Rady konsyliarza doskonałego

0
0
0
/

Jeśli ktokolwiek jeszcze miał wątpliwości, że Uniwersytet Warszawski stanowi rodzaj parku jurajskiego, w którym znalazły przytulisko rozmaite osobliwości, nie tylko okazy kopalne w rodzaju hominis tristis diluvii testis, to właśnie może się o tym wszystkim przekonać na przykładzie pana profesora Marcina Matczaka. Pan profesor, zresztą nadzwyczajny, jest człowiekiem stosunkowo młodym, zaledwie 42-letnim, w czym nie byłoby nic osobliwego, bo – jak głosi perskie przysłowie - „dobry kogut w jajku pieje”. Niestety jakiś diabeł podkusił go, by dołączył do Zespołu Ekspertów Prawnych Fundacji Batorego, wskutek czego wpadł w złe towarzystwo. Fundacja Batorego, jak wiadomo, utworzona została przez starego, żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, nie tylko jako wywiadownia gospodarcza, ale również narzędzie korumpowania rozmaitych autorytetów moralnych, w dodatku – za niewielkie pieniądze. O ile mi wiadomo, Fundacja dysponuje rocznym budżetem stanowiącym równowartość miliona dolarów – ale okazuje się, ze do skorumpowania tubylczych autorytetów moralnych to zupełnie wystarczy. Jest w tym pewna tradycja, bo jeszcze w I Rzeczypospolitej, w jej okresie schyłkowym, ambasadorowie sąsiednich państw korumpowali posłów i senatorów za podobnie małe łapówki. Kiedy byłem jeszcze redaktorem naczelnym Najwyższego Czasu, otrzymywałem z Fundacji Batorego coś w rodzaju sprawozdania finansowego, które było znakomitym przewodnikiem po polskim życiu publicznym, pozwalającym zorientować się, dlaczego osobistości z listy płac Fundacji ćwierkają z właściwego klucza. Mężem zaufania grandziarza na nasz nieszczęśliwy kraj jest Główny Cadyk III Rzeczypospolitej, czyli pan Aleksander Smolar. Wprawdzie mówi się, że żadna praca nie hańbi, niemniej jednak niektóre zajęcia nadal budzą wątpliwości, a nawet uważane są za przestępstwa – jak na przykład czerpanie zysków z cudzego nierządu. Fundacja Batorego niewątpliwie podżega mnóstwo ludzi do nierządu, co prawda nie fizycznego, tylko intelektualnego, ale to chyba jeszcze gorsze. Nierządnica cielesna sprzedaje tylko swoje ciało, podczas gdy nierządnica intelektualna frymarczy swoją duszą. Pewnym wytłumaczeniem powszechności tego procederu może być popularne w środowiskach postępackich przekonanie, że ludzie nie mają duszy – co w wielu przypadkach, na przykład w przypadku pana Aleksandra Kwaśniewskiego wydaje się nawet prawdopodobne, jeśli nie wręcz charakterystyczne – co, nawiasem mówiąc, pozwala mu pławić się w stanie pierwotnej niewinności. Nie chcę przez to powiedzieć, że i pan profesor Marcin Matczak uprawia takie jawnogrzesznictwo, uchowaj Boże - ale nie bez powodu popularne przysłowie przestrzega, że z kim przestajesz, takim się stajesz. Musi być bowiem jakaś przyczyna, dla której nie tylko zaangażował się w walkę o praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju – co jeszcze nie byłoby takie straszne, chociaż oczywiście powinno budzić niepokój – ale przede wszystkim dlatego, że w tej walce najwyraźniej zaczyna zatracać poczucie rzeczywistości. Buzowaniem gersdorfin podczas upałów wszystkiego wytłumaczyć nie można, więc w takim razie jak wytłumaczyć radę, jakiej pan profesor Marcin Matczak udzielił czasopismu „Newsweek”, kierowanym przez znanego z żarliwego obiektywizmu pana redaktora Tomasza Lisa? „Sędziowie Sądu Najwyższego mogą zablokować PiS-owską wycinkę w najważniejszym polskim sądzie. Ale muszą się spieszyć” razi profesor Matczak i kontynuuje. - „Jest jeszcze procedura, która może uchronić przed czystką sędziów SN, którzy ukończyli 65 lat, ale wymaga szybkiego działania. Wystarczy, że przy okazji rozpatrywania sprawy zawierającej tzw. aspekt unijny, np., dotyczącej ochrony środowiska, sędziowie wystąpią do Trybunału Sprawiedliwości UE z zapytaniem, czy po zmianach wprowadzonych przez PiS nadal są niezależnym sądem i mogą taką sprawę rozpatrywać” - radzi pan profesor Marcin Matczak. Już mniejsza o to, dlaczego pan profesor Matczak ratunek dla praworządności upatruje w pozostawieniu w Sądzie Najwyższym sędziów, którzy ukończyli 65 lat – chociaż nie od rzeczy będzie zatrzymać się i nad tym. Tacy sędziowie aplikację sądową kończyli – podobnie jak pani Małgorzata Gersdorf – w latach 70-tych, no a potem otrzymywali nominacje – formalnie od Rady Państwa. Tak naprawdę jednak, o tych nominacjach decydowały instancje partyjne, na podstawie opinii Służby Bezpieczeństwa, która wyrokowała, czy taki jeden z drugim kandydat na sędziego „daje rękojmię” należytego wykonywania swojej służby, czy nie. W jaki sposób SB nabierała przekonania, że kandydat tę rękojmię „daje” - tego nawet nie śmiem się domyślać – ale determinacja, z jaka stare kiejkuty akurat ich uznały za najważniejszą gwarancję praworządności, skłania do zastanowienia tym bardziej, że – jak wiadomo – w latach 80-tych sowieciarze pozwolili STASI na werbowanie agentów we wszystkich środowiskach w Polsce. Oczywiście nie wszyscy sędziowie musieli zostać zwerbowani, co to, to nie – ale zainteresowanie Naszej Złotej Pani i niemieckiego owczarka Franciszka Timmermansa tą sprawą też jest charakterystyczne. Mniejsza jednak o to, bo znacznie ciekawsza i nie pozbawiona niezamierzonego zapewne efektu komicznego, jest rada pana prof. Matczaka, by sędziowie SN zwrócili się z pytaniem do ETS w Luksemburgu, czy są jeszcze niezależnym sądem, czy nie. Cóż sądzić o osobach, które same nie potrafią odpowiedzieć na tak proste pytanie? Gdyby mnie ktoś o coś takiego zapytał, to pomyślałbym sobie, że ten człowiek utracił poczucie rzeczywistości, że mówiąc krótko – jest to pacjent, a jeśli nawet nie – to skoro strzelił mu do głowy pomysł, by o takie rzeczy oficjalnie pytać – że to patentowany dureń. I tak źle i tak niedobrze – bo cóż w takiej sytuacji mogą sobie o takich sędziach Sądu Najwyższego w Polsce pomyśleć ich koledzy z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości? Ani jako pacjenci, ani jako durnie nie mogą tworzyć niezależnego sądu, toteż nietrudno przewidzieć, jakiej odpowiedzi udzieliłby Europejski Trybunał Sprawiedliwości i to nawet nie z powodu solidarności międzynarodówki przebierańców, tylko z pogardy, kto wie, czy nie uzasadnionej. Ponieważ dojście do takiego wniosku wcale nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, to pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość i czekać. Jeśli sędziowie SN skorzystają z rady pana prof. Marcina Matczaka, będzie to nieomylny znak, że nie tylko pozbawieni są elementarnego poczucia godności osobistej, ale w dodatku są głupsi, niż przewiduje ustawa. Co zaś tyczy się samego pana prof. Matczaka, to raczej nie skorzystałbym z żadnej jego rady, podobnie jak przewielebnemu księdzu Wojciechowi Lemańskiemu nie powierzyłbym nawet duszy od żelazka.

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną