Płużański: Komandorzy zgładzeni przez komunę (FELIETON)
22 września 1907 r. w Giżewie pod Kruszwicą urodził się Zbigniew Przybyszewski, komandor porucznik, obrońca Helu w 1939 r., odznaczony orderem Virtuti Militari; aresztowany w 1950 r. przez władze komunistyczne i oskarżony o „próbę obalenia władzy ludowej”, skazany na karę śmierci; wyrok wykonano 16 grudnia 1952 r.
Wyrok w tzw. procesie komandorów – siedmiu wysokich oficerów Marynarki Wojennej, których komuniści fałszywie oskarżyli o szpiegostwo i dywersję, zapadł 21 lipca 1952 r. Pięciu oskarżonych skazano na karę śmierci (wykonano trzy wyroki), pozostałych na karę dożywotniego więzienia. Jednym ze zgładzonych był komandor Zbigniew Przybyszewski.
Wyrok wydał płk Piotr Parzeniecki – zmarły niedawno morderca sądowy. Zmarły nieosądzony. Oskarżał prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski. Wyrok – metodą katyńską – wykonał starszy sierżant UB Aleksander Drej – ten jak zwykle był pijany. Jego nałóg nie przeszkadzał mu wykłócać się o nagrodę za każdą egzekucję. W końcu doczekał się – zarządzeniem nr 19 MBP za ofiarną pracę w zwalczaniu „bandytów” dostał premię w wysokości 30 tys. zł. (niemal dwuletnia średnia pensja).
„Obrońcy polskiego Wybrzeża, zamordowani w zdradziecki sposób, 65 lat czekali na ten moment; dzisiaj wreszcie możemy ich pożegnać z honorami należnymi bohaterom Rzeczypospolitej” – mówił w 2017 r. Andrzej Duda na pogrzebie straconych przez komunistycznych okupantów trzech komandorów: Stanisława Mieszkowskiego, Zbigniewa Przybyszewskiego i Jerzego Staniewicza. W Kwaterze Pamięci Cmentarza Marynarki Wojennej w Gdyni-Oksywiu prezydent RP podkreślił, że zginęli jako żołnierze niezłomni, którzy nigdy nie przestali realizować swojej służby dla Polski.
O pamięć i godne uczczenie swoich żołnierzy upomniał się przez lata wiceadmirał Józef Unrug, dowódca polskiej floty i obrony Wybrzeża z 1939 r. Wszyscy trzej – Mieszkowski, Przybyszewski i Staniewicz – po klęsce wrześniowej dostali się do niewoli niemieckiej. W 1945 r. powrócili do Ojczyzny i służby w Marynarce Wojennej.
Aż przyszedł 1950 r. Witold Mieszkowski wspomina: „20 października, jak zwykle rankiem, ojciec wyszedł z psem na spacer. Z tego spaceru po paru godzinach wrócił do domu samotnie zdyszany pies. Ojca już nigdy więcej miałem nie zobaczyć. Ani żywego, ani nawet martwego”. Aresztowany przez Informację Wojskową Stanisław Mieszkowski był torturowany w śledztwie. Po dwóch latach – tak jak pozostali – oskarżony o udział w imperialistycznym „spisku w wojsku”.
Morderca Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok na komandorze Jerzym Staniewiczu wykonał wspomniany już ubecki kat Mokotowa Aleksander Drej 12 grudnia 1952 r., a na komandorach Stanisławie Mieszkowskim i Zbigniewie Przybyszewskim – tym samym sowieckim strzałem w tył głowy – cztery dni później. Siedem miesięcy wcześniej, trzy kilometry dalej zgodnie z decyzją mordercy Bieruta zaczął powstawać pałac Stalina.
Komuniści nie poinformowali rodzin, co stało się z komandorami. Witold Mieszkowski przez lata walczył o odnalezienie szczątków ojca (dokonała tego w końcu na „Łączce” ekipa prof. Szwagrzyka), i – bezskutecznie – osądzenia żyjących morderców.
Tadeusz Płużański
Źródło: TP