Zastanawiające jest to, że napisała o tym pierwsza Gazeta Wyborcza, być może aby rozbroić bombę, albo z innych znanych sobie powodów. W każdym razie Marek L., który zrezygnował z bycia prezesem fundacji po tym, jak dziennikarze wyciągnęli mu, że wyłudził kilkadziesiąt tysięcy od 26-letniej ofiary księdza pedofila, teraz oskarżany jest o to, że w ogóle nie był molestowany.

Gazeta Wyborcza przytacza relacje znajomych Marka L., którzy podważają jego wiarygodność. Okoliczności tego rzekomego molestowania także są niejasne. Prawdopodobnie Marek L. pożyczył od ks. Zdzisława Witkowskiego 20 tys. złotych, a kiedy ten domagał się zwrotu, oskarżył go o molestowanie. Problem w tym, że ks. Witkowskiego inni też o to oskarżali i przyznał się do zarzucanych mu czynów, poza właśnie molestowaniem Marka L.. W tym wypadku konsekwentnie zaprzecza.

L. działając w fundacji miał domagać się od Kościoła pieniędzy za swoje rzekome krzywdy, a także czynił to w imieniu ofiar, żądając gotówki i to szybko. Gazeta Wyborcza opublikowała maila L., z którego wynika, że ten jest niesłowny i zrobił z wyłudzania pieniędzy od Kościoła swoisty biznes:

"Pisałem ci, że kto mi pomoże, to odwdzięczę się, choć wiem, że nikt mi już nie wierzy, bo tyle nawywijałem w życiu i tylu skrzywdziłem, nawet i rodzina mi nie ufa. Ale teraz obiecuję, że będę słowny. Tego nie możesz mu ani nikomu powiedzieć, bo wtedy jestem załatwiony i mój plan nie powiedzie się. Tobie też wynagrodzę. Wiem, że kuria go wspiera [księdza] i chce pomóc, by dał te 150 000 złotych, których domagam się, a to rozwiąże moją sytuację. Ta kwota nie jest wygórowana tym bardziej dla tak zamożnego Kościoła w Polsce".