Merkel w Paryżu i Warszawie - bez przełomu

0
0
0
/

Kanclerz Angela Merkel z pierwszą wizytą po rozpoczęciu czwartej kadencji pojechała do Paryża spotkać się z prezydentem Emmanuelem Macronem, jednak nic nowego z tego nie wynikło. Oczekiwania Macrona w stosunku do Niemiec są dobrze znane, uwzględniono je nawet w umowie koalicyjnej chadeków z socjalistami, ale –jak się powiada- papier jest cierpliwy i wszystko zniesie, a rzeczywistość każdego dnia dyktuje nowe sytuacje. Tym, co obciąża Merkel niczym wielki garb, jest jej polityka imigracyjna, z której konsekwencjami Niemcy sobie nie radzą, przez co pani kanclerz traci poparcie wśród swoich. Pękła tama i w czasie rekordowo długiego klecenia koalicyjnego rządu, obywatele przestali milczeć, dając upust niezadowoleniu w mediach i internecie. Najbardziej ich denerwuje fakt, że Merkel ani myśli przyznać się do błędu i przeprosić za to, co – bez konsultacji- uczyniła Niemcom i Europie, zapraszając imigrantów o zupełnie obcej kulturze, religii i mentalności, nie dających się zintegrować z europejskimi wartościami. Jest to tym bardziej perfidne, że traktowane przez Brukselę jako dyktatu limitów przydziału państwom UE imigrantów jest zgodne w mniemaniu eurokratów z wartościami europejskimi, a nieprzyjmowanie – już nie. Chociaż dawno przestano forsować w stosunku do imigrantów określenie „uchodźcy”, bo stało się oczywiste, że w imigracyjnym tsunami uchodźców jest zaledwie kilka procent, podczas gdy imigrantów ekonomicznych przytłaczająca większość. Bruksela uparcie nie chciała przyjąć do wiadomości, że kierując się tymi kryteriami, w Polsce takich ekonomicznych „uchodźców” z Ukrainy mamy rekordową liczbę i nie ma co temu zaprzeczać. Trudno powiedzieć, czy w sprawie klasyfikacji migrującej ludności coś się wkrótce zmieni, ale w Warszawie podczas wizyty Merkel jednak coś drgnęło.- Podkreśliliśmy dzisiaj, że również Polska przyjmuje uchodźców. Być może pod względem geograficznym to są uchodźcy z innych regionów, ale Polska ma też tutaj swój wkład - powiedziała na konferencji prasowej Angela Merkel, i wszystkich zamurowało. Podobno prywatnie jest, podobnie jak my, przeciwna budowie rurociągu Nordstream 2, ale publicznie tego nie przyzna, bo groziłoby to w Niemczech gospodarczym trzęsieniem ziemi. A skoro o tym szepcze się poza protokołem, to taka szeptanka się nie liczy. Merkel wchodzi po raz czwarty do polityki mniej pewnym krokiem. Podczas zaprzysiężenia rządu dostała też po nosie od prezydenta Steinmeiera, który zwrócił jej uwagę, że zamiast zajmować się głównie Europą, powinna zwrócić uwagę na niemieckie podwórko, bo w kraju, którym rządzi, nie dostrzega społecznych problemów. I że ugrupowanie Alternatywa dla Niemiec nie powstało z powietrza, lecz było odpowiedzią wyborców na sprawy dotąd lekceważone. Mimo że Merkel podczas spotkania ze Steinmeierem położyła uszy po sobie, nadal udaje Greka. Ostatnio zaszokowała stwierdzeniem, ,że „islam jest częścią Niemiec”. Oczywiście, w mediach się zagotowało. Mało tego, minister spraw wewnętrznych jej rządu Horst Seehofer, do niedawna premier Bawarii a dziś również przewodniczący CSU, stanowczo temu zaprzeczył. "Islam nie jest częścią Niemiec. Niemcy ukształtowane zostały przez chrześcijaństwo. Stąd wywodzą się wolne niedziele i rytuały jak Wielkanoc, Zielone Świątki czy Boże Narodzenie" – powiedział z rozmowie z "Bildem". „ Islam nie przynależy do Niemiec, ale wyznawcy islamu już tak”. No i rozpoczął się ping pong w łonie tego samego rządu, bo w reakcji na słowa Seehofera Merkel zapewniła, że muzułmanie, których w ponad 80-milionowych Niemczech jest ok. 4,5 mln, stanowią część tego kraju, podobnie jak ich religia. Za swoją opinię Seehofer dostał baty od polityków SPD, tworzących z CDU i CSU rządzącą koalicję. Reszta nabrała wody w usta, by nie narażać się komukolwiek, chociaż to temat ważny dla niemieckiej tożsamości. Świeżo upieczony szef MSW zapowiada się na niepokornego polityka. W opublikowanej w niedzielę rozmowie z "Welt am Sonntag" skrytykował Komisję Europejską za to, że pozwala sobie na "moralizatorski ton" wobec krajów wschodnioeuropejskich, które odmówiły przyjęcia uchodźców w ramach unijnego mechanizmu relokacji. Takie podejście jest w jego ocenie bezproduktywne, bo "każdy kraj ma swoją dumę". Stwierdził też, że Komisja Europejska zachowuje się w sposób protekcjonalny, podejmując decyzje "ponad głowami" państw członkowskich. " Czy tak samo jak Seehofer myśli Angela Merkel, tylko głośno tym, nie mówi i to jest ustawka? Kuchnia polityczna ma swoje tajemnice. Na pewno jest przekonana tak jak jej minister, że w ramach UE, Niemcy muszą włożyć więcej wysiłku, by rozwiązać problem uchodźców i cierpliwie negocjować, poszukując optymalnego wyjścia z arcytrudnej sytuacji. Seehofer dodał, że pozostałe kraje mogą pomóc w inny sposób, np. wysyłając więcej personelu do ochrony granic UE lub bardziej angażując się na rzecz wspólnego ich patrolowania. Z Berlina zaczął wiać inny wiatr, pojawiło się więcej zrozumienia. Czy jest to po myśli Merkel, która nawarzyła piwa i nie jest w stanie go wypić? Na pewno w ramach rządzącej koalicji szykują się ostre starcia w kwestii najważniejszych rozwiązań. Niektórzy nawet przebąkują, że mimo 160-stronicowej, precyzyjnej i długo negocjowanej umowy, koalicja nie wytrzyma czekających ją napięć i się rozleci. Wizyta Merkel w Paryżu była też dla prezydenta Macrona powodem do frustracji. Nie przyniosła odpowiedzi ani w kwestii stosunku Niemiec do specjalnie utworzonego dla strefy euro budżetu, ani co do wspólnego ministra finansów, ani hasła „więcej Europy”, czyli ściślejszej centralizacji w zarządzaniu Wspólnotą. Różnice są duże. Marzenia Macrona nakreślone w wystąpieniu na Sorbonie jako wizja Rzeczypospolitej Europejskiej, która ma doprowadzić kontynent dzięki integracji politycznej do nowej światowej siły politycznej i gospodarczej, ścierają się ostrożnością Niemiec. Bo przecież po przeciwstawnej stronie lokują się austriackie koncepcje Sebastiana Kurza i jego koalicjanta FPÖ oraz krajów grupy wyszehradzkiej. A ostatnio jeszcze ośmiu krajów „północnych”, które oznajmiły, że nie życzą sobie ani wspólnego dla euro budżetu, ani żadnej Unii dwóch prędkości. Doszła jeszcze chybotliwa sytuacja po zwycięstwie w wyborach partii eurosceptycznych we Włoszech. Nie sądzę, aby najważniejsze dla obecnych problemów UE decyzje podjęte zostały w najbliższych miesiącach. To będzie dryfowanie. Za pasem bowiem nowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Decydować będą już nowi. Trzeba wierzyć, że bardziej kompetentni i mądrzejsi. Ale to się dopiero okaże. Fot. KPRM

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną