Bitcoin stracił 50% wartości. Czy to początek końca króla kryptowalut?

W listopadzie bitcoin osiągnął swój historyczny szczyt – 67 tys. dolarów. Od tego czasu ciągle traci. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy już ponad 50% i oscyluje w granicach 35 tys. dolarów. Czy jest to jedynie korekta, czy też początek końca?
Trudno mówić o korekcie przy takich wartościach, ale bitcoin już raz stracił 80%, aby się później odbić. Teoretycznie może więc być tak znowu. Niektórzy uważają, że spadnie do 10 tys. dolarów, aby znowu iść w górę. Trudno to przewidzieć, ale ten skok świadczy o tym, jak niebezpiecznym i spekulatywnym aktywem jest bitcoin. W ciągu dwóch miesięcy z rynku wyparowało 600 mld dolarów. Masę ludzi straciło oszczędności. Oczywiście, jest garstka, która zaciera ręce, bo sprzedała na listopadowym szczycie i planuje kupić, kiedy bitcoin jeszcze spadnie. Pokazuje to jednak, że mamy do czynienia z grą, kiedy grupa wytrawnych inwestorów, w tym korporacji zbiera pieniądze z rynku, które wpakowali tam zwykli ludzie ze złudną nadzieją na zysk.
W książce „Wyprane mózgi” cały rozdział poświęciłem bitcoinowi, pokazując, że nie jest to żadna antysystemowa waluta. Jak słusznie zauważyli Analitycy Natixis, francuskiego banku korporacyjnego i inwestycyjnego utworzonego w listopadzie 2006 r., wartość fundamentalna bitcoina wynosi okrągłe zero, ponieważ nie przynosi on żadnych zysków, jak np. spółki. Co więcej, jest to tylko zapis na komputerze, który sam w sobie jest mniej warty nawet od zapałek, które w odróżnieniu od bitcoina można wykorzystać na wiele różnych sposobów. Zwolennicy tej kryptowaluty w tym momencie podkreślają jednak, że współczesne pieniądze oderwane od standardu złota to także jedynie świstki papieru. Mają one jednak wartość, bo są przyjętym środkiem płatniczym. Podobnie jednak, zauważają zwolennicy, jest z bitcoinami, chociaż na razie jest to środek ograniczony do relatywnie niewielu transakcji. I tutaj powstaje zasadnicze pytanie, czy bitcoin ma szansę na to, by stać się powszechnym środkiem płatniczym, wejść do głównego obiegu, być przyjmowanym w sklepach?
Zgodnie z obiegową opinią, by tak się stało, wystarczy wola polityczna i pozytywna reakcja świata finansów i banków. Jednej ani drugiej jednak nie ma. Rządy zaczynają wprowadzać regulacje, które zmierzają raczej w kierunku ograniczenia swobody posługiwania się Bitcoinem i zaoferowania obywatelom czegoś innego – waluty elektronicznej. Z kolei generalnie świat finansów i banków jest raczej przeciwko bitcoinowi, który powstał jako element buntu przeciwko niemu. Dwa podmioty, które decydują o tym, czy coś jest powszechnym środkiem płatniczym, nie dają więc nadziei na to, że bitcoin wejdzie do szerszego obiegu. Podejście to może się oczywiście zmienić, ale stanie się to tylko wtedy, kiedy funkcjonalność bitcoina okaże się tak przydatna, że nie sposób będzie jej ignorować. Wyjątki w postaci decyzji prezydenta Ekwadoru, by uczynić bitcoina oficjalną walutą jedynie potwierdzają regułę.
I w tym wypadku pojawiają się jednak poważne wątpliwości, czy bitcoin mógłby w ogóle sprostać wyzwaniom, jakie postawiłby przed nim rynek. Bitcoin sprawdza się przy dokonywaniu dużych operacji. Stały koszt transakcji jest wówczas niewielki i czas ich realizacji również (jest to 10 minut, bo tyle trwa przygotowanie kolejnego bloku, który będzie potwierdzeniem, że nasza transakcja jest potwierdzona przez system). Jeśli ktoś chce przesłać kilka tysięcy złotych, albo kilkaset, z Europy do Ameryki to trudno wyobrazić sobie operację szybszą i tańszą.
Problem pojawia się jednak przy mniejszych operacjach, którym z założenia miał służyć bitcoin. Jest to spowodowane m.in. skalowalnością. Piotr Rysztak zwraca uwagę, że maksymalny rozmiar jednego bloku bitcoina jest ograniczony do 1 megabajta, co oznacza, że na każdy 10 minut można dokonać jedynie ok. 2700 transakcji, czyli ok. 5 transakcji na sekundę. Dla porównania VISA przetwarza ok. 1700 transakcji na sekundę, a jest w stanie obsłużyć nawet 60 000 transakcji na sekundę! Kolejną wadą jest w tym wypadku czas przetwarzania transakcji. 10 minut oczekiwania na przelew na inny kontynent to wynik imponujący, ale pomyślmy, że przy kasie w sklepie mielibyśmy za każdym razem czekać 10 minut, aby nasza płatność przeszła! W marcu 2021 r. koszt jednej transakcji (każdej, niezależnie od sumy) związanej z bitcoinem wynosił 17 dolarów. Jest to nic, kiedy przelewa się milion złotych, czy nawet kilka tysięcy, ale jest to nie do zaakceptowania przy małych transakcjach.
Te trzy przeszkody sprawiają, że bitcoin realnie nie sprawdziłby się jako obiegowy pieniądz, dzięki któremu moglibyśmy płacić za tańsze towary i za usługi. Programiści widzą te ograniczenia i próbowali coś z nimi zrobić, ale to się nie powiodło. Charakter bitcoina jest bowiem taki, że wprowadzenie do niego radykalnych zmian jest prawie niemożliwe.
Trzeba natomiast pamiętać, że chociaż współcześnie drukowany i emitowany elektronicznie na potęgę pieniądz może wydawać się śmieciowy, to jednak o jego wartości decydują gwarancje bankowe i państwowe. To znaczy, nawet jeśli upadnie bank, w którym trzymamy pieniądze, to Bankowy Fundusz Gwarancyjny jest zabezpieczeniem, że osoba fizyczna nie straci swoich oszczędności, przynajmniej do 100 tys. euro. To zaś już jest wystarczająca kwota, aby zabezpieczyć pieniądze większości obywateli. Z kolei pieniądz emitowany przez państwo jest zabezpieczany przez to państwo. Oczywiście, może się zdarzyć, że państwo zbankrutuje i upadnie, ale szanse na to są o wiele mniejsze niż na to, że ludzie przestaną interesować się bitcoinem, a wówczas nie będzie on znaczył więcej niż ciąg cyferek.
Biorąc to wszystko pod uwagę, wydaje się pewne, że nadzieje pokładane w bitcoinie jako jakiejś walucie przyszłości są całkowicie bezpodstawne.
Źródło: redakcja