Michalkiewicz: Anatomia prowokacji gliwickiej (FELIETON)
Coraz bardziej utwierdzam się w podejrzeniach, że baner wyrażający oczekiwanie, iż Putin zrobi porządek i z Ukrainą i z gabinetem Donalda Tuska, został sporządzony przez jakiegoś prowokatora na usługach ABW, której pan Siemoniak mógł zasugerować coś takiego, żeby upiec na tym kilka pieczeni.
Po pierwsze – żeby stworzyć gabinetowi Donalda Tuska okazję do spacyfikowania nieprzyjaciół ukochanej Ukrainy. Dotychczas bowiem gabinet dał taki pokaz bezradności, że aż musiał włączyć się nasz jasny idol w osobie prezydenta Zełeńskiego, który wezwał na granicę i premiera Tuska i prezydenta Dudę, żeby ich jakoś podkręcić. Normalnie to jeden i drugi by się na to wezwanie stawił, ale widocznie obydwaj doszli do wniosku, że co tam mają się szlajać gdzieś po jakichś Dorohuskach, czy innych Medykach z giermkiem, kiedy przecież lada dzień będą dopuszczeni przed oblicze samego szefa, Józia Bidena? Poza tym 23 lutego ma do Warszawy przyjechać rewizor iz Pietierburga, a nawet więcej niż zwyczajny rewizor – bo sama Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, która przywiezie Donaldu Tusku jakąś forsę w charakterze nagrody za dobre sprawowanie. Dobre sprawowanie polega na tym, że pan minister Bodnar wyrzuca z prokuratur i sądów kogo tylko może, żeby zrobić miejsce dla fagasów wyznaczonych przez stare kiejkuty i poza tym zaprezentował pani Reichsleiterin Verze Jurovej jakieś projekty z prośbą o łaskawe zatwierdzenie – a ona podobno, chociaż nie bez wątpliwości (wiecie, rozumiecie Bodnar, wy jeszcze tu i tam wprowadźcie poprawki, chociaż ogólnie, to widzę, że się staracie. Nu, maładiec, możecie odmaszerować!”), wyraziła aprobatę. W związku z tym rónwież Knesejm wyraził mu właśnie votum zaufania. Jeszcze by tego brakowało, żeby nie wyraził. Co by na to powiedziano w Berlinie!
Wracając do pomysłu pacyfikowania protestujących rolników pod pretekstem banneru, to pan minister Bodnar, jak słychać, puścił w ruch niezależną prokuraturę, która wszczyna “energiczne śledztwo” w sprawie ruskich agentów wśród rolników. Jestem pewien, że jak padnie rozkaz, żeby wykrywać ich jak najwięcej, to niezależna prokuratura wykryje ich tylu, że nie tylko granica, ale i wszystkie drogi opustoszeją i Polska – niczym w latach 60-tych, kiedy to lansowano taki slogan reklamowy – znowu stanie się “krajem pustych szos”. Potem oczywiście posypią się piękne wyroki – bo kto to widział, żeby chłopy przed całą Polską pokazywały, że szlachta nic nie może i przeganiały znad granicy pana wiceministra Kolodziejczaka? Ale najbardziej odpowiedzialne zadanie otrzymał pan Władysław Kosiniak-Kamysz, podobnie jak za pierwszej komuny, odpowiedzialny za transmitowanie do rolników polityki Volksdeutsche Partei, a przy okazji – minister obrony. Jemu z kolei postawiono zadanie usunięcia rolników z granicy, żeby nie podskakiwali ukraińskim oligarchom. Tedy pan minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz specjalnym rozkazem będzie uznawał wybrane drogi za elementy “infrastruktury krytycznej”, słowem – będzie je militaryzował, niczym generał Jaruzelski państwowe przedsiębiorstwa w stanie wojennym.
No dobrze – ale dlaczego właściwie gabinet Donalda Tuska demonstrował dotychczas taką bezradność, chociaż – jak powiedział premier podczas konferencji prasowej – rząd prowadzi rozmowy i z rządem ukraińskim i z Komisją Europejską? Może i prowadzi – ale najwyraźniej te rozmowy przypominają słynny dialog dziada z obrazem: “dziad przemówił do obrazu, obraz jemu ani słowa – taka była ich rozmowa”. No dobrze – ale dlaczego? Jesteśmy skazani na domysły, ale skoro już zostaliśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się. Ja na przykład się domyślam, o co tu może chodzić. Otóż rolnictwo na Ukrainie, jak zresztą wszystko inne, łącznie z rządem, jest w rękach oligarchów. Każdy oligarcha ma swoich deputowanych w najwyższym sowiecie i swoich ministrów, którzy pilnują ich interesów. W tej sytuacji rozmawianie z tymi całymi ministrami mija się z celem, bo żaden z nich nie wysłuchuje nawet nasłuszniejszych argumentów swego rozmówcy, tylko słucha „swojego” oligarchy. Skoro tedy oligarchowie ciągną z niekontrolowanwgo eksportu rozmaitego Scheissu ciężką kasę, to co tu może wskórać taki pan Kołodziejczak, a nawet sam Donald Tusk? Żaden z nich nie może wskórać nic. A dlaczego? A dlatego, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem. Dotyczy to również braku do Komisji Europejskiej. Dlaczego Komisja Europejska, która z taką determinacją egzekwuje na terenie Unii Europejskiej, a więc i w naszym nieszczęśliwym kraju te wszystkie surowe rygory w dziedzinie stosowania środków chemicznych i tak dalej – nagle wpuszcza na teren Unii miliony ton Scheissu, który nie podlega żadnym warunkom, jakie musi spełniać żywność produkowana choćby u nas? A przecież to właśnie podnosi koszty produkcji i sprawia, że polscy rolnicy nie są w stanie wytrzymać konkurencji z ukraińskimi oligarchami. Militaryści powiadają: korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny! Takiej Reichsfuhrerin Urszuli von der Layen, która już przy okazji epidemii dała dowód, że jest kuta na cztery nogi, nie trzeba takich rzeczy dwa razy powtarzać. Więc jeśli pod pretekstem wojny oligarchowie przeborowali się z forsą do ludowych komisarzy w Brukseli, to nie tylko lepiej rozumiemy dlaczego Reichskomissariat nie obciąża ukraińskich produktów surowymi wymaganiami sanitarnymi i wszelkimi innymi, natomiast bezlitośnie je egzekwuje wobec polskich rolników, ale również – dlaczego żadne rozmowy, żadne dialogi na cztery nogi, jakie Donald Tusk i inni członkowie jego gabinetu podobno prowadzą w Brukseli, nie mogą przynieść żadnych rezultatów. Jestem pewien, że w sytuacji, gdy eksport rolny wynosi około 15 procent całego polskiego eksportu, to ludowi komisarze w Brukseli mogą nawet uważać, że przy okazji lapówki spełniają również dobry uczynek dla Wielkich Niemiec. Bardzo tedy możliwe, że nawet gdyby Reichsfuhrerin nie tupnęła nogą na Donalda Tuska, żeby kończył już tę awanturę z rolnikami, to Donald Tusk musiałby to zrobić, bo inaczej - co by powiedział prezydentowi Józiowi Bidenowi? A tak, to mu się pochwali, że w Warszawie zapanował porządek, a świeże polskie mięsko armatnie jest już gotowe do wkręcenia go w maszynkę do mięsa, na wypadek, gdyby ukraińskie się wyczerpało. Wtedy Józio Biden poklepie go po plecach i po amerykańsku powie: nu, maładiec! - a wtedy może śmiało machnąć ręką nie tylko na Jarosława Kaczyńskiego, ale nawet – na pana prezydenta Dudę, któremu prezydent Józio Biden z pewnością surowo zabroni sypania piasku w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: SM