznych. Integracja postępuje wbrew wyraźnej woli zdecydowanej większości obywateli państw członkowskich, którzy dali temu wyraz popierając w poprzednich wyborach partie eurorealistyczne i eurosceptyczne.

 

Tymczasem już same nominacje personalne w Unii nakazują wątpić, by kręgi decyzyjne w Europie zrozumiały jak wielka jest potrzeba odwrócenia dogmatów dotychczas nadających ton polityce europejskiej. Postępujące ignorowanie opinii publicznej to prosta droga do scenariusza zakończenia jakiejkolwiek współpracy politycznej i gospodarczej na naszym kontynencie.


Jedynym ważnym przywódcą w Europie, który zdaje się to rozumieć, jest premier David Cameron. Tylko on, wespół z Viktorem Orbanem, sprzeciwiał się nominacji Junckera na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Szef brytyjskiego rządu w swoich wystąpieniach przedstawia nam nową wizję Europy, odrzucając nieprzystający do współczesności model stopniowej centralizacji władzy w Brukseli, opracowany jeszcze pół wieku temu. Cameron zdaje sobie sprawę, iż zarówno całkowita izolacja państw względem siebie jak i przymusowa federalizacja stanowią dwie drogi, które dla Europy skończą się katastrofą.


Potrzeba zasadniczej zmiany traktatowej, która przywróci współpracy europejskiej wymiar nadany jej przez ojców założycieli. Wszystko, co nie jest konieczne dla zagwarantowania swobody przepływu osób, towarów, usług i kapitału w Europie powinno wrócić w gestię państw narodowych. Unia Europejska powinna przestać być "unią", by ponownie stać się wspólnotą suwerennych krajów, współpracujących ze sobą przede wszystkim w wymiarze gospodarczym.

 

Potrzebujemy dezintegracji, wiążącej się także z rozwiązaniem strefy euro, odbiurokratyzowaniem Europy i likwidacją jej niektórych instytucji z Parlamentem Europejskim na czele. Jednym zdaniem, coraz bardziej konieczny staje się powrót do korzeni, jakimi są koncepcje Europy Ojczyzn.


Opór elit przywódczych Europy wobec tego scenariusza skazuje nas na żmudną drogę do wytyczonego powyżej celu. David Cameron obiecał swoim rodakom podjęcie próby renegocjacji traktatowych, przywracających utracone na rzecz Unii kompetencje do Londynu. W tej batalii premierowi brytyjskiemu należy się wsparcie Polski, która przy tej okazji powinna wynegocjować sobie choćby włączenie do protokołu gwarantującego zachowanie waluty narodowej.

 

Jednocześnie powinniśmy pamiętać, że wystąpienie Zjednoczonego Królestwa z Unii wobec fiaska negocjacyjnego byłoby dla Polski prawdziwą katastrofą. W razie realizacji tego scenariusza, Berlin zyskałby wolną rękę w doprowadzeniu do ostatecznej unifikacji kontynentu pod swoim przywództwem, zaś nasz kraj zostałby biedną prowincją niemieckich Stanów Zjednoczonych Europy.

 

Sergiusz Muszyński

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną