Haktywizm to neokomunizm

0
0
0
/

Jeśli ktoś mówi o Stalinie od razu ma obraz zbrodni, jakie się dokonały. Komunizm zdyskredytował się jako ustrój polityczny i pozornie nic nie wskazuje, aby miał szans na odrodzenie się. Marksizm jednak ma się dobrze i znalazł bezpieczną przystań w haktywizmie.

 

Mimo powszechności zjawiska niewiele osób posługuje się tym pojęciem. Haktywizm jest komunizmem sieciowym, po angielsku znanym jako dotcommunism.

 

Termin ów ukuł Tim Jordan i wskazał, że działania w internecie są próbą stworzenia nowej rewolucji. Do polityki włączały się już takie sieciowe ugrupowania jak Cult of Dead Cow. Ostatnio cały świat patrzył na haktywistów, bo wyszli na ulice jako ruch Anonymous.

 

Początki całego zjawiska wykraczają jednak poza ostatnie kilka lat. W latach sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych pojawił się radykalny prąd Nowej Lewicy. Do ich przedstawicieli należał działacz o żydowskich korzeniach Abbott Hoffman. Zasłynął między innymi zrobieniem z flagi amerykańskiej koszulki. Mierzył jednak dalej niż tylko w akcje nastawione na społeczne happeningi.

 

Utworzył partie polityczną i zaczął się wydawaniem gazetki. Stała się ona katalizatorem ruchu złodziei impulsów. Hoffman bowiem połączył idee Lenina z rozwojem infrastruktury technicznej na Zachodzie. Wykorzystał, że dostęp do telefonu jest coraz powszechniejszy. Zmienił definicje kradzieży jako sposób walki z rządem.

 

Armia USA zwalczała komunizm w Wietnamie. Abbott uznał to za rzecz karygodną. Wymyślił, że formą sabotażu wojska będzie unikanie płacenia świadczeń na rzecz państwa. Rozumiał problem tak, że skoro podczas połączeń telefonicznych są naliczane dochody i firmy płacą od nich podatki, więc jeśli upowszechni się darmowe rozmowy, wtedy rząd straci pieniądze. Oprócz tego opracował manifest o wymownym tytule „Fuck the System”. Uczył w nim metod wyłudzania od państwa pieniędzy, zabijania nienarodzonych dzieci przy użyciu aborcji oraz zależności od socjalizmu.

 

Miłośnicy telefonów zyskali ideologie. Złodzieje impulsów badania infrastruktury przeistoczyli w walkę o wolność. Uznali, że wiedza jak działają aparaty pozwoli na zwalczenie systemu. Hoffman zapewnił platformę wymiany i przez jego kwaterę w Nowym Jorku przewijały się odkrycia rewolucjonistów.

 

Zbuntowane nastolatki stworzyły socjalistyczny kodeks. Opierał się na upaństwowieniu wszystkiego i zarazem niszczeniu państwa. Skrajności wynikały z chęci budowania raju na ziemi bez etapów przejściowych. Narodziny nowej utopii przesunęły się w czasie, bo nie istniało wtedy jeszcze miejsce do jej realizacji.

 

Lata osiemdziesiąte przyniosły upowszechnienie się komputerów osobistych. W krótkim czasie utworzyły zrębek pierwszego covernetu, czyli podziemnej strony internetu. Autor w tej sprawie skontaktował się z Philipem Zimbardo, bowiem ów naukowiec badał w tym czasie profil psychologiczny młodych buntowników. Złodzieje impulsów coraz częściej nazywali się hakerami. Zdaniem Zimbardo byli osobami wykluczonymi ze społeczeństwa, często na własną prośbę. Noce spędzali na grzebaniu w BBS, pierwowzorze dzisiejszych forów internetowych. Odpowiadali temu, co dzisiejszy język angielski określa jako nerd, czyli osoba o problemach w komunikacji z drugim człowiekiem a jednocześnie uzdolniona w informatyce i elektronice.

 

Do lat dziewięćdziesiątych nikt oficjalnie nie mówił o haktywizmie. Dopiero grupy hakerskie Hacktivismo i Cult of Dead Cow rozpropagowały tę nazwę. Sieciowy komunizm wraz z rozkwitem internetu zyskiwał coraz większą rzeszę uczestników. 

 

Jedna z głównych zasad haktywizmu mówi, że informacja chce być wolna. Za tym idzie nie tylko pociąg do wiedzy, lecz do upowszechniania tajemnic oraz dóbr kultury. Równocześnie sieciowi komuniści uznali, że działanie w internecie jest całkowicie bezpieczne i pozbawione szkodliwych następstw.

 

Rzeczywiście, pozornie jakie zagrożenie niesie podmiana głównej strony rządu w akcji zasiedzenia internetowego, czyli web sit-in? Dla laika problem nie istnieje, bo podświadomie adresy WWW traktuje jak element maszyny, czegoś sztucznego. Konflikt z Zapadystami w latach 90. udowodnił, że zawieszanie komputerów przez internet może być drogą do wpływania na rząd.

 

Przeciwnicy globalizacji z EZLN uznali, że Meksykowi zagraża podpisanie traktatu o wolnym handlu w 1994 roku. Poinformowali opinie światową, że usuwanie barier i ułatwienie wymiany towarów zaszkodzi rdzennej ludności. Na tym micie powstał haktywizm jako sposób dla wpływania na politykę drogą pokojową.

 

Ruch uległ przemianie. Łatwy dostęp do informacji jakimi programami komputerowymi uprawia się politykę zaowocował wzrostem poparcia wśród internautów. Narodziła się koncepcja netizen, czyli budowania szczęśliwego raju w sieci. Jednym ze środków była akcja propagowania zaniku prawa własności. Początkowo przybrała ona formę kolportażu programów komputerowych. Następnie narodził się warez, czyli nurt upowszechniania wszystkiego wszystkim, co jest tylko w formie cyfrowej. Wraz ze złamaniem zabezpieczeń płyt DVD pojawiła się metoda zmniejszania plików, czyli kodek divx.

 

Od tego miejsca rodzi się koncepcja Wolnej Kultury, czyli dóbr dostępnych bezpłatnie dla każdego. Idea miała podwaliny socjalistyczne. Zakładała, że internet stanie się platformą wyzwalania książek, muzyki, filmów, komiksów, technologii, a nawet sposobów na życie. Wykraczała daleko poza piractwo komputerowe. Zakładała, że z sieci wypłyną prądy reformatorskie.

 

Haktywiści chcieli, aby świat przemienił się w raj zbudowany na fundamencie Internetu. Lewica z nadzieją popatrzyła na ruch młodych ludzi. Wykazywał sporą skuteczność, bo posługiwał się rzeczywistością wirtualną. Tu zaś przy użyciu awatarów równość następowała samoistnie. Nikt nie wiedział kto się kryje za fałszywą tożsamością, aż wprost był anonimowy.

 

Koncepcja Anonymous zrodziła się u schyłku lat 90. i rozkwitła w pierwszej dekadzie XX wieku. To właśnie od nich wywodzi się sieciowa antysztuka. Nie przybiera jednak formy pisuaru Duchampa, lecz obrazków. Wskutek cichego odniesienia do ateisty Richarda Dawkinsa zyskały nazwę memów. Stały się w internecie pewnym fenomenem. Nawet polskie media prawicowe zajęły się przeglądami memów.

 

Pozornie obrazek ze zdaniem komentarza, czy wykrzywiona twarz Anonymous jest nieszkodliwa. Jednak umacnia ona przekonanie, że świat i rzeczywistość są farsą. Brak estetyzmu przekłada się u odbiorców memów na osłabienie poczucia smaku a docelowo ma prowadzić do obojętności na moralność. Komunizm od swego zarania zakładał zwalczanie cnot. Moralność bowiem dyktuje, co robimy bo tak przystoi oraz od czego się powstrzymujemy.

 

Dlatego haktywizm zwalcza cenzurę w każdej postaci. Covernet, znany również jako Onion dopuszcza wszystko. Służy jako platforma wymiany informacji przez terrorystów, pedofilii, tych co interesują się materiałami wybuchowymi. Obowiązuje tutaj zasada, że zabrania się zabraniać Jean-Paul Sartre'a. Wtedy zanika moralność wskutek obcowania z przemocą, czy twardą pornografią.

 

Opracowana przez haktywistów sieć TOR wprowadza utopię metaświata. Cechuje się wykraczaniem poza znaną rzeczywistość, bo skoro nic nie jest zabronione zapewnia on skrajnie pojętą wolność. W rzeczywistości brak moderacji treści przyczynia się do ich brutalizacji oraz spadku ogólnego poziomu. Równocześnie cel sieciowego komunizmu leży w przejmowaniu młodych ludzi.

 

Dzieciaki cieszą się z namiastki wolności jaką oferuje im sieć. Haktywizm kanalizuje ich bunt w kierunku antysztuki oraz wspieranie lewicowych przedsięwzięć. Wyrosły na ruchu Anonymous ruch Occupy Wallstreet chciał, aby upadł kapitalizm. Podobnie młodzi protestowali w Polsce przeciwko ACTA, choć nie rozumieli głębi problemu. Poderwali się na hasło cenzury internetu a nie dostrzegli, że problemem jest ograniczanie handlu i kradzież własności.

 

Identycznie projekt Wikileaks jest próbą definicji dziennikarstwa śledczego na nowo. Haktywista Julian Assange wskazał, że internet jest platformą dla prowadzenia polityki, zmiany ekonomii, oraz miejscem obrony słabszych. W 2012 założyciel Wikileaks chwalił idee TOR, bo chce aby internet stał się miejscem anarchii.

 

Za hasłami o prawie do tajemnicy internauty kryje się uderzenie w prywatność miejsc przechowywania danych zwykłych ludzi. Haktywiści są bowiem kolejnym prądem w ogólnoświatowej rewolucji socjalistycznej. Gender i sieciowy komunizm stanowią odbicie identycznej walki o rząd dusz i wywodzą się z identycznych idei lat 60.

 

Przedstawiciel Nowej Lewicy Saul Alinsky w „Rules for Radicals” podkreślił znaczenie komunikacji i dodał: „Ludzie rozumieją rzeczy w pojęciach z ich doświadczenia, co znaczy dla ciebie, że musisz wejść w ich doświadczenie”. Haktywiści na bazie udostępniania kultury zyskują zrozumienie dla wolności transferu filmów i muzyki np. z Hollywood i Sony Music. Rozciągają je na wolność transmisji jakichkolwiek danych, w tym patentów, tajemnic rządowych i firm, co służy destabilizacji systemu. Ograniczenia, w granicach rozsądku, usuwają wypaczenia i w cień oddalają głupotę.

 

Tylko, że haktywizm wypracował inny model i narzucił go w sieci. Postawił wyzwanie Bogu. Tradycyjna moralność i ograniczenia są odrzucane jako cenzura. Nie na darmo Saul Alinsky zadedykował książkę: „Nie możemy zapomnieć pierwszego radykała, (…) pierwszego radykała znanemu ludzkości, który zbuntował się tak skutecznie przeciw establishmentowi tak skutecznie, że przynajmniej wygrał swoje własne królestwo - Lucyferowi”. Haktywizm przejmuje jedno z mediów komunikacyjnych, bo tak zyskuje wyłączność na Prawdę, co prowadzi do buntu przeciw chrześcijańskiemu Bogu Stwórcy.

 

Wycieki z Wikileaks nie są obrazem całości, ale jej wycinkiem. Umiejętne dawkowanie informacji zaś kształtuje światopogląd. Tak Nowa Lewica tworzy przez internet realizacje programu Herberta Marcusego, czyli polityczną poprawność w sieci. Nie ważne staje się co jest oparte na faktach, ale co uważa większość. To właśnie haktywizm współodpowiada za stopniowe przejmowanie internetu przez lewicę wśród młodych ludzi.

 

Jacek Skrzypacz

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną