Kurdyjski test polityki Turcji

0
0
0
/

Kobane niewielkie syryjskie miasto przy granicy z Turcją, stało się w ostatnich tygodniach pryzmatem przez który świat postrzega konflikt syryjski. Jak nigdy przedtem w polu widzenia pojawiły się aspiracje syryjskich Kurdów. Wydarzenia w Kobane ukazały też w całej jaskrawości cynizm i cele polityki tureckiej.

 

Od 1 października o miasto trwają intensywne walki między broniącymi go oddziałami kurdyjskimi (YPG) a nacierającymi bojówkarzami „Państwa Islamskiego” określanego także dawnym skrótem ISIS. Nieco ponad tydzień temu ISIS zdołało opanować aż 40 procent powierzchni Kobane w tym siedzibę kurdyjskiej służby bezpieczeństwa. Ekstremiści podciągnęli pod miasto zdobyczne czołgi. Nagranie udostępnione w sieci obrazuje zniszczenie jednego z nich przez Kurdów [ http://www.youtube.com/watch?v=__Nc77Z0Sqs ].

 

Od 7 października samoloty USA i ich arabskich koalicjantów zaczęły naloty na pozycje takwirystów w rejonie miasta. Tylko w ostatni czwartek było to łącznie 16 nalotów – według informacji przytaczanych przez lokalną, syryjsko-kurdyjską agencję ARA News. Łącznie miało ich być 134. Pentagon przyznał także, że w niedzielę dokonał zrzutów broni dla Kurdów co potwierdzili ci ostatni ustami rzecznika YPG Redura Xelila.

 

Wydaje się, że zmieniło to sytuację na polu walki. Oddziały kurdyjskie były w stanie odzyskać część obszarów we wschodniej części miasta i na jego południowym przedmieściu gdzie zorganizowały zasadzkę na jeden z oddziałów ekstremistów jak informował jeden z kurdyjskich komendantów Czekdar Kobani. Idriss Hassan z miejscowej kurdyjskiej administracji stwierdził, że w piątek „Państwo Islamskie” kontrolowało już tylko 20 procent powierzchni Kobane i jego bojówkarze są w stałym odwrocie. Obecne działania oddziałów kurdyjskich określił jako „operację oczyszczania”.


Związane z syryjską opozycją londyńskie Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka obliczyło udokumentowane straty ISIL w czasie ostatnich walk w Kobane na 374 zabitych. Kurdowie mieli stracić 285 poległych bojowników. Obserwatorium podkreśla, że są to dane dotyczące jedynie zidentyfikowanych indywidualnie ofiar, w rzeczywistości zaś liczba zabitych po obu stronach może być co najmniej dwa razy większa. Jednocześnie Hassan określił w wywiadzie dla BBC liczbę zabitych cywilów na 600 osób. Jest ona tak ograniczona tylko dlatego, że większość populacji niegdyś około 60-tysięcznego miasta albo uciekła do Turcji, albo ciągle koczuje tuż pod turecką granicą w innych miejscach.

 

Kurdyjska autonomia

 

Ajn al-Arab bo taka jest oficjalna, arabska nazwa miasta, które świat zna obecnie pod kurdyjskim mianem Kobane, leży na północnej rubieży prowincji Aleppo. Od dawna jest jednym z ośrodków faktycznej kurdyjskiej autonomii. Jeszcze w lipcu 2012 r. szybko zorganizowane przez Kurdów Oddziały Samoobrony Ludowej (YPG) wyparły stąd państwowe siły bezpieczeństwa. Nic dziwnego – Kurdowie stanowią niemal 90 procent jego mieszkańców. Był to element szerszego i szybkiego procesu upodmiotowienia politycznego Kurdów w trakcie rozpalanej przez zagraniczne ośrodki wojny pośredników w Syrii. W trzech enklawach wzdłuż całej granicy z Turcją Kurdowie, nad którymi przywództwo szybko przejęła Partia Unii Demokratycznej (PYD), sprawnie zorganizowali administrację, siły bezpieczeństwa, sądownictwo a przede wszystkim własną siłę militarną w postaci YPG. Naczelnym organem władzy stała się kontrolowana przez PYD Najwyższa Rada Kurdyjska.

 

Działania te były dla Kurdów o tyle łatwiejsze, że syryjskie władze dość szybko wycofały z peryferyjnych z ich punktu widzenia obszarów kurdyjskich większość swoich sił. Zdecydowanie większy priorytet miały dla nich walki o wielkie metropolie na zachodzie kraju. Resztka pozostała w koszarach największych miast takich jak Kamiszli. Między oficjalnych Damaszkiem a Kurdami doszło do pewnego rodzaju zbrojnej neutralności z rzadka naruszanej. Głównym punktem zapalnym były ofiary w kurdyjskiej dzielnicy Aleppo w czasie ataków sił rządowych. Jednocześnie, co znamienne, choć administracja kurdyjska zbojkotowała czerwcowe wybory prezydenckie, które dały reelekcję Baszarowi Al-Asadowi, to jednocześnie nie przeszkadzała w organizowaniu punktów wyborczych w nielicznych obiektach pod kontrolą sił syryjskich, nie powstrzymywała także tych, którzy chcieli wziąć udział w głosowaniu.

 

Uwieńczeniem procesu samoorganizacji Kurdów było oficjalne ogłoszenie przez administrację PYD 12 listopada 2013 r. „Tymczasowego Rządu Rojawy” – czyli Zachodniego Kurdystanu. Jednocześnie kierownictwo tej partii odmówiło przyłączenia się do delegacji tak zwanej „syryjskiej opozycji” na konferencję Genewa-2 na początku bieżącego roku. Stało się tak mimo nacisków przywódcy Irackiego Kurdystanu Masuda Barzaniego i związanych z nim małych partii syryjskich Kurdów opozycyjnych wobec PYD [http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/5122-kurdowie-po-stronie-wladz-syrii] Konsekwentna militarna i polityczna neutralność Kurdów ściągnęła na nich gniew antyrządowych ugrupowań zbrojnych.

 

Główny wróg Kurdów

 

Walki z rebeliantami rozpoczęły się już w październiku 2012 r. w odległym od kurdyjskiej autonomii Aleppo gdzie jednak istnieje cała kurdyjska dzielnica i gdzie Kurdowie również stworzyli swoje oddziały. Przez cały 2013 r. YPG w północnej Syrii ścierały się kolejno ze wszystkimi działającymi w regionie antyrządowymi ugrupowaniami: będącym gałęzią Al-Kaidy Dżabhat Al-Nusra, bojówkami działającymi w ramach Syryjskiego Frontu Wyzwolenia, Syryjskiego Frontu Islamskiego, Wolnej Armii Syrii. Szczególne ich nasilenie nastąpiło od maja zeszłego roku kiedy to na scenie pojawiło się Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIS), wówczas uderzające w Kurdów ramię w ramię z pozostałymi rebeliantami. To właśnie licznie prowincja Hasaka stała się pierwszym przyczółkiem ISIS w Syrii. Tam też znajdowała się największa enklawa kurdyjskiej autonomii z jej stolicą w Kamiszli. Na zachodzie kolejna enklawa funkcjonował wokół Afrin. W środkowym biegu tureckiego pogranicza Kurdowie zorganizowali obszar pod swoją kontrolą właśnie w okolicach Ajn al-Arab/Kobane. Został on już zlikwidowany przez ISIL a miasto jest ostatnim kurdyjskim bastionem na tym obszarze.

 

YPG nieźle wyszkolone a przede wszystkim waleczne radziło sobie dobrze nawet z fanatykami ISIL do czasu, gdy to nie wzmocniło się znacząco po swojej czerwcowej ofensywie w Iraku. Takwiryści zdobyli wówczas ogromne ilości broni, także ciężkiej, dużo gotówki oraz część irackich pól naftowych. Wykorzystali moment triumfu do ogłoszenia kalifatu – ten ważny symboliczny gest dał im nową legitymację i zmobilizował kolejne tysiące ochotników wyznających ekstremistyczną ideologię.

 

Jednak te sukcesy mają mroczne polityczne korzenie. Tygodnik „Wprost” w swoim wydaniu z 29 września przytacza rewelacje zza oceanu. Niektóre media amerykańskie twierdzą, że zaangażowanie saudyjskiego dworu we wspieranie sunnickich ekstremistów jest daleko  silniejsze niż do tej pory sądzono. Amerykańskie władze do dziś nie chcą ujawnić ściśle tajnej notatki amerykańskich służb o roli saudyjskiego ambasadora USA w latach 1983-2005 i szarej eminencji królestwa księcia Bandara bin Sultana w zamach 11 września. Administracja Obamy ma mieć pełną świadomość, że Ar-Rijad nie tylko biernie przyglądał się przepływowi ochotników i pieniędzy ze swojego państwa do ISIL w Syrii, ale że wprost sterował tym procesem w co bezpośrednio zaangażowany był znów książę bin Sultan. Saudowie wypuścili z butelki strasznego dżina, który wszakże okazał się doskonałym taranem do nadwyrężenia szyickiej osi Teheran-Bagdad-Damaszek, wyznaczającej zresztą także priorytetowych wrogów Waszyngtonu i Tel Awiwu.

 

Rola Turcji

 

Oczywiście wojnę przeciw władzom Syrii, a pośrednio przeciw Iranowi, toczą z pomocą swoich proxies także Katarczycy, Zjednoczone Emiraty Arabskie, bazy dla wsparcia rebelii zapewnili także Jordańczycy. Jak na ironię dokładnie te same kraje weszły w skład koalicji która bombarduje dziś syryjskie pozycje ISIS – określającego się już jako „Państwo Islamskie”. Zresztą pozostaje pytanie czy niewątpliwa interwencja w Syrii, będąca otwartym naruszeniem jej suwerenności, dla której wygodnym pretekstem stały się zbrodnicze działania ISIS, nie jest po prostu otworzeniem furtki dla interwencji na znacznie większą skalę dla realizacji celu, dla którego wywołano syryjski konflikt, czyli tego co zgodnie z nomenklaturą neokonserwatystów zwykło opisywać się z mniejszym lub większym przekąsem jako „zmianę reżimu”. Co najmniej jedno państwo całkowicie otwarcie demonstruje takie właśnie rozumienie ostatnich akcji USA i sojuszników przeciw ISIS.

 

Głównym, obok Arabii Saudyjskiej, przeciwnikiem syryjskich władz w regionie od początku konfliktu była Turcja. Wydaje się, że dla wzrostu siły „Państwa Islamskiego” jej polityka miała znaczenie istotniejsze niż wsparcie tej pierwszej. Ekstremiści dość konsekwentnie prowadzili politykę stopniowej ekspansji ze wschodu na zachód wzdłuż tureckiej granicy. Już w lecie zeszłego roku skoncentrowali się na uchwyceniu przejść granicznych. W istocie do ISIS płynął przez granicę potok ochotników i sprzętu. W drugą stronę płynęła z kolei rzeka ropy pochodzącej z opanowanych przez takwirystów syryjskich a potem irackich pól naftowych, co zapewniło im źródło stałego dochodu.

 

Dopiero 15 września tego roku lokalny sąd w pogranicznym tureckim Ryhanli otworzył pierwszą sprawę dotyczącą przemytu z Syrii ropy niewiadomego pochodzenia. Z pierwszych przesłuchań w sprawie przemytników z nadgranicznej wsi Beseslan wynika, że powstała prawdziwa paliwowa mafia, z którą współpracowali oficerowie tureckiej straży granicznej, udzielający porad jak omijać patrole, co zresztą wkrótce przestało być konieczne, bo pod granicą przeprowadzono podziemny, prowizoryczny ropociąg. Kooperantami tureckich przemytników byli bojówkarze z Dżabhat Al-Nusra kontrolujący obszar po drugiej stronie kordonu.


Jak twierdzi Tulin Daloglu w artykule z 16 października opublikowanym przez portal Al-Monitor symbioza była tak wielka, że komendantom Dżabhat Al-Nusra zdarzało się nawet odsyłać broń i pojazdy ukradzione tureckim funkcjonariuszom pogranicznym przez mniej uświadomionych towarzyszy. Według wstępnych ustaleń tylko w tej jednej wsi Beseslan przemytnicy w ciągu 16 miesięcy mieli zarobić na syryjskiej ropie około 800 milionów dolarów. Trudno sobie wyobrazić by tego typu proceder mógł trwać bez przyzwolenia tureckich władz, które zresztą potwierdzili zeznający przed sądem w Reyhanli funkcjonariusze narzekający, że dowódcy zachowywali się całkowicie biernie w obliczu przestępczego procederu. Znamiennym jest także, że spośród 20 podsądnych oskarżonych o jego organizowanie, 19 nie otrzymało sankcji w postaci tymczasowego aresztu, herszt natomiast bardzo szybko wpłacił kwotę kaucji i również odpowiada z wolnej stopy.

 

Nie ma powodu by sądzić, że w ten sposób nie zarabiało także „Państwo Islamskie”. Otwarcie zresztą przyznał to turecki deputowany Ali Ediboglu wywodzący się z opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) a co ważne także z graniczącej z Syrią prowincji Hatay. Jak mówił dwa tygodnie temu w wywiadzie dla tureckiej gazety „Taraf” ISIS przeprowadziło przez granicę turecką co najmniej cztery nielegalne ropociągi przy czym wymienił ich lokalizacje w okolicach miejscowości Kilis, Urfa, Gaziantep. Według obliczeń gazety od operujących w Syrii ekstremistów do Turcji w październiku przepływało dziennie około 1500 ton ropy. Ediboglu wprost oskarżył na jej łamach turecki wywiad MIT o współpracę z „Państwem Islamskim”. Podobne oskarżenia od miesięcy powtarzają działacze kurdyjscy z obu stron granicy.

 

Wstrzymana interwencja

 

Wydawałoby się, że gra Ankary osiągnęła swoje cele. „Państwo Islamskie” stało się destabilizatorem Syrii i znów odsunęło w dal perspektywę opanowania sytuacji przez władze w Damaszku. Jednocześnie swoim jaskrawym barbarzyństwem i nieobliczalnością stworzyło pretekst dla interwencji w wewnętrzne sprawy południowego sąsiada, do której już posunęli się Amerykanie i ich arabscy sojusznicy. Przy okazji takwiryści zaatakowali Kurdów co ma dla Turcji kluczowe znaczenie jako, że syryjskie PYD-YPG są ściśle powiązane z Partią Pracujących Kurdystanu prowadzącą przez lata partyzantkę na terytorium Turcji. Ofensywa ISIL na Kobane, która w ciągu kilku tygodni doprowadziła do likwidacji jednej z kurdyjskich enklaw wydawała się być dobrym preludium dla tureckiej interwencji. Jednak sprawy potoczyły się torem innym niż ten ułożony w Ankarze.

 

Jeszcze 2 października turecki parlament zaaprobował rządową rezolucję zezwalającej armii na przekroczenie granicy Syrii a także udostępnienie swojego terytorium dla innych interwentów. Jednak od tego czasu nie wykonano żadnego militarnego ruchu, także w najbardziej krytycznym momencie, gdy ekstremiści opanowali już połowę miasta Kobane. Nie zorganizowano nawet korytarza humanitarnego dla ewakuacji cywilów mimo apeli wysłannika ONZ Steffana de Mistury i mimo tego że miasto właściwie przylega do granicy. Zamiast tego Turcy zaczęli stawiać kolejne warunki swojej interwencji, których oczywistym adresatem jest Waszyngton.

 

Już na początku października turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan wysunął koncepcję stworzenia w północnej Syrii „strefy buforowej”, zakładającej ustanowienie także strefy zakazu lotów, co w oczywisty sposób wymierzone było w armię syryjską a nie ISIL, które wszak lotnictwa jeszcze nie posiada. Stało się to zresztą przyczyną gniewnej reakcji dyplomacji rosyjskiej i irańskiej oskarżających Ankarę o forsowanie polityki „zmiany reżimu” w Damaszku za zasłoną interwencji przeciw ISIS. Kierunek tureckiej polityki zdradził zresztą sam Davutoglu kiedy na głosy krytyki biernego stanowiska Anakry wobec antykurdyjskiej ofensywy ISIS zaczął rozwodzić się o trzystu tysiącach ofiar władz Syrii, rzekomo przeprowadzonym przez nie ataku chemicznym z sierpnia 2013 r. czy pociskach SCUD rzekomo z premedytacją wystrzeliwanych w cywilów przez syryjską armię.

 

Tureckie warunki zostały jednak odrzucone przez państwa zachodnie. 14 października Jens Stoltenberg sekretarz generalny NATO stwierdził i to po rozmowach z szefem tureckiej dyplomacji Cevlutem Cavusoglu, że kwestia „strefy buforowej” w Syrii „nie jest dyskutowana” w ramach Sojuszu, zaś rzecznik Białego Domu Josh Earnest stwierdził, że „na razie nie jest ona rozważana”, co uzupełniła deklaracja rzeczniczki Departamentu Stanu Jen Psaki „nie jesteśmy państwem, które się za tym [strefą buforową] opowiada”. Miarą międzynarodowej izolacji Turcji jest fakt, że kilka dni temu przegrała w głosowaniu krzesło niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, które zamiast Turka zajmie przedstawiciel Nowej Zelandii mimo, że jeszcze miesiąc temu turecki przedstawiciel był uważany za pewniaka.

 

Rachunek za destabilizację

 

Cynizm polityki tureckich władz wywołał jednak także problemy wewnętrzne. Bierność Turcji w czasie gdy mający jak najgorszą reputację ekstremiści z „Państwa Islamskiego” szturmowali miasto tuż za jej granicą doprowadził do największego od lat fermentu wśród tureckich Kurdów, których jest aż 12 milionów. Na ulicach tureckich miast doszło do masowych protestów przeradzających się w zamieszki. Największe miały miejsce 8 października. Zginęło wówczas ponad 30 demonstrantów. Demonstracje organizowały także liczne diaspory kurdyjskie w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Francji.

 

Wstrzymując interwencję, władze tureckie chciały odczekać aż ISIS „rozwiąże” problematyczną dla Ankary kwestię kurdyjskiej autonomii w północnej Syrii. Mało kto pamięta, że Kobane ma wymiar symboliczny bo przez lata mieszkał w nim, w czasie gdy mógł liczyć na wsparcie syryjskich władz, Abdullah Ocalan – legendarny, obecnie więziony lider Partii Pracujących Kurdystanu. Tymczasem tureccy politycy doprowadzili do powstania groźnych napięć we własnym kraju, które mogą wybuchnąć kolejną falą zbrojnej kampanii PKK.

 

Jej dowódca Cemil Bayik jeszcze w wywiadzie dla portalu Al-Monitor opublikowanym 25 września ostrzegł, że PKK jest gotowa wznowić wojnę przeciw państwu tureckiemu.  Zresztą w wywiadzie tym Bayik twierdzi, że ma relację świadków transportu kolejowego tureckiej broni dla „Państwa Islamskiego”, który odebrało ono dwa dni przed rozpoczęciem ofensywy na Kobane. Sugeruje, także że kurdyjska młodzież w Turcji to najbardziej radykalna generacja od wielu lat i tylko czeka na sygnał do walki.

 

11 października kurdyjscy bojownicy ostrzelali turecki posterunek wojskowy. Odpowiedź przyszła już 14 października kiedy to tureckie samoloty zbombardowały pozycje PKK na pograniczu Iraku by zadać jej „duże straty” jak głosił oficjalny komunikat. Są to pierwsze walki od dwóch lat i zawarcia w marcu 2013 r. żyrowanego przez autorytet Ocalana zawieszenia broni i wybuch kurdyjskiej wojny partyzanckiej wisi na włosku.

 

Charakterystyczne też, że wśród protestujących przeciw polityce obecnego rządu jest wielu etnicznych Turków. Prestiżowy dziennik „Hurriyet” piórem Ertugrula Oztoka podsumował ją „Polityka próbująca doprowadzić do obalenia Al-Asada upadła. Turcja musi natychmiast zaprzestać polityki wciskania nosa w wewnętrzne sprawy państw regionu. Jeśli będzie kontynuowana, może otworzyć okres wielkiej wrogości wobec Turcji w całym regionie”. Były dyplomata Ozdem Sanberk pracujący teraz dla ankarskiej Organizacji Międzynarodowych Studiów Strategicznych określił obecną politykę turecką jako „nie do utrzymania”.

 

Na  swoje problemy z wewnętrznej i zewnętrznej polityce tureckie władze reagując złością, bo trudno inaczej określić antyzachodnią tyradę prezydenta Erdogana, jaką wygłosił on 13 października na Uniwersytecie w Stambule. Stwierdził on, że „za każdą wojną w ciągu stulecia” jaka dotknęła Bliski Wschód odpowiadają dawne zachodnie mocarstwa kolonialne zaś swoich tureckich krytyków nazwał „szpiegami” zachodu podobnymi do Lawrenca z Arabii – brytyjskiego oficera, który w latach 1916-1918 wspierał powstanie Arabów przeciw Turcji. Z kolei w ostatnią sobotę turecki prezydent powiedział, iż PYD i PKK to takie same organizacje terrorystyczne jak „Państwo Islamskie”, dodając „to złe dla Stanów Zjednoczonych – których jesteśmy przyjaciółmi i sojusznikami w ramach NATO –aby oczekiwać od nas, że powiemy tak dla wspierania organizacji terrorystycznej” [PYD-YPG]. Nie widać żadnych oznak zmiany kursu tureckiej polityki, co oznacza dalszą destabilizację i jeszcze obszerniejszy potok krwi przelewanej w Syrii. Jedna przywódcy Turcji nie chcą widzieć, że wkrótce krew może polać się także w ich kraju.


                                
Karol Kaźmierczak

fot. zdjęcie satelitarne Kobane, google.pl/maps

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną