Anatomia nienawiści

0
0
0
/

Już Rzymianie stosowali zasadę "dziel i rządź" (divide et impera), żeby zarządzać podbitymi ludami. Od lat obserwujemy to w polskiej polityce.         Podział społeczeństwa w Polsce jest bardzo duży i przebiegał głównie między głównymi partiami PiS-em i PO (a obecnie przebiega między władzą a totalną opozycją). Chociaż z dwóch stron można doszukać się pewnych aktów agresji to jednak zdecydowana przewaga jest po stronie PO i Nowoczesnej. Zresztą wskazuje na to samo zabójstwo Marka Rosiaka, posła PiS-u, który padł ofiarą przemysłu pogardy stworzonego przez liberalne siły polityczne i media. Był to pierwszy mord polityczny od lat. Źródeł tego konfliktu nie należy wcale doszukiwać się w naturze polityki czy podziałów w polskim narodzie. Wskazywanie ich właśnie tam byłoby obarczaniem odpowiedzialnością Polaków za to, co stworzyli politycy, a przede wszystkim Donald Tusk. Warto pamiętać, że przed pamiętnymi wyborami w 2005 r. trwały poważne rozmowy, co do stworzenia koalicji PO-PiS. Bracia Kaczyński i Donald Tusk porozumieli się, co do stworzenia wspólnego rządu. Dzisiaj może wydawać się to absurdalne, ale w gruncie rzeczy było logiczne. Kaczyńscy i Tusk mieli wiele wspólnego: odwoływali się do dziedzictwa Solidarności, Okrągłego Stołu, wartości konserwatywnych, chcieli odsunięcia lewicy od władzy, byli za Unią Europejską, tworzyli partie centrowe. Pomysł był prosty. Niezależnie od tego kto wygra: PiS czy PO, powstanie rząd koalicyjny z silnym mandatem do rządzenia, który zapewni partiom centrowym władzę na lata. Obie partie zdobywają większość mandatów od 2005 r., więc nikt poza nimi nie miałby szans na władzę. Zmonopolizowaliby scenę polityczną, odsuwając w niebyt SLD i PSL. Co więc poszło nie tak? Wiele wskazuje na to, że Tusk był przekonany, że to on zwycięży i to w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Nie był jednak pewny, jak bardzo, dlatego potrzebował PiS-u, który zapewniłby mu dodatkowe siły. Kiedy przegrał wybory i to podwójnie, odrzucił propozycję koalicji (którą Kaczyńscy wciąż wysuwali). Zapewne bał się, że stanie się z PO to, co stało się później z Nowoczesną, to znaczy, że zostanie wchłonięta przez większą partię i choć przetrwa to na marginesie polityki. Zrozumiał, że jeśli ma zyskać władzę musi zaprezentować się społeczeństwu, jako przeciwieństwo Kaczyńskich, do których był bardzo podobny. Rozpoczął wtedy wielki przemysł pogardy, a pomogły mu w tym liberalne "elyty", media, politycy innych opcji. Zaczęło się nie tylko zniesławianie Kaczyńskich, ale też ich odczłowieczanie. Tusk prezentował się jako Europejczyk, inteligent, światowiec, a PiS przedstawiał jako zaścianek, dzicz, nacjonalistów, radykalnych katoli. Oczywiście nie robił tego sam, ale z całym zapleczem politycznym, w którym był także Schetyna czy Kopacz. Tusk wykorzystał w sposób genialny, ale podły, Janusza Palikota, człowieka masonerii, który prezentował poziom moralny i kulturalny jak mróz, to znaczy poniżej zera. Tusk pozwalał na wyczyny Palikota, na jego chamstwo, obraźliwe wyczyny, sprowadzanie przez niego polityki na samo dno. To on go wypromował, a następnie, kiedy nie był już potrzebny, usunął go z partii. To on - pośrednio - pozwolił mu zaistnieć samodzielnie w polityce i otoczyć się taką hołotą jak on: byłymi księżmi, współpracownikami Urbana, gejami i transseksualistami. To dzięki Tuskowi i Komorowskiemu wybuchła afera z krzyżem, do głosu doszedł skrajny antykatolicyzm, zaczęto atakować symbole chrześcijańskie, a pan Grodzki wszedł do sejmu, co kompletnie skompromitowało do końca tę instytucję. Bracia Kaczyńscy nie potrafili odnaleźć się w tej sytuacji. Nie chcieli wejść w rolę polskich nacjonalistów i radykałów religijnych. Z konieczności utworzyli koalicję z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, ale cały czas puszczali oko do lewicy i liberałów, że sami czują się z tym niekomfortowo. W końcu po dwóch latach zerwali koalicję i rozpisali nowe wybory, które wiemy, jak się skończyły. Po tych wyborach w końcu coś zrozumieli. Tusk odniósł sukces. Olbrzymie zaplecze medialne zapewniło mu opinię bożyszcza inteligentów z wielkich miast. Postanowili w końcu przyjąć rozpisaną dla nich rolę. Weszli w komitywę z o. Rydzykiem, przejęli elektorat Ligi Polskich Rodzin, zorganizowali miejsce dla siebie po prawej stronie sceny politycznej, radykalizując się i odwołując częściej do symboliki religijnej. Szybko okazało się, że ta polityka przynosi owoce. Poparcie dla nich wzrasta, a oni zdobywają kolejne przyczółki i media - nawet jeśli tylko niewielkie, to zawsze. Idea IV RP nagle okazała się interesująca dla wielu marginalizowanych ludzi. To nic, że głosili ją ludzie, którzy sami budowali od początku III RP i siedzieli przy Okrągłym Stole, będąc najbliższymi współpracownikami agenta Bolka. Przemysł pogardy miał też swoją dobrą stronę: umacniając wizerunek PiS-u, jako partii radykalnej, domagającej się zmian, antysystemowej i antyunijnej, a przy tym katolickiej, dawał poparcie w wielu grupach społecznych. I to nic, że nic z tego nie było prawdą: ani antysystemowość, ani katolickość, ani antyunijność. Potem nadszedł rok 2010 i szczyt polityki nienawiści. To jak traktowano osoby, które tragicznie zginęło, a potem ludzi na Krakowskim Przedmieściu było już kompletnym zdziczeniem i upadkiem cywilizacyjnym. Jarosław Kaczyński zapłacił olbrzymią cenę za dojście do władzy, przeżył osobistą tragedię i przeszedł przez piekło. Ta sama polityka dzielenia, która odsunęła go od władzy, wyniosła go ją jednak do niej z powrotem. Ale jak mówi inne, ewangeliczne powiedzenie: "Kto miecza używa, od miecza ginie".            

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną