„Mój rok 1980” Bernarda Bujwickiego – "Krytyczny moment" (fragment)

0
0
0
/

Pierwsze uderzenie w drzwi nie było zbyt silne. – Kto tam?! – Musimy z panem rozmawiać. Stwierdziłem, że na rozmowy jest dzień, więc nocą do domu nikogo nie wpusz-czę. Odpowiedź była natychmiastowa: – Musimy rozmawiać teraz! Otwierać!!! Ostrzegłem, że kto spróbuje wejść siłą, musi liczyć się z odpowiednią karą i sięgnąłem do kuchni po toporek. Był zgrabny, pasujący do ręki i dotąd służył do rąbania mięsa. – Pan musi otworzyć!!! – Nic nie muszę – warknąłem i poprawiłem uchwyt na trzonku. – Musi pan! A jeśli pan nie otworzy, to wyłamiemy drzwi! – Tylko spróbujcie, a utnę siekierą łeb!!! – byłem gotów to zrobić. – Musimy wejść – głucho zabrzmiał głos zza drzwi i zanim umilkł, uderzył łom. Huk rozszedł się po całym budynku i wrócił dudnieniem klatki schodowej; wstrząsnął całym naszym domem i nami. Wyrwany z głębokiego snu syn Dawidek zerwał się z łóżeczka, wybuchnął krzykiem przechodzącym w histeryczny płacz i przywarł do matki. Córka Lila już od początku najścia była na nogach, jednak to uderzenie i ją poraziło. Unosząc ręce, rozpaczliwie wołała: – Bandyci! Bandyci! – przytuliłem ją i pocieszyłem. Wciąż coś krzyczała i wygrażała małą piąstką, to znów tuliła się, obejmując moje nogi. Gdy ja sposobiłem się do obrony domu i szukałem jak najlepszego miejsca do odpar-cia napastników, ona chwilami kryła się za drzwiami kuchni usytuowanymi na wprost wejścia, to znów wracała do mnie, jakby chciała mi w swej bezradności pomóc. Złowrogie dudnienie od uderzenia łomem wypełniało cały budynek i obudziłoby zmarłego. Jednak żaden z moich sąsiadów z Warszawskiej 23 w Białymstoku tamtej nocy nie wychylił ze swego mieszkania nawet nosa. Drzwi naszego domu były solidne, drewniane, wykonane w latach pięćdziesiątych, gdy nie znano jeszcze wiórowych płyt i nie sklejano ich z wszystkiego, co wpadało pod rękę. Zamki, choć prymitywne, też były mocne, więc tamci łupali futrynę kawałek po kawałku, a gdy łom nie trafiał, ude-rzali w płytę. Ta zaś, jak rozpięta na bębnie skóra, potęgowała jeszcze to niesamowite, podnoszące dach i cały budynek dudnienie. Na chwilę przerwali i usłyszeliśmy, jak jeden z nich zziajany ochrypłym głosem ponownie zażądał: – Otwieraj pan, bo i tak wejdziemy! – Tylko wejdź sku…synu, a zarąbię jak psa! – odpowiedziałem i ścisnąłem moc-niej siekierkę, kryjąc się zarazem za ceglaną ścianą w korytarzu. Łom znów poszedł w ruch. Widząc przerażenie dzieci i zdecydowanie tamtych za drzwiami, z głębi pokoju podbiegła żona i łapiąc mnie za ręce, odwodziła od zamiaru stawiania oporu. Po chwili dołączyła do niej Lila, oplatująca mnie rączkami i pełna rozpaczy: – Ja cię bardzo proszę! Tatuśku! Bardzo cię proszę! Byłem tak oszołomiony sytuacją, że z wolna wychodziła ze mnie wypita godzinę temu ostatnia wódka. Interwencja żony, a szczególnie rozpaczliwa prośba dziecka ostudziły mnie. Dałem się namówić i odstawiłem toporek w kąt korytarza. Już łom przeszedł przez drzwi, za chwilę zamki puściły i drzwi się rozwarły. Trzech było w ubraniach cywilnych, jeden w mundurze. Grupie przewodził – jak się później dowiedziałem – oficer służby bezpieczeństwa Marek Dolecki. Nie pamiętam twarzy ani zachowań. Zapewne padały jakieś słowa, zapewne nie-wiele, a jedyne, które do mnie dotarły, oznajmiały, że mam natychmiast stawić się w komendzie. Byłoby najlepiej, gdybym poszedł dobrowolnie, bo jeśli stawię opór, to będą zmuszeni doprowadzić mnie siłą. Odpowiedziałem, że to wszystko jest bezprawnym najściem, pogwałceniem wol-ności osobistej i uczynię wszystko, żeby zostało ukarane. Dałem jednocześnie do zro-zumienia, że nie zrobię nic dobrowolnie. – W tej sytuacji – stwierdził Dolecki – zmuszeni jesteśmy pana znieść. Nie pamiętam pożegnania z rodziną, ale wszyscy mieliśmy przeczucie, że jest to rozstanie na dłuższy czas. Jednak nie zabrałem nic. Tylko na głowę założyłem papachę, którą z pobytu na praktyce językowej w Moskwie przywiozła mi żona. Wrzuciłem na siebie także kożuch, który zapiąłem na guziki, co nie było najszczęśliwszym posu-nięciem. Zaraz po wyniesieniu mnie za próg prawie wszystkie guziki posypały się, nie wytrzymując ciężaru ciała i gdy ja z trudem holowany byłem przez sapiących funkcjonariuszy, swobodnie popędziły w dół po schodach, przeskakując kolejne stopnie. c.d.n.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną