Przedziwna kariera Szymona Hołowni! Kto za nim stoi?

45-letni Szymon Hołownia to znany dziennikarz, autor wielu książek, prezenter telewizyjny, działacz społeczny i polityk, który, przynajmniej według sondaży, miał szansę wygrać w wyborach prezydenckich. Jednocześnie jest to niedoszły magister psychologii, który po pięciu latach studiów porzucił studia, niedoszły ksiądz, który dwukrotnie bez powodzenia rozpoczynał nowicjat w zakonie dominikanów, człowiek „znikąd”, któremu powierzano stanowiska, na które nie miał ani doświadczenia, ani kompetencji. Powstaje więc pytanie, jak to się stało, że stoi teraz na czele ruchu, który może być poważną siłą w kolejnym sejmie?
Swoją karierę Hołownia zaczynał w Gazecie Wyborczej, do której trafił w 1997 r. Miał wówczas 21 lat, wykształcenie średnie, ale to nie przeszkodziło mu pisać artykułów do działu kultury. Pracował tam cztery lata opisując m.in. sondaż Wyborczej o stosunku Polaków do Słowackiego (o znamiennym tytule „Wierzymy, że Słowacki wielkim poetą był”), ale głównie przeprowadzając wywiady, m.in. z Przemysławem Saletą, z ks. Paweł Kozackim z „Więzi”, z Heleną Vondrackovą. Jest to zadziwiające, bo Gazeta Wyborcza uchodziła wówczas za poważną gazetę, a przyjęła do pracy młodego człowieka bez żadnego obeznania w kulturze, którego wysyłała na rozmowy z VIP-ami.
W wieku 25 lat, po rozstaniu z Wyborczą, został felietonistą i redaktorem działu społecznego w Newsweek Polska. Pracował tam w latach 2001-2004, a już w 2005 r. pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego Ozonu, choć tylko przez cztery miesiące. Potem jako dziennikarz pracował m.in. w Rzeczpospolitej i Wprost, po czym związał się blisko z Tygodnikiem Powszechnym.
W 2006 r., w wieku 30 lat, został prowadzącym programu TVP Po prostu pytam (co ciekawe, za czasów pierwszych rządów PiS-u). Już rok później został dyrektorem programowym stacji Religia.tv, a funkcję tę sprawował do 2012 r. Znowu, tak jak w przypadku kariery publicysty, i tutaj Hołownia od razu otrzymał to, na co inni muszą długo pracować (własny program), a potem, bez prawie żadnego doświadczenia, otrzymał odpowiedzialną funkcję, do której predysponowało go najwyżej jedynie to, że uchodził za katolika, chociaż otwartego (co w tym wypadku było wielkim plusem oczywiście).
W 2008 r. został natomiast współprowadzącym, z Marcinem Prokopem, programu „Mam talent!”. Prowadził go przez kilka lat, mimo że nie przejawiał specjalnej charyzmy, nie tryskał dowcipem, nie był w stanie nawet za bardzo odpowiadać na uszczypliwości padające ze strony jurorów czy Prokopa. Także i w tym wypadku robił coś, w czym nie miał doświadczenia, ani do czego nie był predysponowany. W tym wypadku było to jednak o tyle „naturalne”, że był człowiekiem zasłużonym dla ITI, która po upadku stacji Religia.tv mogła w ten sposób wynagrodzić mu służbę i dalej go promować.
Tutaj jednak dochodzimy do kluczowego pytania: „Ale właściwie dlaczego?”. W 2019 r. Hołownia ogłosił, że zamierza wystartować w wyborach prezydenckich i dlatego odchodzi z TVN-u. Patrząc obiektywnie, decyzja ta wydawała się szalona: człowiek, który mieni się bezpartyjnym, dziennikarz, znany głównie z głoszenia „otwartego chrześcijaństwa”, konferansjer, porzuca intratne stanowisko i nagle marzy o prezydenturze, na którą – jak wszystko na to wskazuje – nie ma najmniejszych szans.
Tymczasem wkrótce potem sondaże dają mu olbrzymie poparcie, w niedługim czasie otrzymuje od sponsorów miliony złotych wsparcia, ciesz się przychylnością mediów, w czym przypomina takie postacie, jak Ryszard Petru – który z dnia na dzień z eksperta w dziedzinie finansów, pojawiającego się w telewizji, nagle przeobraża się w czołowego polityka, w którym siły liberalne pokładają wielkie nadzieje, a Polacy już go kochają (według sondaży), zanim poznali jego poglądy.
I tak, jak w przypadku Petru, Hołownia zdaje się nie podejmować swojej decyzji o starcie samodzielnie. Cała jego kariera prezentuje się jak szereg decyzji innych osób, które ze znanych sobie względów, postanowiły go promować za wszelką cenę. Jest tak samo miałki jak Petru, tak samo zapatrzony w siebie i przekonany o swoich zdolnościach, choć jego życiorys sugeruje, że wszystko zawdzięcza niewidzialnym opiekunom. Prawdopodobnie skończy tak samo jak Petru, chyba że w porę zrozumie, że jest tylko narzędziem w rękach tych, którzy chcą, aby „było tak jak było” i wybrali go tylko dlatego, że jest łatwo sterowalny.
Źródło: redakcja