Michalkiewicz: Czteroletni strajk seksualny (FELIETON)
Ajajajajajaj! Co to z ludźmi robi propaganda! Najgorsze jest nawet nie to, że ulegają propagandzie, ale to, że we własną propagandę wierzą. Zapominają, że we własną propagandę powinni wierzyć inni – ale nie ci, którzy ją produkują. Tymczasem coraz częściej się zdarza, że we własną propagandę zaczynają wierzyć ci, którzy albo ją tworzą, albo ją zlecają.
Mam na myśli zwłaszcza polityków, którzy coraz częściej zapadają na tę dolegliwośćś. Na przykład Nasza Złota Pani z Berlina. Nie tylko sama uwierzyła w propagandę, że wszystkie kraje powinni chlebem i solą witać egzotycznych amatorów europejskiego socjalu, ale w dodastku próbowała karcić państwa, które się z tej wiary w propagandę wyłamywały. Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w naszym nieszczęśliwym kraju. Zarówno pani reżyserowa, jak i wielce czcigodna Janina Ochojska nie tylko same uwierzyły w swoją, środowiskową propagandę, żeby nachodźców bezpiecznie przeprowadzać przez polsko-białoruską granicę, ale nawet swoim obłędem zaraziły mnóstwo młodych ludzi, którzy chyba myśleli, że to wszystko naprawdę. Dopiero kiedy w Niemczech ludziska zaczęli odzyskiwać poczucie rzeczywistości, a BND nakazała obywatelu Tusku Donaldu, żeby tę propagandę zaczął odkręcać, zaraz większość towarzycha straciła do migrantów smak, przestała wymyślać Straży Granicznej i organizować wyprawy mające na celu przemycanie nachodźców do Polski i dalej. Oczywiście pani reżyserowa tak z dnia na dzień nie mogła się wycofać, bo nakręciła knota pod tytułem “Zielona granica”, za który spodziewała się dostać “Oskara” i w ogóle, podobnie jak pani Ochojska, która ze służby nachodźcom uczyniła sobie sposób na życie w wieku podeszłym, dzięki czemu może w ramach rozrywki dźgać rodaków nieubłaganym palcem w chore z nienawiści oczy. Jednak reszta towarzycha straciła zainteresowanie nachodźcami nieomal z dnia na dzień, co skłania do postawienia pytania, jak bardzo rozbudowaną agenturę może mieć u nas niemiecka BND.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z histerią, jaką w Ameryce rozpętali tamtejsi Żydowie, tradycyjnie stojący w awangardzie rewolucji komunistycznej, po zwycięstewie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Wprawdzie Donald Trump podczas swojej poprzedniej prezydenckiej kadencji podlizywał się Żydom, jak tylko mógł, ale nic mu to nie pomogło, nawet gdyby demonstracyjnie się obrzezał. Najwyraźniej sam też musiał dojść do takiego wniosku, bo podczas kampanii wyborczej zauważył, że Żydowie w większości są przeciwko niemu. Wypada to sobie rozebrać z uwagą, dlaczego właściwie są przeciw, skoro tak się im podlizywał? Otóż myślę, że przyczyna leży w tym, iż Żydowie są w awangardzie komunistycznej rewolucji. Byli w awangardzie zarówno wtedy, gdy komunistyczna rawolucja prowadzona była według strategii bolszewickiej, która składała się z trzech elementów: gwałtownej zmiany stosunków własnościowych, masowego terroru i masowego duraczenia, jak i obecnej strategii kulturowej, która głównym polem bitwy rewolucyjnej czyni sferę ludzkiej świadomości, czyli szeroko pojętej kultury. Dlaczego akurat Żydowie byli i są w awangardzie? Dlatego, że komunizm jest znakomitym sposobem uchwycenia i utrwalenia władzy mniejszości nad większością. Jeśli, czy to gwałtownie, czy to drogą systematycznego duraczenia, doprowadzi się do likwidacji własności prywatnej, to wszyscy ludzie staną się niewolnikami stosunkowo nielicznego gangu, który opanuje władzę polityczną. Żydowie są wyznawcami poglądu, iż Stwórca Wszechświata dlaczegoś sobie akurat w nich upodobał, z czego wyprowadzają wniosek, że skoro tak, to powinien oddać im władzę nad światem. Komunizm wydaje się znakomitym sposobem, toteż nic dziwnego, że Żydowie byli i są w awangardzie promotorów komunistycznej rewolucji. Zresztą coś może rzeczywiście być na rzeczy, bowiem w Księdze Powtórzonego Prawa czytamy takie oto zalecenie Stwórcy Wszechświata do Żydów: “Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”. Czegóż chcieć więcej?
Ale rewolucjoniści muszą mieć proletariat, który by “wyzwalali”. Ponieważ tradycyjni proletariusze, czyli pracownicy najemni, w większości stracili smak do rewolucji komunistycznej, to rewolucjoniści obrócili swoje argusowe oko na proletariat zastępczy, w pierwszej kolejności – na kobiety. Kobieta zresztą lepiej nadaje się na proletariusza, niż pracownik najemny, bo wszystko jedno – bogata, czy biedna – kobietą być nie przestanie. Wystarczy tylko jej wmówić, że jest nieszczęśliwa z powodu oprymowania jej przez “męskie szowinistyczne świnie”, od której to opresji uwolni ją dopiero komunistyczna rewolucja. Rozwój ruchu feministycznego, dla którego to właśnie przekonanie jest najtwardszym jądrem jego ideologii, jest ilustracją, że był to strzał w dziesiątkę, podobnie, jak pomysł “wyzwalania” sodomczyków i gomorytek. Toteż Kamala Harris, która po przegranej najpierw schowała się w mysią dziurę, skąd starsi i mądrzejsi już następnego dnia ją wypędzili: wy Harris, nie chowajcie się w mysią dziurę, tylko stańcie na czele kampanii przeciwko znienawidzonemu Trumpu, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa – zwróciła się z apelem, by “kontynuować walkę”.
Jako pierwsze odezwały się feministki, które ogłosiły czteroletni strajk seksualny. Polega on na tym, że przez cztery lata, dopóki znienawidzony Trump będzie przy władzy, będą one konsekwentnie odmawiały swoim dobiegaczom słodyczy swojej płci. Ponieważ Judenrat “Gazety Wyborczej” mobilizuje przeciwko złowrogiemu Trumpu ekologów, to feministyczny strajk seksualny można będzie połączyć z ratowaniem planety przed rodzajem ludzkim. Chodzi o to, by populację światową zredukować – ale nie całkiem, bo miliard trzeba będzie pozostawić, by Żydowie mieli komu pożyczać pieniądze na wysoki procent. Przecież sobie nawzajem pożyczać nie mogą bo to żaden interes. Ale wyciągnijmy z tego strajku seksualnego wnioski. Pierwszy wniosek to ten, że feministki, a może nawet wszystkie kobiety, traktują słodycz swojej płci jako rodzaj narzędzia do osiągania rozmaitych celów. Stawia to pod znakiem zapytania autentyczność uczuć kobiecych. Tak zwana kokieteria potwierdza najgorsze podejrzenia. I pomyśleć, że trzeba było wygranej Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich, byśmy mogli się o tym przekonać. Nie jest to wiadomość przyjemna, bo burzy rozmaite iluzje, ale czy lepiej jest ulegać iluzjom, czy spojrzeć prawdzie w oczy? Nic tak nie gorszy, jak prawda, ale podobno to własnie ona również wyzwala.
Stanisław Michalkiewicz