Fotki z kotką

Kiedyś mawiano, że nic tak nie plami kobiety jak atrament, co odnosiło się do liścików miłosnych pisanych do kochanków przez panie, także te zamężne. Jedynym wyjściem było przezorne spalenie kompromitujących achów i ochów, żeby nie wpadły w ręce męża. Niestety (tu właśnie to „niestety” pasuje) epoka listowych wyznań minęła. Nadszedł czas fotografii. Masowej. Społeczeństwa popadły w dziwny szał. Cykanie na prawo i lewo trwa w najlepsze już drugą dekadę.
Nie znasz człeku dnia ni godziny, jeżeli czai się w pobliżu jakiś komórkowiec dzierżący aparacik z funkcją robienia zdjęć. Nawet gdy sobie nie życzysz – i tak aparatczyk ów może cię „zdjąć” choćby przy pluciu na chodnik, okładaniu ślubnej czy, o zgrozo! strofowaniu własnych dzieci, co może stać się faktem z przedłużoną konsekwencją. Prawną takoż, kiedy masz, w tym przypadku nieszczęście, mieszkać w „cywilizowanym” państwie Unii lub np. Norwegii, gdzie matczyna przestroga połączona ze srogą miną: - Jasiu, nie sikaj na pana! - może skutkować odebraniem rodzicom „dręczonego” przez nich malca i oddaniem na wychów pierwszej lepszej rodzinie zastępczej.
Gorzej gdy szał cykania dopada ludzi na stołkach władzy, różnych posłów, europosłów, radnych, nie mówiąc o prezydentach miast lub samych wielkich: ministrach i premierach. A to może kiepsko się skończyć. Przykład? Rok 1989. W Polsce przemiany, do drzwi pukają pierwsze od dziesięcioleci wolne wybory. I zaczęło się! Gdzie nie spojrzysz wiszą fotki chętnych do parlamentu, upozowanych obok Wałęsy. Kto nie miał z nim zdjęcia, ten gapa i kiep. „Fotolechy” zalewały kraj od morza do Tatr. Potem wdała się w ten biznes Historia z jej teczkoczujnym IPN. I co? I nic. Pretendenci do wysokich stołków, jakby nauczka poszła w przysłowiowy las, nadal ochoczo ustawiają się do fotek z ważnymi osobami, aby pokazać, że mają taaakie plecy.
Po drodze był jeszcze kwiecień 2010, gdy jakiś chyży w nogach i sprytny fotopstryk strzelił fotkę z posmoleńskiego spotkania Tuska z Putinem. Tak, tę na której Tusk unosi kciuki, co już zwyczajowo odczytywane jest jako gest wygranej, zaś władca Rosji reaguje na to dziwną, nieco ironiczną miną. O czym wówczas rozmawiali? O, to wielka tajemnica…
Ale wróćmy do – jak to mówią – naszych baranów. W ostatnich miesiącach sypnęło lawiną fotek. Tym razem do politycznego szlachectwa za pomocą zdjęć z „bohaterem” kandydowali sami znani opozycji, z europosłami na czele. Obiektem fotograficznego pożądania stała się pewna kotka. Ładne milutkie stworzonko o urodzie niewinnej panienki, w której jasnych oczach przegląda się wolność, demokracja oraz inne wiekopomne zjawiska i zjawy. Ba, nie tylko nasi dostąpili zaszczytu stania obok kotki. Dopadł jej także jeden z największych miłośników naszego kraju, słuszny bat na nieposłuszne polskie plecy, Timmermans. Nie zaniechał okazji i chwiejnonogi pan Junkers oraz grono podległych mu osobników.
Na starcie zjawili się też ci najbardziej zajęci trąbieniem o dziejących się u nas bezeceństwach. Oto sławna europosłanka Thun. Oto mistrz nie wiadomo czego Boni. Oto liczna gromadka ich kumpli po fachu. Jest i zarządca partii opozycyjnej, sam Schetyna oraz stadko partyjnych kamratów. Wszyscy mają fotki z kotką.
Kto jest ową istotą tak pożądaną we wspólnych fotografiach? Ależ tak! To ona. Wygnana z Polski przez pisorską wredotę princessa Kozłowska, przybyła z głębin kraju na wschodzie, by z wiernym mężem o nazwisku Kramek wzmacniać filar swej fundacji Otwarty Dialog przez namawianie Polaków do antyrządowego Majdanu. A potem nastąpiło wielkie bum! Służby specjalne wpadły na trop ich głębokich uczuć do oligarchów łaszczących się do Kremla. Powiedziano więc kotce „won!” – i zamknięto przed nosem granice, co wzbudziło entuzjastyczny opór wymienionych wyżej oficjeli brukselskich i opozycyjnych. Mimo unijnych przepisów kotkę ściągnięto do Brukseli, serwując jej tam liczne hołdy.
Aż tu nagle wredni - tym razem Brytole - odkryli, że słodka kotka może być paskudną agenturą lub jeszcze czymś gorszym, co wieje ze wschodu. Wykryli i zaczęli o tym pisać. Jak możliwe, by taki ktoś szlajał się po europejskich salonach! To śmierdzi czymś paskudnym - zawarczeli.
Sprawa się rypła. Czułe zdjęcia z kotką jednak pozostały. Są świadectwem. Czego? A, to już sobie niech każdy dopowie sam.
Źródło: Zuzanna Śliwa