Michalkiewicz: Na marginesie gdakania

0
0
0
/

Czego to ludzie nie gadają – a już specjalnie podczas kampanii wyborczej? Każdy kandydat chce zaprezentować się od najlepszej strony w nadziei, że uciuła tyle głosów, żeby wystarczyło na mandat do rady, czy do sejmiku – bo wyborami do Sejmu rządzą trochę inne zasady. Ponieważ mamy w Polsce system parlamentarno-gabinetowy, to poza stanowiskiem prezydenta, które obsadzane jest w drodze glosowania powszechnego, wszystkie inne organy państwowe albo bezpośrednio, albo pośrednio pochodzą od Sejmu – z wyjątkiem niezawisłych sądów, które teraz nie podlegają już żadnemu konstytucyjnemu organowi państwa, które tylko im płaci. Toteż kto kontroluje Sejm, ten kontroluje całe państwo. A kto kontroluje Sejm? Tajemnica to wielka, bo bardzo możliwe, że kontrolują go tajne służby, również te, których „nie ma”, bo kiedy jeszcze „były”, to wprowadziły do struktur państwa tylu konfidentów, ilu tylko mogły. Ci ludzie wiedzą, komu zawdzięczają swoje wyniesienie i pozycję, podobnie jak wiedzą, że publikacja „kompromatów” w razie nieposłuszeństwa może tę karierę w sposób kompromitujący przerwać, toteż są dyspozycyjni, ułatwiając swoim patronom ręczne sterowanie nie tylko państwem, ale nawet życiem publicznym. Wprawdzie Sejm oficjalnie kontroluje tajne służby, ale żeby dostać się do takiej komisji, trzeba najpierw uzyskać certyfikat dostępu do informacji niejawnych, które wydaje... Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wiadomo, że takiemu, do którego nie ma zaufania, takiego certyfikatu nie wyda, a tylko takiemu, do którego ma zaufanie. Warto zatem przypomnieć, że zaufany po łacinie nazywa się konfidentem. Gdyby jednak tajnych służb nie było, to kto kontrolowałby Sejm? Przypatrzmy się wyborom do Sejmu. Listy układają ścisłe sztaby partyjne i to one, poza jakąkolwiek kontrolą, wybierają spośród ogóły obywateli szczęściarzy, którzy w ogóle zyskują szansę na mandat poselski. Co więcej – szanse te zależą od miejsca na liście, o którym też decydują wspomniane sztaby. Zatem każdy ambicjoner wie, że musi być lojalny wobec tych sztabów i przewodniczącego partii, a wyborców może spokojnie olać, jako że od nich bardzo niewiele zależy. Oczywiście nie trzeba o tym głośno mówić, zgodnie ze wskazówką Wojciecha Młynarskiego, który śpiewał: „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!” W takiej sytuacji wspomniane sztaby trzęsłyby również Sejmem, a więc – całym państwem – oczywiście z wyjątkiem sędziów, którym musiałyby tylko płacić. Liczba ludzi tworzących te sztaby nie przekracza trzydziestu, więc gdyby tajne służby chciały przejąć kontrolę nad państwem, wystarczyłoby przejąć kontrolę nad tą trzydziestką, co nie wydaje się zadaniem specjalnie trudnym. Taka też może być podszewka naszej młodej demokracji, ale o tym nie tylko nie trzeba głośno mówić, ale nawet myśleć, bo i cóż by nam przyszło z tego, gdybyśmy się o tym przekonali? Dopóki zaś nie przekonaliśmy się, to możemy myśleć, że z tą demokracją, to wszystko naprawdę, uważać się za suwerenów – i tak dalej. To, co przynosi nam zadowolenie, a nawet szczęście, nie jest fikcją, gdyby obiektywnie nawet było. Wróćmy jednak do tego, co ludzie wygadują, zwłaszcza podczas kampanii wyborczej, kiedy trzeba przelicytować konkurentów. Ta licytacja sięga coraz wyżej, a mechanizm ten był już dobrze znany w starożytnej Republice Rzymskiej, kiedy to Senat, niezadowolony z reform Grakchów, wystawił w charakterze przeciwnika trybuna Marka Liwiusza Druzusa, który przelicytowywał reformatorów w demagogii. Kiedy na przykład proponowali, by nadziały ziemi następowały za niewielką opłatą, Marek Liwiusz Druzus domagał się nadziałów darmowych – i tak dalej. W rezultacie lud rzymski zamordował Gajusza Grakcha, a zwłoki wrzucił do Tybru. Pewnie dlatego poeta pisał, że „ręce za lud walczące lud sam poobcina”. Skoro ta metoda daje takie znakomite rezultaty, to nic dziwnego, że coraz więcej ambicjonerów się do niej ucieka, potwierdzając tym samym trafność obserwacji Gary`ego Stanleya Beckera, który udokumentował spostrzeżenie, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali, nawet jeśli nie robią tego świadomie – za co w 1992 roku dostał Nagrodę Nobla z ekonomii. Nie ma zatem specjalnego powodu, by przejmować się tymi walkami kogutów, podczas której rozbrzmiewa donośne gdakanie i pióra lecą na wszystkie strony, gdyby nie to, że często – jak to czytamy w Piśmie Świętym – usta mówią z obfitości serca. I chyba taką przyczyną można wyjaśnić deklarację przewodniczącego PO Grzegorza Schetyny, że zamierza on zlikwidować administrację rządową na szczeblu wojewódzkim, a jej kompetencje przekazać marszałkowi i sejmikom. Możliwe, że pan Schetyna powiedział to w ramach wspomnianej licytacji, ale możliwe jest też, że powiedział to dlatego, że już wie coś, o czym my jeszcze nie wiemy. A co to takiego może być? Ano – o planach Naszej Złotej Pani, by Polskę z państwa unitarnego przekształcić w państwo federalne. Obecnie Polska jest państwem unitarnym, a jednym z elementów tej unitarności są właśnie wojewodowie, którzy na swoim terenie realizują politykę rządu. Likwidacja administracji rządowej na szczeblu wojewódzkim pozbawiłaby rząd wpływu na to, co dzieje się w województwach, a to z kolei sprzyjałoby rozluźnieniu struktur państwa. Ciekawe, że pan dr Jerzy Gorzelik, przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska, przed kilkoma laty w audycji telewizyjnej wyraził pogląd, że Polska będzie państwem federalnym i to już w 2020 roku. W 2020 roku odbędą się u nas wybory prezydenckie, w których jednym z kandydatów może być Donald Tusk, dotychczas prowadzony Mocną Ręką Naszej Złotej Pani, co to zrobiła z niego człowieka, więc pewnie z przyjemnością zobaczyłaby go na stanowisku prezydenta naszego bantustanu. Wszystko zatem – jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”. Warto przypomnieć, że podczas debaty nad konstytucją w 1919 i 1920 roku, postulat, by zwarte skupiska ludności żydowskiej w miastach i miasteczkach miały statu eksterytorialny, zgłaszał żydowski klub parlamentarny. To nie przeszło i poza autonomią Śląska, Polska była państwem unitarnym i dopiero Niemcy podczas okupacji ten postulat żydowskich parlamentarzystów spełnili, ale oczywiście po swojemu – bo getta nie podlegały administracji polskiej tylko bezpośrednio Niemcom. Warto też dodać, że zgodnie z ustawą 1066, zgodnie z którą formacje zbrojne obcych państw mogą uczestniczyć w tłumieniu rozruchów na terenie Rzeczypospolitej, a która mimo trzeciego już roku „dobrej zmiany” jak gdyby nigdy nic obowiązuje, wprawdzie o wszystkim decyduje minister spraw wewnętrznych albo nawet – Rada Ministrów – ale co z tego, skoro nie będzie sprawnego przełożenia tych decyzji na szczebel wojewódzki, gdzie dotychczasowej kompetencje wojewody byłyby przekazane marszałkowi i sejmikowi?

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną