Łatwe osądy? - głos w sprawie obostrzeń w kościołach

0
0
0
/

Pisaliśmy krytycznie o zamknięciu kościołów przez rząd na czas epidemii i zgodzie biskupów na to. Teraz zamieszczamy głos polemiczny Piotra Krajskiego.

Dwa obozy?

 

Poczucie niepewności, jak postąpić w rzeczy ważnej, może stanowić dla człowieka wierzącego prawdziwe rozdarcie, tym trudniejsze, kiedy nie dotyczy momentu, jednej sytuacji, ale kiedy rozpięte jest na dni i tygodnie. Takie poczucie niepewności dotyka sfery życia katolickiego, dotyka pytania o to, co jest właściwym postępowaniem w sytuacji epidemii.

Można powiedzieć, że powstały dwa „obozy”. Jeden wydaje się większy, dominujący, a jednak ważne jest także to, co dzieje się w sercach ludzi, których do tego obozu się zalicza, dlatego ten drugi pomimo tego, że fizycznie na pierwszy rzut oka wydaje się mniejszy, taki faktycznie być nie musi. Jeden obóz, to ludzie którzy w pełni zgadzają się z decyzjami biskupów o ograniczeniu liczby wiernych na mszach, którzy przyjmują dyspensę biskupów jako naturalne działanie, często zapewne bolesne, ale potrzebne. Drugi obóz uważa, że działania biskupów ukazują patrzenie czysto ludzkie na obecną sytuację, a biskupi nie wierzą Bogu, uznając że Kościół w postawie biskupów opowiada się za czysto ludzką potrzebą przetrwania biologicznego, a oddala się od sfery ducha, sfery zbawienia, sfery utrzymywania ludzi w łączności z Bogiem przez Eucharystię, inne sakramenty i modlitwę. Ten obóz uważa, że księża boją się o siebie, o swoje własne zdrowie, boją się biskupów , konsekwencji złamania obostrzeń. Ten obóz uważa, że ludzie także z tego samego powodu nie odwiedzają kościołów, z powodu strachu o siebie, lub z obawy przed złamaniem nakazu biskupiego. Zarzutem jest to, że taka postawa jest wygodna: przyjąć bez zastrzeżeń te obostrzenia, umyć ręce, powiedzieć „to biskupi”, to wygodne zwolnić siebie z decyzji, to wygodne cieszyć się dyspensą, brakiem ryzyka, sprzeciwu, to bezpieczne działanie.

 

Strach o siebie czy o drugiego?

 

Pytanie jednak czy sprawa jest tak prosta, tak zero jedynkowa? Żeby od razu zaznaczyć, czuję, że jestem pomiędzy, nie wiem jak postąpić słusznie w sposób absolutny, 100 procentowo pewny, taki w którym nie podważam mojej własnej decyzji, próbuję widzieć obie strony tej sytuacji.

Patrząc najpierw na drugi obóz: to prawda, że katolik powinien skupiać się na sprawach życia wiecznego, nie powinien za wszelką cenę walczyć o przetrwanie, skupiając się wyłącznie na gromadzeniu zapasów, dbając jedynie o dobra materialne, to prawda też, że potrzebujemy duchowego pokarmu, łączności z Bogiem, potrzebujemy nie tylko sakramentu Komunii, ale także spowiedzi. I potrzebujemy także wiary, że Bóg nie opuszcza swoich dzieci, że dopuszcza dane sytuacje z jakiegoś powodu, wiary że dzięki Bogu można przejść każdą próbę, każdą trudną sytuację, także epidemii. W ten sposób wierząc Bogu, nie powinienem się obawiać zarażenia i udawać się do kościoła żeby przystąpić do Komunii? Problem polega jednak na innej kwestii: jeżeli człowiek idąc do kościoła może zarazić inną osobę nieświadomie, a ta w łańcuszku spotkań inne, czy nie podejmuję zbyt dużego ryzyka? Idę połączyć się z Bogiem, myśląc o potrzebie duchowej, ale czy ona w tym kontekście przestaje uwzględniać dobro całej wspólnoty? Czy Bóg chciałby żeby przyjmowanie Jego ciała wiązało się ze strachem o drugiego człowieka? Czy Bóg chciałby żebym był poddany próbie w ten sposób: czy kochasz mnie bez względu na zdrowie i życie innych ludzi?

 

Próba Boża może dopuścić zło?

 

Mamy w Starym Testamencie próbę Abrahama, która ma pokazać jego pełne oddanie Bogu. Przypomnienie tego fragmentu jeszcze bardziej utrudnia właściwą odpowiedź na te pytania. Ktoś mógłby w związku z nią odpowiedzieć: Bóg nas wypróbowuje i nie zabija Izaaka i tak samo nie dopuści do tego, by idąc do kościoła , by spotykając się we wspólnocie Kościoła, mogło dojść do zarażenia. Jednak czy w sytuacji pandemii możemy mówić o jasnym poleceniu Boga i nakazie złożenia ofiary? Ten fragment z Biblii można odczytać także jako ukazanie, że Bóg nigdy nie wymaga od nas ofiary ponad nasze możliwości, wypróbowuje nas, ale ostatecznie nie wymusza czegoś sprzecznego z dobrem drugiego człowieka. Inaczej też jest, gdy podejmuję ryzyko za siebie, choć ktoś może powiedzieć: wszyscy którzy idą do kościoła, liczą się z jakimś ryzykiem, zgadzają się na nie, tylko znów, nie chodzi tylko o nich, ale o ludzi których spotkają poza kościołem, w drodze powrotnej do domu. Czy Bóg w ten sposób chciałby nas sprawdzić? A jeżeli tak, czy dopuszczałby żeby biskupi zgodzili się na ograniczenie liczby wiernych w kościołach do 5 osób? Jeżeli ktoś uzna, że to jest próba wiary, przyjdzie do kościoła, a spotka zamknięte drzwi, jeśli spotka się z nieprzyjęciem, czy jest to faktycznie próba, a nie doprowadzenie jedynie do poczucia, rozpaczliwego poczucia, że nie jestem w stanie jako katolik stanąć na wysokości zadania, i za wszelka cenę, wszelkimi środkami połączyć się w Komunii z Bogiem? Czy nie jest to doprowadzenie sytuacji do pewnego ekstremum? Do myślenia: „muszę”, muszę, właśnie „ja muszę”. Czy Bóg przez dopust, nie podejmuje świadomie decyzji ograniczenia naszego „muszę”, by pokazać, że cała ta sytuacja jest po to, by nauczyć nas, że nasze „muszę”, nasze wypełnienie prawa niedzieli, Komunii, staje się czynem prawa a nie miłości? Może to jest znak Boży? Może to nieuprawniona próba odczytania woli Boga? A może jednak bliższa wierze katolickiej niż poczucie, że Bóg wymaga od nas rzeczy, która budzi wątpliwość sumienia? Bo jeżeli tak jest, to czy ta komunia może być godna?

 

Dopust Boży jako odpowiedź?

 

Jeśli rzeczywiście jest to świadome działanie Boga w rzeczywistości ludzkiej, dopuszczenie do tej sytuacji, pozwolenie by tak się stało, czy nie jest to wołaniem Boga: mieliście mnie na co dzień i byłem traktowany jak oczywista potrzeba, jak coś, co wam się należy, zgubiliście mnie, musiałem podjąć radykalne środki, a byście odczuli ból straty, prawdziwy brak, zrozumieli istotę mojej obecności w Najświętszym Sakramencie?

Czy teraz jestem bardziej w pierwszym obozie? Wiem, że nie samym chlebem żyje człowiek, wiem, że komunia duchowa nie jest tym samym, czym jest komunia fizycznie przyjęta. Ktoś może użyje jeszcze argumentu, że w dużych sklepach przebywa po kilkanaście osób i tam ludzie mogą ryzykować, a w kościele nie mogą, że jest tu sprzeczność. Nie jestem w stanie na nią dobrze odpowiedzieć. Ale z punktu widzenia katolika, który chce być współodpowiedzialny za swoich współbraci, mogę ograniczać wszelkie przestrzenie, okazywać się odpowiedzialny w każdej przestrzeni, ograniczać zakupy do minimum, a kościół? Mamy modlitwę, mamy pogłębioną medytację, mamy duchową łączność, w której komunia duchowa jest także istotnym aktem, praktykowanym przez świętych. Niektórzy modlą się teraz dwa razy bardziej, odczuwając głód Boga, odczuwają samotność ogrodu oliwnego. Czy to odczucie braku, nie jest zesłanym doświadczeniem Boga, którego samotność w ostatnich godzinach życia była nieporównywalnie większa od naszej? Czy w ten sposób nie próbuje nas zbliżyć to tajemnicy Jego bólu i samotności, do wielkiego nieosiągalnego dla nas bólu samotności Boga? Zrozumienia, że my myślimy o tym, że to my zostajemy pozostawieni sami sobie, ale może to Bóg ciągle jest pozostawiony sam sobie. My Go bierzemy, a nie adorujemy, my Nim wypełniamy i uspokajamy swoja duchową powierzchowność, a nie przychodzimy do Niego, dla Niego. Czy Bóg chciałby ryzykować zdrowiem innych, czy przyjmuje ten ból rozdarcia, by nauczyć się czegoś o samym Bogu? Czy jestem w stanie w tej całej sytuacji nie mieć wątpliwości co do swojego postępowania? A może właśnie ta niepewność każe mi ciągle kierować się do Boga i mówić: „Niech twoja wola się stanie, proszę pozwól mi postępować słusznie”. Być może niektórzy z tego pierwszego obozu są pewni. Ale tak samo, a może bardziej, w tym drugim obozie są pewni, że ich postępowanie jest słuszne. Ja proszę o postępowanie Boże, czy to nie najlepsza droga?

 

P.S. W czasie bierzmowania wybrałem na swojego patrona św. Jana Apostoła, z jednego powodu, jako jedyny z uczniów został pod krzyżem. Chciałem być tak konsekwentnie wierny, nie zaprzeczający sobie w wierze, w swoim codziennym życiu, być wiernym zawsze. Wierność Jana jest wiernością towarzyszenia Jezusowi w Jego cierpieniu, jest bycie świadkiem i przyjmowaniem Jego słów. Czy bardziej współodczuwam to cierpienie, gdy rozumiem przez swoją duchową samotność, samotność Boga, czy w obliczu pandemii, gdy idę do kościoła i zachowuje się tak jakby nic się nie działo?

Piotr Krajski

Źródło: Piotr Krajski

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną